Andrzej
PILIPIUK
OKO
JELENIA
SREBRNA ŁANIA
Z VISBY
Cykl Oko Jelenia :
1 Droga do Nidaros
2 Srebrna Łania z Visby
3 Drewniana twierdza
4 Pan Wilków
Peter Hansavritson i Marius Kowalik, sapiąc, wspięli się na szczyt wieży zrujnowanego opactwa. Przed dwudziestu laty szalał tu ogień. Ściany nadal pokrywała sadza, na szczęście kamienne schody zwycięsko oparły się żywiołowi. Z góry wysepka zdawała się jeszcze mniejsza. Z czego żyli mnisi mieszkający na tej skale? W miejscu, gdzie kiedyś był wirydarzyk, nadal bujnie pieniły się zioła, jednak jesienne deszcze wypłukały glebę niegdyś zapewne pięknych ogrodów. Dawna klasztorna przystań służyła teraz jako warsztat szkutnika.
- Zostawimy tu „Łanię”? - zapytał Polak.
- Tak. W porcie za bardzo rzucałaby się w oczy, a jeszcze, nie daj Bóg, ktoś by ją rozpoznał. Tu są łowiska, zawsze ktoś nas przeprawi łódką.
- Rozumiem.
- Nidaros. - Kapitan ze wzruszeniem wskazał kuzynowi miasto leżące nad zatoką.
Marius uniósł do oka lunetę. Mury obronne od strony wody zniszczono, u ich podnóża rozciągało się skupisko bud i szop. Przy nabrzeżu cumowało kilkadziesiąt mniejszych i większych okrętów. Dalej widać było dachy domów, za nimi sterczała w niebo kamienna wieża oraz poszarpane mury zniszczonej katedry.
- Ten bliższy kościół to świątynia niegdyś pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny - podpowiedział mu Peter.
- A ruiny to katedra Nidaros - domyślił się Marius. - Ongiś zaliczana do jednego z cudów Europy.
- Dziś kamieniołom dla lutrów. Pora, abym powiedział ci, po co wracam do rodzinnego miasta.
- Mów, proszę.
- Wedle informacji, które otrzymałem w Suchej Zatoce, w ręce lensmanna wpadł
kapitan Bjart. Miałem się z nim spotkać. To kupiec z Islandii, najlepszy i najodważniejszy ze znanych mi żeglarzy. Jego ojciec został zamordowany, gdy Duńczycy po śmierci biskupa Jona niszczyli katolików w Reykjaviku.
- Walczy po naszej stronie?
- Jeszcze nie. Jednak zdołał nawiązać kontakt z naszymi ludźmi i poprosił mnie o spotkanie. Na wyspie wciąż żyją zwolennicy starej wiary. Połączenie sił wzmocni
zarówno katolików w Trøndelag, jak i na dalekiej Islandii. Zamierzam uczynić go pełnomocnikiem Bractwa Świętego Olafa na tamtej wyspie. Gdy przyjdzie czas, archidiecezja Nidaros znowu obejmie Bergen, Stavanger i Oslo, Orkady, Wyspy Owcze, Islandię oraz Grenlandię. To perspektywa odległa być może o stulecie, ale by zebrać plony, ziarno trzeba wysiać już dziś. Potrzebujemy też paru młodzieńców z powołaniem, by wyszkolić ich w którymś z polskich klasztorów. Wyspa potrzebuje misjonarzy.
- Takież i moje zdanie. - Polak skłonił głowę. - Widzę jednak malutką przeszkodę.
- Tak?
- Wspomniałeś, że został uwięziony.
- Owszem. Rada miasta energicznie protestowała, ale nic nie udało im się zdziałać.
- A dlaczego go uwięzili?
- Możliwości są dwie. Albo zalazł im za skórę, albo podejrzewają, że wie, gdzie znajduje się skarb diecezji.
- O jaki skarb chodzi? - Marius ze zdumieniem uniósł brwi.
- Wiemy, że arcybiskup Engelbrektsson przez ostatnie kilka lat pobytu w Nidaros nie miał możliwości odprowadzania świętopietrza do Rzymu. Nie zapłacił też protestanckiemu władcy Chrystianowi obiecanych kwot. Dziesięcinę od wiernych jednak zbierano dość regularnie. Wszyscy mówią o ogromnych skarbach, które zgromadził i z którymi zbiegł po upadku miasta. Ojciec kapitana Bjarta był tym, którego okrętem uciekał arcybiskup. Duńczycy dognali ich i znaleźli na pokładzie srebrną trumnę z relikwiami świętego Olafa, jednak złota ani srebra w postaci monet tam nie było.
- Sądzisz, że ten skarb istnieje?
- Wydaje mi się to mało prawdopodobne. Przygotowania do obrony zapewne sporo kosztowały. Oczywiście lensmann może uważać inaczej. Tak czy inaczej, z Bjartem rozmówić się musimy. A żeby tego dokonać, trzeba zwrócić mu wolność.
- A zatem nie tylko wejdziemy do gniazda węża, lecz jeszcze mamy wykraść jajo?
- Tak.
Doradca uśmiechnął się drapieżnie.
- Pomysł ten jest szalony i kto wie czy głów nie nałożymy, ale podoba mi się.
Szalenie mi się podoba...
- Druga przyczyna moich odwiedzin w Nidaros też jest związana z Bractwem.
Wreszcie po latach poszukiwań trafiłem chyba na ślad...
- Znasz już miejsce, gdzie spoczęły relikwie świętego Olafa?
- Wydaje mi się, że dzięki zdobytym wskazówkom zdołam je odnaleźć. - Peter klepnął się po sakwie, w której spoczywały dokumenty przekazane mu przez syndyka Sudermanna. - Nie jest to informacja ścisła, ale lepszej już pewnie nie uda nam się zdobyć. A oto i nasi przyjaciele. - Wskazał żaglową łódkę płynącą w stronę wysepki.
Wiatr idący od gór był ciepły i pachniał jesiennym lasem. Po niebie sunęły obłoczki. Czas stanął. Kosmyk włosów Heli łaskotał mnie w nos. Uchylona furtka leciutko skrzypiała, kiwając się na zawiasach. Przejście wysypano żwirem. Kamienne ściany budynków pokrywały wykwity wilgoci.
- Czekajcie tu - polecił nieznajomy. - Zaraz wracam.
Pobiegł przez podwórze. Mimowolnie spojrzałem w ślad za nim. To obejście w ogóle wydawało się jakieś dziwne. Dziedziniec ze wszystkich stron otaczały same komórki. Widziałem kilkanaście par drzwi i dziesiątki okienek. Małe rombowate szybki były zarośnięte kurzem. Nad dachami górowały kominy. Od strony głównej ulicy stał większy, piętrowy dom. Mężczyzna wpadł jak burza w drzwi, a po chwili wrócił z pękatym woreczkiem i minąwszy nas, wybiegł na uliczkę.
- Ufasz mu? - zapytał Staszek.
- Nie wiem. Zobacz, co robi.
Chłopak wyjrzał przez furtkę. Nieznajomy sypnął czymś w błoto. Wzruszyłem ramionami. Patrzeć, obserwować, czekać na wyjaśnienia.
- Co to za miejsce? - zastanawiał się Staszek. - Klasztor, a może hotel robotniczy?
W każdym razie mieszkało tu kiedyś sporo ludzi.
- Nie wiem. - Rozejrzałem się zdezorientowany. - Może to dawna bursa uniwersytecka... O ile mieli tu kiedykolwiek uniwersytet. Albo szkoła.
- Warsztaciki? Jak Złota Uliczka w Pradze? - podsunął. - Tylko że to wszystko wygląda na opuszczone.
- Nie wiem. Po prostu nie wiem... Na razie ani słowa. Potem zapytamy.
Hela uchyliła powieki, potoczyła półprzytomnie wzrokiem i znowu zapadła w otchłań maligny. Z kącika ust dziewczyny oderwała się nitka śliny. Czułem przez
ubranie nerwowy trzepot jej serca.
- Ciężko? Może jakoś ci pomogę - zaproponował mój towarzysz. - Za nogi potrzymam albo co...
- Nawet nie ciężko, tylko niewygodnie - wyjaśniłem. - Jest kompletnie bezwładna... I nie jest z nią dobrze.
Wreszcie nasz gospodarz wrócił, zatrzasnął furtkę i zasunął rygiel. Widać było, że czuje ulgę.
- To suszona mięta z kilkoma dodatkami - wyjaśnił, zawiązując woreczek. -
Mówią, że żaden pies nie zdoła iść tropem, jeśli drogę poprószono czymś takim. Za mną! - Skierował się do domu.
- Z deszczu pod rynnę? - mruknął Staszek po polsku.
- Może... To wytrawny konspirator. Zobacz, jak gładko się uwinął z zatarciem śladów. Poza tym różaniec...
Budynek był podobny do domostwa oprawcy. Korytarz na przestrzał, po lewej i prawej pomieszczenia. Oszczędna, logiczna konstrukcja. W razie zagrożenia wszyscy zbierają się w sieni. Obok drzwi, tych od strony ulicy, oparte o mur stały dwie grube belki. Wyglądały, jakby przygotowano je do zabarykadowania wejścia, jeśli zajdzie konieczność.
Читать дальше