- Helena Korzecka. Gdzie jestem? Zaraz, to pan, panie Marku? - Teraz dopiero popatrzyła na mnie zupełnie przytomnie.
- Tak, to ja - odparłem z ulgą. - A to Staszek. Nasz towarzysz i przyjaciel.
- Miło mi. - Wyciągnęła drżącą dłoń.
Staszek ujął końce jej palców i ucałował.
- Punkt dla ciebie - w głosie chłopaka zadźwięczał podziw. - Udało ci się ją zrestartować...
- Przecież niczego nie zrobiłem - westchnąłem. - Posłuchaj - zwróciłem się do dziewczyny. - Pamiętasz, co działo się ostatnio? Gdy się obudziłaś?
- Byłam u kata. - Usta Heleny zacisnęły się w wąską kreskę. - Co za bydlę... -
Zaczerwieniła się.
- Spokojnie, wykradliśmy cię - mówiłem powoli i wyraźnie. - Problem w tym, że gdy ocknęłaś się jakiś czas temu, nie mogliśmy się z tobą porozumieć.
- Przez ostatnie dni nie zawsze byłam sobą - szepnęła. - Czasem patrzyłam jak przez mgłę. Czasem byłam... Żydówką. - Nagle, przechyliwszy się przez krawędź łóżka, zwymiotowała prosto na podłogę.
Chłopak skoczył po jakieś szmaty i zaraz zabrał się za wycieranie. Hela zamknęła oczy.
- Przepraszam - szepnęła.
I znowu odpłynęła.
- Kurde, antysemitka czy co? - zdziwił się chłopak. - Choć ja pewnie też bym się głupio poczuł, gdybym się obudził jako, dajmy na to, Chińczyk czy Cygan...
- Inna tradycja - mruknąłem. - Pewne rzeczy odbiera silniej, bo... - przypomniał
mi się jakiś na wpół zapomniany artykuł. - W jej czasach to chyba nie kwestia narodowościowa, a raczej religijna. Jest katoliczką, więc sama myśl, że mogła zmienić religię, musi być dla niej obrzydliwa. Takie to były czasy, zero ekumenizmu.
Poklepałem delikatnie dziewczynę po twarzy. Powoli dochodziła do siebie. Dałem jej popić wody z drewnianego kubka.
- Przepraszam - wymamrotała ponownie. - To opętanie... Ja... potrzebuję księdza.
- Nie wiemy, czym... kim jest ta druga - powiedziałem. - Też niewiele z tego rozumiemy, ale to nie jest opętanie czy obłęd. Myślę, że nie da się tego ani leczyć, ani egzorcyzmować. Zresztą i tak nie mamy tu żadnego księdza, a co dopiero mówić o egzorcyście. Musisz po prostu ignorować to, co pojawia się w twojej głowie...
- Nie wiemy, jak egzorcyzmy podziałałyby na scalak. Zapewne wcale, jednak...
odnoszę wrażenie, że w tych czasach prawa zdrowego rozsądku nie zawsze działają -
wtrącił Staszek.
- Te wspomnienia. Jej życie. To taki inny świat! Zupełnie odmienny od naszego, od mojego...
- Postaraj się nie zwracać na nie uwagi. Pomyśl o sobie. O waszym dworku, o swoim dzieciństwie, przejażdżkach karetą i innych przyjemnych chwilach.
- Mieliśmy tylko powóz - szepnęła. - Karety są za drogie. Ja myślałam, że moja wojna jest ważna i krwawa, ale zobaczyłem siebie... ją... jak podkładam... jak podkładamy bomby w ruinach, jak strzela z takiego lekkiego, delikatnego pistoletu do tych w żołnierskich kurtkach... Zobaczyłam całe wielkie miasto obrócone w jedno gruzowisko i...
- Dość! - Klasnąłem Heli przed nosem. - Wieś, chłopi, konie, łąki. O tym masz pamiętać. Nieważne, co robiła tamta. Teraz jesteś sobą. Tu, z nami, bezpieczna.
Tamto minęło, zresztą nie przytrafiło się tobie.
- Nie denerwujcie się, panie, już mi lepiej... Chyba za mocno na nią huknąłem.
Przestraszyła się.
Usiadła z trudem na łóżku.
- Powinnam się umyć...
- Zaraz poprosimy gospodarza o balię z wodą i jakiś ręcznik - obiecałem.
- Gdzie jesteśmy?
- U pewnego introligatora w Trondheim. To katolik, uratował nas i ukrywa.
- Kat...
- Mieszka zaledwie kilka domów stąd, ale nie bój się. Nikt nie wie, że tu się schroniliśmy. Odpocznij jeszcze. Potem, jeśli zechcesz, wszystko sobie opowiemy...
- Coś bym zjadła... Głodnam.
Zawsze była drobna, ale zauważyłem, że na tym katowskim wikcie bardzo wychudła.
- Zaraz coś przygotujemy.
Poszedłem ze Staszkiem do kuchni.
- Ty, z jakiej ona jest epoki? - szepnął zdumiony. - To znaczy nie osobowość podstawowa, tylko ta druga? Strzelała do kogoś w mundurze, no nie? Agentka Mossadu czy ki diabeł?
- Skoro podkładała bomby i strzelała z pistoletu, który Heli, nawykłej do krócicy, wydał się lekki i delikatny, to może wskazywać na drugą wojnę światową. Ale lepiej nie pytać.
- Żeby się znowu nie obudziła druga osobowość?
- Właśnie. Boję się, że każdego ranka może pojawiać się ten sam problem... Diabli nadali, tu by się przydał psychiatra od rozszczepienia osobowości.
- Albo mały, zielony, trzynogi technik od dostrojenia scalaka... Choć ten cały Skrat nie miał trzech nóg.
- Tak. Kiedy się pojawi łasica, trzeba będzie ją o to zapytać.
- Hmmm... Nie ufam jej.
- Heli?
- Nie, łasicy oczywiście. Hela... Kurczę, strasznie fajna dziewczyna. Taka sympatyczna i do rzeczy. Nie jest ładna, ale ma w sobie coś... Takie dziwne ciepło.
- Tylko się nie zakochaj.
- Dlaczego nie? - Wytrzeszczył oczy. - Niby trochę za młoda, ale dwa, trzy lata...
- Mmmm. No właśnie, dlaczego nie? Załatw jej ręcznik i miskę z wodą na dobry początek przyjaźni...
Hela pogryzała pajdę chleba. Była głęboko zamyślona. Milczałem, czułem, że chce sobie to wszystko poukładać w głowie.
- Panie Marku...
- Mów, proszę.
- Staszek... Stanisław. On jest taki jak pan?
- Masz na myśli, że pochodzi z mojej epoki? Tak. Byliśmy razem, gdy spotkaliśmy Skrata. Jeśli chodzi ci o pokrewieństwo dusz czy zbieżność charakterów, mam wrażenie, że jest podobny do mnie. To porządny chłopak, choć może wydać ci się początkowo zupełnym dzikusem. Tak jak ja.
- Oj, co prawda, to prawda. - Uśmiechnęła się, zerkając jakby zalotnie. - W
waszych czasach swoboda zachowania posunięta była chyba aż do kompletnego barbarzyństwa.
- Zatem przyjmijmy, że to porządny barbarzyńca i z czasem uda się go
ucywilizować. - Wzruszyłem ramionami. - Tak czy inaczej, musimy się jakoś dogadywać, skoro los skazał nas, byśmy wypełnili zadanie razem.
- Dobrze.
Staszek przyniósł nieduży cebrzyk z letnią wodą i kawał grubo tkanego płótna mający posłużyć jako ręcznik. Wyszliśmy na dziedziniec, zostawiając Helę samą.
Patrzyłem na sypiące się elewacje, porastające mchem gonty dachów... W tych czasach nie znano rynien, chyba dobrze, bo pewnie byłyby krzywe i zardzewiałe.
Gdyby tak gruntownie wszystko odnowić, pośrodku dziedzińca posadzić duże drzewo, zasiać trawniczek, ustawić grill ogrodowy, powstałby uroczy malutki hotelik. Tylko komu coś takiego potrzebne w tej chorej epoce? Zresztą miasto się wyludnia...
- Muszę się urwać na parę godzin - oznajmiłem Staszkowi, patrząc na niebo.
- Dobrze. A...
- Mamy trochę naszych rzeczy pod łódką. Warto zabrać, żeby nikt ich nie zaiwanił.
Wcześniej czy później trzeba będzie pożegnać ten gościnny dom. Dobry miedziany kociołek przyda się w drodze.
- Masz rację.
- Gdybym nie wrócił...
- Nawet tak nie żartuj!
- Jeśli mnie dorwą, to pamiętaj: dziewczyna jest teraz najważniejsza. To ją masz ratować, nie mnie.
- Cholera. No nic, w razie czego łasica cię wyciągnie chyba. Jeśli zdąży. - Widać było, że szuka w myślach jakiejś alternatywy. - Ale uważaj na siebie.
- Spoko.
Miałem bardzo złe przeczucia, lecz chęć ratowania naszego skromniutkiego dobytku przeważyła. Dotarłem do obozowiska brzegiem. Dłuższą chwilę obserwowałem wrak i jego otoczenie. Zasadzka? Chyba nie... Kat z pewnością szalał z wściekłości, ale miałem nadzieję, że nikt nie powiąże mnie i Staszka z odbiciem Heli.
Читать дальше