Jeśli nawet ktoś zauważył, jak włamujemy się do jego domu, to opracowanie portretów pamięciowych wybiegało już chyba poza możliwości ludzi tej epoki.
Pod łodzią wszystko zastałem w idealnym porządku. Nikt nas nie okradł. Zdjąłem skórę, którą zaraz starannie wytrzepałem. Podobnie uczyniłem z derkami. Zwinąłem wszystko w jeden zgrabny pakunek. Okopcony kociołek przetarłem piachem z brzegu rzeki, woreczek z kaszą wsadziłem do wnętrza. Tobołek z suszonymi jabłkami dopełniłem wędzonką i przerzuciłem przez plecy. Odszukałem nasze „wyjściowe”
ubrania. Byłem gotów do drogi. Zaszedłem do domu pani Ilsy i zapukałem. Otworzyła mi po chwili.
- Chcę się pożegnać - powiedziałem. - Wraz z kuzynem ruszamy dziś w drogę.
- Dobrze - mruknęła. - Nie zalegasz z czynszem. Przyjdziecie znowu wiosną?
Zatrzymać dla was tę kwaterę?
- Mamy taki zamiar - zełgałem gładko. - Z przyjemnością zamieszkalibyśmy ponownie u pani.
- Cena się nie zmieni. - Uśmiechnęła się.
Dobrze, że nie zażyczyła sobie zaliczki. Pożegnałem się i ulotniłem. Tłumoczek ze skór pod pachą, kociołek w drugiej ręce, wór na plecach. Nie można powiedzieć, żebym się dorobił. W dwudziestym pierwszym wieku więcej użytecznych rzeczy znalazłbym, penetrując jeden osiedlowy śmietnik. Nie, nie powinienem narzekać. Na początek dobre i to. Przeszedłem labiryntem tylnych uliczek. Wolałem nie ryzykować spotkania z katem. Wprawdzie strój i zarost musiały zmienić mój wygląd, ale mimo wszystko lepiej dmuchać na zimne.
Zapadał zmrok. Uśmiechnąłem się do swoich myśli. To był pracowity dzionek.
Jeden z tych, po których człowiek przykłada głowę do poduszki bez poczucia straty czasu.
Staszek i Hela siedzieli przy stole. Wyglądało na to, że jakoś przełamali lody.
Dobra nasza.
- Przyniosłem coś na kolację - powiedziałem. - Niewiele tego i niesmaczne, ale...
- Panie Marku, nasz gospodarz zachodził i pytał o pana - odezwała się dziewczyna.
- Zaraz do niego pójdę. Świeczkę sobie zapalcie, nie siedźcie tak po ciemku. -
Wyłowiłem z pakunku laskę wosku.
- Ja chyba spać już pójdę - bąknęła.
- Będziemy nocowali obok - wyjaśniłem. - W razie czego proszę zapukać w ścianę.
Staszek zrozumiał w lot aluzję.
- Ja też już udam się na spoczynek. - Ukłonił się Heli. - Było mi bardzo miło panią poznać.
Czułem w sercu ukłucie niepokoju, gdy stanąłem w drzwiach pracowni i zapukałem we framugę. Stary introligator odłożył trzymaną w dłoni książkę, a następnie zapalił drugą świecę.
- Wzywaliście mnie... - zacząłem.
- Siadajcie, proszę. - Wskazał mi ciężkie, topornie wykonane krzesło.
Zająłem miejsce zgodnie z poleceniem. Teraz patrzyliśmy sobie w oczy, rozdzieleni tylko poczerniałym ze starości, porzniętym nożami blatem. Nils sięgnął do kieszeni i wydobył różaniec. Położył go przed sobą. Wyjąłem mój i położyłem po swojej stronie. Uśmiechnął się lekko.
- Tajemnica. Symbole, które coś oznaczają. Jak w alchemii - mówił spokojnym, przyciszonym głosem. - Na pierwszy rzut oka nie zdradzasz tego, ale posiadasz rozległą wiedzę. Wiedza to swego rodzaju fundament, na którym zbudować można naprawdę trwały gmach swojego życia. Jednak by wznosić jego ściany, potrzebna jest jeszcze pewna gibkość umysłu. Posiadasz ją także. A zatem zademonstruj. Opowiedz mi o tym przedmiocie. Spróbuj zagłębić się w jego ukryte, pozareligijne znaczenie.
Chce mnie sprawdzić, czy może mu się nudzi i zapragnął z kimś pogadać? Czy to ważne? Udzielił nam gościny, powinienem więc uszanować jego wolę.
Ująłem różaniec w dłoń. Patrzyłem nań po raz kolejny, ale tym razem jakby głębiej, usiłując odgadnąć jego sekret.
- To nie jest zwykły krzyż - powiedziałem z namysłem. - Taki symbol nazywa się karawaka. U nas, w Polsce, stawiano takie po wsiach na pamiątkę zarazy. Ale skąd pochodzi ta nazwa? Co symbolizuje? Muszę przyznać się do niewiedzy.
- Caravaca to miasto w Hiszpanii, skąd pochodzi ten znak. Powstał dawno temu.
Używano go podczas epidemii morowego powietrza, tu znanego jako czarna śmierć.
- Hiszpania jest oazą katolicyzmu. Karawaka może być zatem symbolem walki z zarazą luteranizmu, jak i znakiem ludzi, którzy liczą, że wojska hiszpańskie przyjdą na pomoc reszcie Europy. Symbol przyszłego triumfu inkwizycji.
Gospodarz wyjął ze skrzyni flaszkę i długą chwilę obserwował płomień świecy odbijający się w brązowym, mętnym, pełnym bąbli szkle. Nie umieli widać odpowiednio sklarować masy.
- Wiele odgadłeś, ale myśl twoja nie jest do końca poprawna - odezwał się wreszcie. - Owszem, to symbol przyszłego zwycięstwa nad, jak to trafnie nazwałeś, zarazą protestantyzmu. Interesy nasze i Hiszpanii są jednak rozbieżne. Zresztą ich działania wydają mi się nazbyt ostre i przynoszą więcej szkody niż pożytku.
- Ogniwa łańcuszka oznaczają po prostu kolejne paciorki... Łańcuch to z jednej strony symbol niewidzialnych kajdan, którymi jesteście skuci, z drugiej być może nierozerwalnego braterstwa członków sprzysiężenia.
- Tak. Mów dalej.
- Po łańcuchu docieramy do małego toporka ze stali. Widziałem ten symbol
wykuty na kamieniu w górach, a potem w katedrze Nidaros. To atrybut świętego Olafa. Króla, który przyniósł tym ziemiom chrześcijaństwo. A może raczej który je wprowadził, bo chrześcijańscy misjonarze docierali tu jeszcze w czasie wikingów, najczęściej jako niewolnicy porwani w Irlandii.
- Dużo wiesz...
- Czytałem kiedyś o tym - powiedziałem wymijająco.
Przecież nie powiem, że kiedyś wpadła mi w ręce książeczka „Porwani przez wikingów”.
- Święty Olaf jest zatem raczej tym, który utwierdził kraj w wierze i pogromił inne bałwochwalcze kulty. Tak jak wy zamierzacie odbudować tu Kościół - podsumowałem.
- Tak.
- Teraz blaszki: Visby, Bergen, Novgorod i Trondheim.
- Visby i Bergen, jak zapewne wiesz, należą do Hanzy. Nowogród był kiedyś ważnym miastem tego związku, ale obecnie Rosja pod rządami Iwana Groźnego zamknęła się dla świata.
- Hmm... Trondheim zatem w ogóle tu nie pasuje, chyba że przyjmiemy interpretację symboliczną: Hanza wyciąga dłoń ku swoim dawnym towarzyszom z Nowogrodu i ku swoim braciom w wierze żyjącym tutaj. I znowu łańcuch. Symbol nierozerwalnego braterstwa miast hanzeatyckich. Czy Trondheim kiedykolwiek należało do Hanzy?
- Nie. Ale są w związku siły, które tego od dawna pragną. Gdybym ci nie ufał, pomyślałbym, że to Duńczycy nasłali cię jako szpiega, by wykraść tajemnice naszego sprzysiężenia.
- W zasadzie nie wiecie o mnie nic, panie - zauważyłem.
- Patrzę w twoją duszę - powiedział. - Widzę szlachetność serca i czystość intencji.
Patrzę nie poprzez słowa, ale poprzez czyny. Zaryzykowałeś życie, by uwolnić dziewczynę. Wszedłeś do domu kata i odebrałeś jego łup. Na takie szaleństwo nie poważyłby się nikt. Porwałeś się na to, bo wiesz, że tak trzeba. Bo zdajesz sobie sprawę, że są sprawy i obowiązki ważniejsze niż nasze życie. To oznacza, że wychowano cię w wierze, stałości i zadbano też o poczucie honoru.
Umilkł. Przeceniał mnie chyba. Wcale nie byłem taki odważny. Kat budził
nienawiść i przerażenie mieszkańców Trondheim. Ich strach zapewniał mu ochronę.
Oprawca mógł się poruszać po ulicach bez obstawy. Aż nadszedł dzień, że do miasta przybyli durnie z daleka, którzy po prostu nie wiedzieli, iż jest taki groźny, i załatwili
go na szaro...
- Dania jest waszym wrogiem?
- Dania jest jak głaz. Od stuleci Hanza jest jej Syzyfem. Ale wrogowie... Oni są dziś wszędzie. Zduszą związek miast w swoim uścisku. A nasze bractwo... Żyjemy dzięki Hanzie. To ona jest władna wyszukiwać, szkolić i posyłać ku nam kolejnych misjonarzy. Bez jej pomocy przegramy naszą ostatnią walkę.
Читать дальше