Na twarzy pani Gaylord odmalował się wyraz pogardy.
– Powiem ci dlaczego, ty tępa dziewczyno. To łóżko było własnością Dormana Pierce'a, który mieszkał w Sherman w latach dwudziestych. Ten arogancki, ciemny dzikus miał upodobania, według opinii większości mieszkańców, zbyt niezwykłe. Zaręczył się z prostoduszną dziewczyną o nazwisku Faith Martin i przyprowadził ją po ślubie do tego apartatnentu i tego łóżka.
Jenny znów usłyszała jęk wiatru. Zimnego wiatru z zaświatów, który nie poruszał zasłonami, nie wzniecał kurzu.
– Co wyczyniał Dorman Pierce z panną młodą na tym łóżku podczas nocy poślubnej, o tym wie tylko Pan Bóg. Ale używał jej okrutnie, złamał zasady tej porządnej dziewczyny i zrobił z niej szmatę. Pechem Donnana było to, że dowiedziała się o tym chrzestna matka dziewczyny. Wszyscy wiedzieli, że ma powiązania z ludźmi, którzy w Connecticut trudnili się magią. Może nawet była członkiem takiego koła. Zapłaciła za rzucenie klątwy na Dormana Pierce'a. Owocem klątwy miało być jego całkowite podporządkowanie. Miało się stać tak, że on będzie służył kobietom, zamiast kobiety jemu.
Pani Gaylord podeszła do łóżka i dotknęła go. Wydawało się, że prześcieradła ruszają się i marszczą.
– Którejś nocy leżał na łóżku i ono go pochłonęło. Jest w nim jego duch, nawet w tej chwili. Jego duch, a może jego żądza albo jego męskość, lub cokolwiek to jest.
Jenny zmarszczyła brwi.
– Co to łóżko zrobiło? Pochłongło go?
– Utonął w nim jak w ruchomych piaskach. Nikt go już więcej nie widział. Faith Martin mieszkała w tym domu aż do starości i każdej nocy, albo kiedy tylko zechciała, łóżko musiało jej służyć. – Pani Gaylord okryła się szczelniej chustą. W pokoju robiło sie coraz zimniej. – Nikt nie wiedzał, że klątwa pozostała w łóżku nawet po śmierci Faith.
Następne młode małżeństwo, które się tu wprowadziło, spędziło w nim noc poślubną, a łóżko znów wyegzekwowało swoje prawo do męża. I tak działo się zawsze, kiedy spał na nim mężczyzna. Za każdym razem zostawał pochłonięty. Mój własny mąż, Frederick, też jest w tym łóżku.
Jenny z niecierpliwością czekała na dalszy ciąg opowiadania.
– A Peter? – spytała.
Pani Gaylord dotknęła własnej twarzy, jakby chciała się upewnić, że jest istotą realną. Nie zwracając uwagi na pytanie Jenny, powiedziała:
– Wszystkie kobiety, które postanowiły zatrzymać się w tym domu i spać w tym łóżku, stwierdziły to samo. Po pochłonięciu każdego kolejnego mężczyzny siła i męskość łoża wzrastała. Dlatego powiedziałam, że jest raczej panem niż sługą. W tej chwili, po wchłonięciu tylu mężczyzn, jego moc seksualna jest na niebotycznie wysokim poziomie, – Pogłaskała znów łóżko, które pod dotknięciem zadygotało. – Im więcej mężczym zabiera, tym bardziej staje się wymagające.
– Peter? – wyszeptała Jenny.
Pani Gaylord uśmiechnęła się i skinęła potakująco. Jej palce dalej pieściły prześcieradła.
– Wiedziała pani, co się stanie, i dopuściła do tego?
Dopuściła pani do tego, żeby mój Peter…
Była zbyt wstrząśnięta, by ciągnąć dalej. Zawołała tylko:
– O Boże! O mój Boże!
Pani Gaylord odwróciła się do niej.
– Nie musisz tracić Petera… Wiesz, co mam na myśli – powiedziała przymilnie. – Jeśli tu zostaniesz, możemy dzielić to łóżko. Możemy dzielić wszystkich tych mężczyzn, których pochłonęło. Dorman Pierce, Peter, Frederick i tuzin innych.
Masz pojęcie, jak to jest, kiedy bierze cię naraz dwudziestu mężczyzn?
Jenny, czując mdłości, próbowała się odezwać:
– Wczoraj po południu, kiedy myśmy…
Pani Gaylord pochyliła się i pocałowała prześcieradła, które falowały w gorączkowym ożywieniu. Ku przerażeniu Jenny zaczęły się znowu podnosić, tworząc kształt ogromnego, silnego mężczyzny. Wyglądało to jak zmartwychwstanie mumii; biały, wykrochmalony całun przybierał kształt ciała.
Prześcieradła przyoblekały się w realne kształty rąk, nóg, i szerokiej piersi, a poduszka stawała się męską twarzą o wydatnych szczękach. Nie był to Peter ani ktoś określony; była to suma wszystkich mężczyzn, którzy po kolei wpadali w pułapkę klątwy ślubnego apartamentu i zostawali wciągnięci w tajemniczą otchłań łóżka.
Pani Gaylord puściła brzegi chusty, która osunęła się na podłogę. Z błyskiem w oku spojrzała na Jenny i zawołała:
– On tu jest, twój Peter. Peter i całe bractwo. Chodź do niego. Chodź i oddaj mu się…
Pani Gaylord, naga i chuda, wspięła się na łóżko i zaczęła wodzić palcami po białym kształcie z prześcieradeł. Jenny w popłochu przeszła przez pokój i ujęła za klamkę, ale drzwi wydawały się zaklinowane. Znowu dało się słyszeć wycie wiatru, a pokój wypełniło rozdzierające lamentowanie. Jenny już wiedziała, co to za odgłosy. Było to wołanie wszystkich tych mężczyzn, uwięzionych na zawsze w stęchłej materii ślubnego łoża, pogrzebanych w końskim włosiu, sprężynach i prześcieradłach, duszących się w ciasnocie, cierpiących z powodu mściwej kobiety.
Pani Gaylord sięgnęła po rosnący "członek" łóżka i mocno objęła go dłonią.
– Widzisz go?! – wrzasnęła. – Widzisz, jaki jest silny? Jaki jest dumny? Możemy się nim podzielić. Chodź tu!
Jenny szarpała drzwiami, ale nie chciały się otworzyć.
W rozpaczy podeszła z powrotem do łóżka i próbowała ściągnąć z niego panią Gaylord.
– Wynoś się! – zaskrzeczała pani Gaylord. – Wynoś się ty świnio!
Na łóżku powstało zamieszanie i Jenny poczuła uderzenie czegoś ciężkiego i mocnego, czegoś w rodzaju męskiej ręki.
Zaplątała się we frędzle przy łóżku i upadła. Pokój drżał od rozdzierającego wycia i wściekłego ujadania, cały dom trząsł się i dygotał. Próbowała się podnieść, ale ponownie otrzymała cios i uderzyła głową o podłogę.
Pani Gaylord siedziała na odrażającej białej postaci w łóżku i ujeżdżała ją szaleńczo, wrzeszcząc na cały głos. Jenny udało się podnieść. Oparła się o sosnowe biurko i sięgnęła po stojącą na nim starą, szklaną lampę naftową.
– Peter! – krzyknęła i cisnęła lampę na nagie plecy pani Gaylord.
Nie wiedziała, w jaki sposób nafta się zapaliła. Cały apartament wydawał się naładowany elektrycznością, więc mogła to być iskra albo wyładowanie nadprzyrodzonej energii. Jakkolwiek to było, lampa uderzyła panią Gaylord w bok głowy i rozpadła się na drobne kawałki. Nastąpiło miękkie wufff. Pani Gaylord i biała postać na łóżku zostali spowici płomieniami.
Pani Gaylord wrzeszczała. Wbiła wzrok w Jenny, jej włosy się paliły, skwiercząc i zamieniając w brązowe okruszki. Płoniienie tańczyły po jej twarzy, ramionach i piersiach… Skóra na nich marszczyła się jak palący się papier.
Najbardziej przerażająoe było jednak samo łóżko. Buchające płomieniami prześcieradła walczyły, skręcały się i kipiały, a z wnętrza łóżka wydobywał się powracający echem ryk boleści, brzmiący jak chór demonów. Ryk ten był chórem głosów wszystkich mężczyzn żywcem pogrzebanych w łóżku, ogień bowiem trawił materiał, w który zostały zamienione ich ciała. Ryk był odrażający, bezładny, nie do zniesienia, a co najstraszniejsze – Jenny mogła wyróżnić w nim głos Petera, wyjącego i stękającego z bólu.
Dom palił się przez resztę nocy, aż do bladego, zimnego świtu. Późnym rankiem ogień został opanowany. Miejscowi strażacy stąpali po zwęglonych szczątkach, polewając wodą tlące się meble i zwalone klatki schodowe. Zebrało się dwudziestu lub trzydziestu gapiów i przyjechała ekipa reporterska CBS, żeby nagrać krótki materiał dla telewizji. Pewien stary mieszkaniec Shennan, białowłosy, w workowatych spodniach, tłumaczył reporterom, że od dawna wiedział, iż dom był nawiedzany przez duchy, więc lepiej, że się spalił.
Читать дальше