- Większość książek przywozi się z Kopenhagi, ja tylko oprawiam. Wszystko oczywiście po duńsku. Kto chce być wykształcony i robić karierę w administracji, musi zapomnieć, że jest Norwegiem.
Aha, czyli on tylko składa kartki razem i dorabia okładki?
- Czy moglibyśmy zostać tutaj do wiosny? - zapytał Staszek. - Mamy trochę pieniędzy na żywność.
- Ceny pójdą bardzo w górę. Tej jesieni przypłynęły tylko dwa statki z polskim zbożem. Gdańszczanie nie tacy głupi, wolą trzymać je do wiosny, ale i teraz pośrednicy zdarli z nas skórę. Nie dacie rady się tu utrzymać, nawet z moją pomocą.
Poproszę Petera, żeby zabrał was ze sobą. Może u niego w Visby coś się znajdzie, a jeśli nie, złapiecie tam statek, który zawiezie was do Gdańska, i na zimę będziecie już wśród swoich. To najlepsze wyjście.
- Tak, chyba tak - przyznałem, ze złością dociskając piłę.
Zastanawiałem się, jak zareagowałaby łasica, gdyby poznała te plany. Trzeba tak pokombinować, żeby jednak znaleźć Alchemika. A on raczej nie udał się do Polski.
- Jeśli wrócicie wiosną, będzie może zajęcie... Tylko czy jest sens wlec się taki kawał na północ? To miasto jest grobem ludzkiej przedsiębiorczości. Lepiej wykorzystacie swoje talenty tam, gdzie puls życia bije mocniej. Tam jest wasze miejsce, nie tu, w tej kupie desek i kamienia...
Przecięliśmy kłodę. Teraz Nils ze Staszkiem zabrali się za piłowanie, a ja rozszczepiłem pieniek siekierą na polana. Odgłosy pracy obudziły Helę. Wyszła ze swojej celi i pomachała nam. Potem, mocno wsparta o podróżny kostur, pokuśtykała do wychodka.
- Czemu tak kuleje? - zaniepokoiłem się.
Przypomniałem sobie, że miała jakąś dziwną ranę pod kolanem. Nie wyglądało to jednak na nic szczególnie poważnego, więc pewnie za kilka, najdalej kilkanaście dni dziewczyna będzie chodziła w miarę normalnie.
Rozszczepiłem drugi pniaczek. Hela, nadal kulejąc, podeszła do nas.
- Zapraszam na śniadanie - powiedział gospodarz.
Jak się okazało, po drugiej stronie sieni, naprzeciw pracowni, miał niewielką kuchnię. Na nalepie ustawił gliniany garnek z wodą, obłożył szczapkami i skrzesał
ognia. W mniejszym naczyniu rozrobił coś, co wyglądało na mąkę, dodał skwarek i suszonych malin moroszek. Gdy woda zawrzała, zmieszał jedno z drugim i podniósłszy gar widełkami, przelał jego zawartość do czterech misek. Drewniane łyżki też się znalazły. Ukroił do tego po pajdzie chleba.
Breja w miskach była szara, tkwiły w niej jakieś paprochy.
- Kisiel - mruknął Staszek. - Jakim cudem, przecież to na krochmalu się robi, a bez kartofli...
- Kisiel owsiany. - Hela spojrzała na niego z politowaniem.
Zjedliśmy ze smakiem. Ciepła, kluchowata masa przyjemnie wypełniła żołądki, dając uczucie sytości. Przez tyle dni jadłem różne paskudztwa, że zdążyłem zapomnieć, jak to jest...
- Muszę iść do miasta - powiedział Nils. - Gospodarujcie sobie, rozgośćcie się.
Jakbyście chcieli coś poczytać, książki są w pracowni.
- Porąbiemy resztę pniaków - zaproponował chłopak.
- Niech będzie i tak. - Uśmiechnął się, a potem zarzucił na ramiona płaszcz i poszedł.
Zaryglowaliśmy starannie drzwi.
- No to do roboty. - Zatarłem ręce. - My ze Staszkiem szykujemy opał na całą zimę, ty musisz wypocząć albo...
- Panie Marku - przerwała mi - znacie się na medycynie? Wspominaliście kiedyś...
- Tyle o ile. Zrobiłem kiedyś kurs ratownika medycznego.
Przechyliła wdzięcznie główkę w niemym pytaniu.
- To taki jakby pomocnik lekarza. Przybywa na miejsce wypadku i zabezpiecza rany poszkodowanych, a potem wiezie ich do szpitala - wyjaśniłem. - Coś może jak wasz felczer, choć nie aż tak dobrze przygotowany do pracy z chorymi.
- Chciałam prosić o poradę...
- Zauważyłem, że mocno kulejesz.
Chyba niepotrzebnie to powiedziałem, bo zaczerwieniła się niczym piwonia.
- Chodźmy do twojego pokoju - zaproponowałem.
Ruszyliśmy przez dziedziniec. Szedłem z tyłu, ukradkiem obserwując chód.
Wyglądało na to, że dziewczyna nie może obciążyć lewego kolana. Aż jej zbielały kostki dłoni zaciśniętej na kosturze.
Wreszcie usiadła na swoim łożu.
- No, spokojnie - powiedziałem. - Co ci dolega?
- Noga... - Z jej ust wyrwał się ni to jęk, ni to szloch.
- Co się stało?
- Kat... Okulawił mnie chyba.
- Co? - zdumiałem się.
Znowu się zaczerwieniła. Odsłoniła kolano. Spojrzałem najpierw z góry, potem z boku. Dwie paskudne, ledwo zagojone rany. Ująłem dłonią i poruszyłem łydką.
- O żeż kur... - z trudem powstrzymałem przekleństwo. - To przecież...
Nie pamiętałem, jak się nazywa to akurat ścięgno, ale z miejsca zrozumiałem, co
jej zrobili. Nigdy w życiu nie czułem takiej odrazy i nienawiści jak w tym momencie.
- Wiem - załkała. - Czy da się z tym coś zrobić? Przełknąłem z trudem ślinę.
- Przeciął...
- Wiem - powtórzyła. - Czy da się to jakoś wyleczyć? Czy w waszych czasach potrafiliście...
Milczałem dłuższą chwilę.
- Teoretycznie tak - powiedziałem ostrożnie. - Musiałbym głęboko rozharatać skórę i zszyć. Masz czucie w stopie?
- Tak.
- Czyli nerwy bydlak musiał ominąć.
Obejrzałem raz jeszcze ranę. Była wąska, musiał użyć cienkiego i długiego ostrza.
Niewielka rana wywołująca potworne skutki.
- W tych warunkach... - zagryzłem wargi - zakażenie pooperacyjne jest prawie pewne.
- Wystarczy odkazić pole operacyjne karbolem. - Podskoczyłem jak ukłuty szpilką, słysząc jidysz. - Szwy załóż z jedwabnej nici.
- Nie mam środków przeciwbólowych... - przeszedłem na ten język w nadziei, że zanim Estera odejdzie, usłyszę coś przydatnego.
- Poszukaj niedojrzałych makówek albo oszołom mnie wódką...
- Byłaś pielęgniarką albo felczerką? - zgadywałem.
- Nie byłam, ale w czasie powstania musieliśmy sobie jakoś radzić. Przeszłam kilkugodzinny kurs pierwszej pomocy.
Powstanie? Karbol? To sugerowało dość wyraźnie, w jakich czasach straciła życie.
- Powiedz, proszę, jeśli wiesz, jak mam walczyć z zakażeniem pooperacyjnym bez odpowiednich leków.
- W getcie stosowaliśmy okłady z zimnej wody. Hamują zakażenie aż w dwu przypadkach na trzy. Reszta... zależy od... wrodzonej odporności... organizmu...
Jeśli... nie wda się... gangrena... rokowania... są... dobre...
Uciekała. Mówiła o getcie. Czyli chodziło o któreś z powstań podczas ostatniej wojny. Nie wiedziałem jeszcze tylko, które to getto: krakowskie, warszawskie?
- Znowu - westchnęła Hela. - Znowu mnie odpycha... Ona. Tak dziwna, tak inna...
- Nie myśl o tym.
- Mam jeszcze jeden problem. - Była bardzo poważna, lecz w jej oczach czaił się lęk i jednocześnie jakby furia.
- W czym jeszcze mogę ci pomóc?
Znów spłonęła rumieńcem i splotła palce na podołku.
- Czy uczono was rozpoznawania rozmaitych chorób? - szepnęła.
- Mieliśmy podstawowy kurs...
- Zrobił mi się jakiś dziwny wrzód - wybąkała.
- Pokaż.
- Problem w tym, że...
- Masz go w jakimś wstydliwym miejscu - domyśliłem się. - Widywałem już nagie kobiety...
- Zresztą mnie chyba też? Gdy kat mnie zamknął w skrzyni, nie miałam na sobie ubrania.
- Tak. Musieliśmy odziać cię w to, co znaleźliśmy - wyjaśniłem. - Wybacz.
To pomogło, z miejsca się odprężyła i uspokoiła. Położyła się na łóżku i nadal potwornie się czerwieniąc, zakasała spódnicę. Spojrzałem, starając się, by żadne emocje nie odbiły się na mojej twarzy.
Читать дальше