Na fotografii widniała data: dwunasty sierpnia 1948.
Wertował album. On sam w wieku dwóch lat, pierwsza wizyta w cyrku. Jego pierwszy kiddi-kar. W jakiś dziwny sposób nie było zdjęć matki aż do stycznia 1951, kiedy została sfotografowana obok jakiegoś zamarzniętego stawu, otulona futrem, tak że twarzy prawie nie widać.
Od stycznia do września 1951 pojawiała się na zdjęciach dość regularnie. Fotografia na molo widokowym na Isle of Wight (molo to zostało później zmiecione przez sztormm) Miała na sobie kapelusz z szerokim rondem i kwiecistą suknię do połowy łydki, a na nogach białe pantofle ze skórzanych pasków. Twarz w cieniu kapelusza była ledwie widoczna, ale wydawało się, że się uśmiecha.
Potem znów matka zniknęła. Nie było jej zdjęcia aż do listopada 1952, kiedy wzięła udział w weselu Lolly Bassett w Caxton Hall, w Londynie. Ubrana była w szarą suknię z plisowaną spódnicą. Wydawała się niezwykle chuda, prawie wyniszczona. Jej twarz była ciągle piękna, ale w jakiś sposób lekko zniekształcona, jakby skutkiem urazu fizycznego lub bezsenności.
Po przewertowaniu pięciu pierwszych albumów David odkrył, że w regularnym pojawianiu się zdjęć jego matki jest siedem przerw… tak jakby w okresie jego wczesnego dzieciństwa wzięła siedem dłuższych urlopów. Przypomniał sobie, że wyjeżdżała i wracała, ale był otoczony tak troskliwą opieką przez ciotkę Iris (niezamężną siostrę ojca), że nie zdawał sobie sprawy, jak długie były te nieobecności. Pamiętał, że matka w tych czasach sporo chorowała i musiała tygodniami leżeć w swojej sypialni, przy zaciągniętych zasłonach. Pamiętał, jak wchodził na palcach, pocałować ją na dobranoc, i z najwyższym trudem odnajdywał ją w ciemnościach. Pamiętał, jak dotykał jej miękkiej twarzy i miękkich włosów, czując zapach jej perfum oraz jeszcze inny, silny i przenikający, jakby antyseptyków.
Potem, w 1957 roku, pojawiła się znowu, piękna jak dawniej i w pełni sił. W pokojach było już słonecznie, ojciec miał świetny humor, a David myślał chwilami, że ma najlepszych rodziców, jakich mógłby sobie wymarzyć.
Był jeszcze szósty album, oprawiony w czarną skórę, ale zamknięty na zamek. Brakowało jednak klucza. Zapisał sobie w pamięci, że musi przeszukać biurko ojca.
Wrócił do fotografii matki z 1948 roku i położył na niej płasko swoją dłoń, jak gdyby chciał wchłonąć azotany papieru fotograficznego i w ten sposób dowiedzieć się, co było później.
Przez cały okres jego dzieciństwa matka przychodziła i odchodziła, przychodziła i odchodziła – jak światło słoneczne w popołudnie pełne pierzastych obłoków.
Zaparkował wóz poza terenem Northwood Nursing Home i przez jakiś czas mocował się ze składanym dachem MG, chcąc go postawić, gdyż zanosiło się na deszcz.
Archiwum mieściło się na końcu długiego, wyłożonego linoleum korytarza, który rozbrzmiewał echem kroków i pachniał pastą woskową. Archiwistką była zmęczona kobieta w liliowej wełnianej kamizelce. Z hałasem ssała i obracała w zębach cukierek o bardzo silnym miętowym zapachu. Dawała wyraźnie do zrozumienia, że prośba Davida jest niezwykle nudna, że mogłaby w tym czasie zajmować się czymś znacznie ważniejszym (na przykład robić neskę).
David czekał, podczas gdy ona kartkowała księgę rejestracyjną, dając przedstawienie przy przewracaniu każdej kolejnej strony.
– Tak… mamy tutaj. Trzeci lipca czterdziestego siódmego roku. Katerina Geoffries. Grupa krwi: 0. Przebyte choroby: odra, wietrzna ospa, lekka szkarlatyna. Dziecko płci męskiej… to zdaje się pan? Waga trzy kilogramy i trzysta gramów.
David zajrzał do książki nad biurkiem.
– Tu jest jakaś notatka, zrobiona czerwonym atramentem.
– To dlatego, że ktoś sprawdzał później jej dane.
– Rozumiem. Ale czemu miałby to robić?
– Pewnie z powodu jej wypadku.
– Wypadku? Jakiego wypadku?
Archiwistka spojrzała na niego podejrzliwie zza okularów.
– Jest pan tym, za kogo pan się podaje?
– Naturalnie. Dlaczego miałbym nie być?
Archiwistka z wymownym trzaskiem zamknęła książkę.
– Wydaje mi się podejrzane, że pan nie wie o wypadku swojej matki.
David wyciągnął portfel, pokazał archiwistce prawo jazdy i list z Rady Dzielnicowej.
– Nazywam się David Geoffries. Pani Katia Geoffries jest moją matką. Proszę spojrzeć… to nasza wspólna fotografia. Nie wiem, dlaczego nigdy mi nie powiedziała o swoim wypadku. Może myślała, że to nic ważnego.
– Myślę, że to było coś w najwyższym stopniu ważnego, przynajmniej jeśli idzie o pańską matkę.
– Dlaczego?
Archiwistka ponownie otworzyła książkę i obróciła w stronę Davida, tak że mógł przeczytać wpis dokonany czerwonym atramentem. "Starszy arch. med. ze Szpit. Middlesex sprawdz. gr. krwi i rej. przeb. chorób pilne, 2 w nocy 14/09/48 (kontakt z lek. domowym niemożliwy). Pani G. ciężko ranna w wyp. samochod.".
Pod spodem inna ręka dopisała czarnym atramentem: "Pani Geoffries zmarła 15/09/48".
David podniósł wzrok. Czuł się tak, jakby wdychał tlenek azotu, siedząc w fotelu u dentysty. Głowę miał lekką, rozbrzmiewającą jakimiś echami, myśl oderwaną od rzeczywistości.
– To jakaś pomyłka – usłyszał, jak sam mówi. – Ona żyje, czuje się doskonale i mieszka w The Limes. Widziałem się z nią wczoraj.
– W takim razie bardzo się cieszę – powiedziała archiwistka, ssąc z hałasem miętowy cukierek. – A teraz, proszę mi wybaczyć…
David skinął głową i wstał. Wyszedł z budynku i stał długo na schodach, mimo że na czerwonym asfalcie podjazdu zaczęły spływać krople deszczu i zerwał się wiatr.
W Somerset House znalazł kopię świadectwa zgonu. Pani Katerina Ardonna Geotfries zmarła w Szpitalu Middlesex piętnastego września 1948 roku. Przyczyna śmierci: liczne obrażenia wewnętrzne. Jego matka została zabita, a tu był dowód.
Pojechał do redakcji "Uxbridge Gazette" i przewertował kronikę nieszczęśliwych wypadków w starych rocznikach gazety. W wydaniu z osiemnastego września znalazł notatkę Z fotografią. Parę minut po północy samochód Triumph Roadster przejechał czerwone światło i zderzył się z ciężarówką przewożącą szyny kolejowe. David od razu rozpoznał samochód. Oglądał go na wielu zdjęciach. Wówczas nie zauważył, że na fotografiach po wrześniu 1948 już go nie było.
Jego matka nie żyła. Umarła, kiedy miał zaledwie rok. Nigdy jej nie znał, nie rozmawiał z nią ani się z nią nie bawił.
Kim więc była kobieta mieszkająca w The Limes? Dlaczego udawała przez tyle lat, że jest jego matką?
Wrócił do domu. Bonny przygotowała mu bardzo ostry gulasz meksykański, jedno z jego ulubionych dań, ale ledwie go tknął.
– Co się stało? – spytała. – Jesteś taki blady! Wyglądasz, jakby ci była potrzebna transfuzja krwi.
– Moja matka nie żyje – odparł. Potem opowiedział jej całą historię.
Nie jedli kolacji, lecz usiedli na sofie, ze szklankami wina i rozmawiali. Bonny oznajmiła:
– Nie mogę zrozumieć, dlaczego twój ojciec nigdy ci o tym nie powiedział. Przecież to by cię nie mogło zmartwić, prawda? Nie pamiętasz jej.
– Nie tylko mnie nie powiedział. Nie wyznał prawdy nikomu. Nazywał ją Katią, a wszystkim dookoła opowiadał, jak to spotkali się przed wojną… mówił o niej jako o "królowej Warszawy". Po co robiłby to wszystko, gdyby to nie była ona?
Wrócili do fotografii w albumie.
– Na tych późniejszych zdjęciach – stwierdziła Bonny – ona jest podobna do twojej matki. Te same włosy, te same oczy, ten sam profil.
Читать дальше