– Jezu – wymamrotał policjant. – Jezu Chryste.
Tego horroru nie mogło jednak powstrzymać wzywanie Jezusa czy chrześcijańskiego Boga. Z ciemności i przewiewanego wiatrem dymu wychynęła niezwykle wysoka i czarna jak kruk postać Iblisa.
Jego głowa przypominała bardziej czerep konia niż wielbłąda, a kiedy wyszczerzył zęby, zobaczyłem jeden po drugim rzędy ociekających śliną siekaczy. Był gigantyczny, ohydny, przerażający. Jego oczy błyszczały w zadymionym mroku jak reflektory tajemniczej, niemożliwej do zastopowania ciężarówki. Zaryczał, ale było to raczej harmoniczne drganie, a nie ryk. Bardziej wstrząs niż wrażenie dźwiękowe. Poczułem, jak cierpną mi zęby, a drganie przesuwa się wzdłuż kręgosłupa.
– Iblisie! – wrzasnąłem. – Wypędzam cię!
W migotliwym świetle palących się trupów diabeł z pogardliwą wyższością pokręcił przecząco głową.
– Nie możesz mnie wypędzić, ty głupcze – zaryczał dziwnym dudnieniem. – Tylko ci, którzy wierzą w Allaha, mogą mnie wypędzić. Tylko ci, którzy stosują się do nauk proroka Mahometa.
– Działam w imieniu takiego człowieka! – krzyknąłem.
Mój głos był napięty ze strachu. – Tego oto człowieka: Johna Bososamy. Upoważnił mnie do tego.
Iblis się zaśmiał. Brzmiało to raczej jak łoskot kolejki podziemnej, spadającej w czeluść bezdennej studni.
– Nie pochodzisz z jego rasy – drwił ze mnie. – Nic nie możesz zrobić.
Nie poddałem się. Nie pytajcie mnie dlaczego. Przez moment wydało mi się, że muszę mieć coś takiego, w co bym mógł wierzyć. W końcu zobaczyłem ten rodzaj zła, które sprawia, że świat jest taki, jaki jest. Iblis, podobnie jak szatan, był blagierem i kanciarzem; oszustem wykorzystującym niepewność i strach.
– Mogę zrobić wszystko! – zaskrzeczałem. – Mogę cię wypędzić, ponieważ mam szacunek dla wiary moich czarnych braci wiary w Allaha i w proroka Mahometa! Mogę cię wypędzić, ponieważ wszyscy ludzie są równi i ponieważ ten kraj im to gwarantuje! Mogę cię wypędzić, ponieważ przybyłem pomóc Johnowi Bososamie, gdyż uważam, że cały jego lud powinien być wolny! Mogę cię wypędzić, ponieważ przyjąłem odpowiedzialność za to, co biali uczynili jego ludowi, ponieważ obie rasy muszą przebaczyć sobie wydarzenia z przeszłości, rozwiązać problemy dnia dzisiejszego i zaakceptować wzajemne prawo do zachowania tożsamości w kwestiach religii i magii!
Zrobiłem przerwę dla zaczerrpnięcia powietrza. Byłem nieprzytomny z wściekłości i strachu.
– Wynoś się! – ryknąłem. – Wynoś się i zostaw naszych braci w spokoju!
Przez chwilę atmosfera była napięta do ostatnich granic. Widmo zachwiało się i jakieś brzęczenie nie do wytrzymania ogarnęło kostnicę. Potem palące się ciała zaczęły eksplodować. Nad głową przelatywały mi kawały płonących zwłok, czaszki z palącymi się oczodołami, ręce pokurczone w ogniu na kształt szponów.
Padłem na podłogę, zamknąłem oczy i modliłem się, żeby to nie był ostateczny koniec.
Minuty minęły, nim otworzyłem oczy. Iblis zniknął. Kostnica była czarna od dymu, duszna, ale cała. Wszędzie porozrzucane były fragmenty zwłok. Policjant podniósł się z podłogi, otrzepując mundur z ludzkich popiołów, niezdolny do powiedzenia słowa. Pracownik kostnicy leżał jeszcze na podłodze porażony strachem.
Po dobrej chwili policjant zapytał:
– Co tu się, do cholery, działo?
Potrząsnąłem głową. Gardło miałem suche i zaciśnięte.
– Nie wiem. Zdaje się, że zwyciężyliśmy.
Spojrzałem w dół na Johna Bososamę. Miał zamknięte oczy i wyraz spokoju na twarzy.
Nigdy więcej nie słyszałem o Iblisie ani o Czarnych Muzułmanach. Czasem wożę czarne panie o włosach zaplecionych w warkoczyki i nie unikam rozmów z nimi na temat ich religii.
Zwykle okazuje się, że są wesołe i zadowolone, mają przed sobą wiele nowych możliwości życiowych. Wydaje się, że zły los je omija.
Nie stykam się z czarnymi częściej niż poprzednio. Nie udaję, że rozumiem, czego chcą od życia, od społeczeństwa albo od czegokolwiek. A jednak doświadczenie wyniesione ze spotkania z Johnem Bososamą i z jego islamskim diabłem przekonało mnie najlepiej, że jestem dla nich nie tylko bratem. Jesteśmy wszyscy Amerykanami, zwykłymi ludźmi, i mamy obowiązek pomagać sobie w obliczu niebezpieczeństwa, a także wtedy, kiedy grunt usuwa nam się spod nóg.
Sądzicie, że jestem sentymentalny? Judy myśli, że tak. Ale i wy, i ona możecie myśleć, co chcecie. Jeśli chodzi o mnie, wierzę w to, co głosi motto wypisane pod naszym narodowym godłem: E PLURIBUS UNUM. Jeśli znajdzie zastosowanie w praktyce, to wystarczy, żeby pokonać zarówno człowieka, jak i diabła.
Gdzieś w przestrzeni, albo w czasie, krąży wygnany czarny diabeł, zwany Iblisem, który jest tego najlepszym dowodem.
Londyn; Anglia
Na błotach południowego brzegu Tamizy zbudowano replikę teatru Globe.
Wzniósł ją Sam Wanamaker, żeby odtworzyć czasy, kiedy pierwsze przedstawienia Snu nocy letniej i Romea i Julii zachwycały elżbietańską widownię.
Wielcy artyści zostawiają po sobie coś więcej niż dzieła, które stworzyli, czy słowa, które wypowiedzieli. Zostawiają po sobie również życiorysy odsłaniające kulisy ich sukcesów.
Opowiadanie zatytułowane Will napisano, by złożyć hołd H.P. Lovecraftowi, twórcy Cthulhu Mythos – zbioru powieści i nowel, które dowodziły, że świat był kiedyś opanowany przez Wielkie Demony, mityczne postacie, pochodzące z obszarów poza czasem i przestrzenią.
Napisano je również dla okazania szacunku największemu angielskiemu dramaturgowi, z myślą o tym, iż wszędzie, na całym świecie, sława i bogactwo mają swoją cenę.
Szekspir powiedziałby tak: "Świat jest ciągle zwodzony pozorem. W sądzie obrona, choć fałszywa i przekupna, lecz okraszona pięknym głosem, tuszuje wyrządzone zło".
Odwróćcie kartkę i obejrzyjcie przedstawienie na temat zła.
Głos Holmana w słuchawce telefonicznej był niezwykle podekscytowany, niemal histeryczny.
– Dan, przyjedź tu – nalegał. – Dokopaliśmy się czegoś strasznego.
– Strasznego? – zdziwił się Dan. Próbował właśnie wybrać któreś spośród czterystu czarno-białych zdjęć, piętrzących się na jego biurku tak, że nie mógł odnaleźć swojego kubka z kawą. Bez kawy nie potrafił wydajnie pracować. Mogła być jakakolwiek: rozpuszczalna, z ekspresu, mocca, arabska. Dopiero mocna dawka kofeiny uaktywniała go.
– Rita trafła na to dziś rano, mniej więcej dwadzieścia metrów od wschodniej ściany. Nic więcej ci nie powiem… nie przy tym warczącym wentylatorze.
– Holman – odpowiedział Dan – jestem zbyt zajęty, żeby teraz przyjechać. Muszę wybrać te cholerne fotografie terenu dla tego cholernego Wydziału Ochrony Zabytków, na jutro, na dziewiątą rano. W ttej chwili widać na nich tylko błoto, błoto i jeszcze raz błoto.
– Dan, musisz tu przyjechać – naciskał Holman.
– Czy to takie straszne, że nie można z tym poczekać do jutra po południu?
– To jest straszne, uwierz mi. To może nas zastopować na miesiące, jeśli policja zechce prowadzić dochodzenie. Wiesz, co się stanie, kiedy zaczną tratować teatr swoimi buciorami.
Dan odnalazł czerwony kubek do kawy z napisem: "Jestem archeologiem". Róg jednej z fotografii moczył się w kawie, która była mętna i zimna. Mimo to wypił ją.
– Holman – oznajmił, wycierając usta wierzchem dłoni. – Po prostu nie mogę przyjechać.
– Znaleźliśmy ciało – rzekł Holman.
Читать дальше