Podwórka też nie zmieniły się specjalnie, tylko teraz ponoć łatwiej było tu oberwać... Skręciłem w znajomą bramę. Na asfalcie parkowało kilka nowych samochodów, za nimi jak wtedy suszyło się pranie. Zagadkowa kamienica stała, strasząc wyrwanymi oknami. Najwyraźniej przeznaczono ją do rozbiórki. Muru otaczającego ogród też już nie było.
Stałem długą chwilę, patrząc na pozostałości podmurówki i walające się po ziemi resztki cegieł. Spóźniliśmy się. Enklawa przestała istnieć. Będę musiał przeszukać kamienicę. Napiszę szczegółowy raport. Potem czeka mnie uruchomienie paru kontaktów. Mieszkańcy kamienicy, ci prawdziwi, zniknęli bez śladu. Ciekawe, jakie teorie na ten temat wysnuły komunistyczne spec-służby. Ale najpierw sprawdzę jeszcze coś...
Wyjąłem z teczki saperkę.
Gdzieś tu, w rogu ogrodu, widziałem wtedy prostokąt świeżo poruszonej ziemi. Nie musiałem długo kopać, by pojawiła się resztka kurtki na sztucznym misiu... Pod nią rysowały się cienkie kości żeber. Nie kopałem głębiej.
- Skurwysyny... - warknąłem.
Odpowiedziało mi milczenie i tylko wiatr gwizdał między konarami drzew. Mieszkańcy enklawy, kimkolwiek byli, odeszli. Tylko na żywopłocie wisiało zaplątane w gałązki, zszarzałe od deszczu piórko papugi.
Zacisnąłem zęby. Nie cierpiałem tego dupka, ale jednak był to mój kumpel z klasy. I z całą pewnością nie zasłużył na taki koniec. Honor nakazuje pomścić krzywdę kolegi. Wrócę do Ameryki. Od czterech pokoleń członkowie mojej rodziny są agentami CIA. Złożę przysięgę. A potem... Potem przyjdą lata służby. Sprawa „Fenix" pozostanie otwarta. Któregoś dnia trafimy na działającą enklawę. A wtedy jej mieszkańcy słono zapłacą mi za tę śmierć...
Operacja „Szynka"
Z pamiętnika tow. Malinowskiego:
Nad Warszawą świeci księżyc. Mroźna grudniowa noc. W domu też jest chłodno; swoją drogą, to skandal, żeby dla fachowca mojej klasy zabrakło talonów na węgiel. Solidarnościowa ekstrema, przyduszona falą aresztowań, spacyfikowana i przerażona, siedzi jak mysz pod miotłą. Najlepsi synowie narodu, tacy jak ja, mogą spać spokojnie w swoich willach. Prawie spokojnie - nie wszystkich bydlaków udało się złapać. Pistolet pod poduszką, czterech żołnierzy u wylotu ulicy... Tylko czy to pomoże? Czy wojsko obroni nas przed tymi zezwierzęconymi sługusami światowego imperializmu? Jednostka czy kolektyw, co liczy się bardziej? Na studiach wieczorowych podkreślano rolę kolektywu, jednak moje ostatnie doświadczenia każą zweryfikować te teorie. Jasne, że kolektyw jest istotny, ale w gruncie rzeczy stanowi bezwładną masę. Dlatego na czele kolektywu musi zawsze stać nadkolektyw, który będzie za pomocą odpowiednich posunięć kierować resztą.
Wreszcie na czele nadkolektywu też nie może zabraknąć przywódcy. A zatem wszystko układa się w logiczna całość. Moja droga wiedzie tam, na szczyty władzy, najpierw jednak muszę wejść do nomenklatury, do nadkolektywu rządzącego Partia. Ciekawe, czy moje zasługi okażą się wystarczające? Nakarmienie szynką miliona głodnych gąb niewątpliwie pozwoli na znaczne uspokojenie społecznego wrzenia, jednak czy Partia doceni moje pomysły? Za trzy tygodnie Gwiazdka. W ciągu kilkunastu dni szynka musi trafić na sklepowe lady. I trafi!
*
Od strony okna ciągnęło chłodem. Nic dziwnego, na zewnątrz prawie piętnaście stopni mrozu. Nie pomagało upychanie w szpary deficytowej waty ani położenie zrolowanego koca na parapecie. Kaloryfer za biurkiem był ledwo letni. Widać znowu coś szwankuje w kopalniach. Stanąłem koło okna i przez chwilę chuchałem na pokryte kwiatami mrozu szyby. Wreszcie starłem szron dłonią. Ulicą wolno przetoczył się transporter opancerzony. Osiedle stało ciche i ciemne, zupełnie jak martwe. Cóż, druga w nocy. Normalni ludzie śpią, tylko nieliczni straceńcy jeszcze pracują. Latarnie zgaszone. Oszczędności.
Zahuczał stabilizator napięcia. Spojrzałem z niepokojem na ekran, ale tylko zamigotał. Radziecki telewizor Rubin fatalnie się sprawował jako monitor.
- Znowu oszczędzają, bydlaki - mruknąłem.
Zasiadłem w starym fotelu i pochyliłem się nad garścią kości. Słabiutka żarówka zabłysła nieoczekiwanie nieco jaśniej, a potem pociemniała. Stabilizator zabuczał i przełączył na rezerwę. Patrzyłem za zegarek. Jeśli w ciągu dwu minut zasilanie nie wróci do normy, trzeba będzie wyłączyć komputer. Nie wróciło. Pospiesznie zapisałem wyniki i zakończyłem pracę. Z westchnieniem wyjąłem plik kartek z wyrysowanymi rubrykami.
Ogarnęła mnie złość. Odłożyłem szkło powiększające. Co za sens badać uszkodzenia, które na kościach mamutów pozostawiły narzędzia paleolitycznych myśliwych? Na Zachodzie zrobiono to dwadzieścia lat temu. A my dublujemy ich pracę tylko dlatego, że nie możemy ściągnąć publikacji przez Internet. Poza tym komu przydadzą się te wyniki? I do czego? Teraz, przed świętami, ludziom potrzebna jest szynka, karpie, choinki, a nie kolejna broszurka wydrukowana w nakładzie stu egzemplarzy na papierze gazetowym.
Poszedłem do kuchni. Z szafki wyjąłem talerzyk z dwoma plackami ziemniaczanymi. To już ostatnie. Rano trzeba będzie iść na bazar i poszukać kartofli. Może dowiozą. Szkoda tracić czas na stanie w kolejkach, ale przecież jeść trzeba, a skoro moja praca i tak nie ma sensu... Zagotowałem w czajniku pół szklanki wody i wsypałem do kubka ćwierć łyżeczki gruzińskiej herbaty.
- I to ma być ten wymarzony dwudziesty pierwszy wiek? - warknąłem w przestrzeń. - Używane komputery z darów Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, siano zamiast herbaty, kartofle na kartki...
- I na co się tak denerwować? - z kratki wentylacyjnej dobiegł głos blokowego. - Wszystkim ciężko, a tylko wy, inteligenci, narzekacie.
Poczłapałem z powrotem do pokoju. Co za czasy parszywe, jeszcze dziesięć lat temu kolesie od podsłuchów udawali, że ich tam nie ma, a teraz nie dość, że się nie kryją, to jeszcze wchodzą w polemiki.
Gorąca herbata rozgrzała zziębnięte palce, ale nie przywróciła mi ochoty do pracy. Ze złością walnąłem się na kozetkę i nakryłem zjedzonym przez mole kożuchem po dziadku. Zgasiłem światło. Pora spać.
Szarzy zjadacze chleba znają sejm głównie z telewizyjnych migawek. Tylko nieliczni zdają sobie sprawę, że za centralnym gmachem rozciągają się całe hektary ściśle strzeżonego terenu. Stoją na nich rozmaite budynki mieszczące biura, zaplecze logistyczne oraz inne przydatne instytucje. Pracujący tam urzędnicy nie wiedzą, że to, co widać na powierzchni ziemi, to jedynie wierzchołek góry lodowej, bowiem pod kompleksem w skarpę wryto na dwadzieścia metrów w głąb setki bunkrów i schronów. Specjalne korytarze łączą ów kompleks z podziemiami niedalekiego Domu Partii i gmachem Radiokomitetu, a on sam wypuszcza wokoło macki w postaci kabli telefonicznych i telewizyjnych oraz magistrali energetycznych. Nawet bezpośrednie uderzenie jądrowe nie zagrozi wybrańcom narodu, którzy nie szczędząc sił, prowadzą społeczeństwo do coraz bliższego komunizmu.
Na najniższym poziomie schronów znajduje się niewielka sala narad. Na górze, w sejmie, obradują ci, którzy stanowią prawa i przepisy. Tu natomiast zbierają się faktyczni władcy kraju, by omawiać kwestie naprawdę ważne.
- Towarzysze - zagaił generał - zebraliśmy się tu, aby przedyskutować bieżącą sytuację.
Zgromadzeni z godnością kiwnęli głowami.
- Meteorolodzy przewidują, że zima tego roku będzie ciężka i potrwa długo. Zoolodzy potwierdzają tę prognozę, opierając się na obserwacjach zachowań różnych zwierząt. Dlatego też, towarzysze, nasuwa się kilka nader istotnych problemów.
Читать дальше