- Zapraszam do kantorka. - Przekręcił gruby klucz w zamku.
Wkroczyliśmy do sporego pomieszczenia. Przypominało pracownię introligatora, wszędzie walały się książki w różnym stadium wykończenia. Na stole obok prasy leżała równo przycięta ryza kart papieru. Był gruby i jakby lekko kosmaty po wierzchu. Ręcznie czerpany zapewne.
- Połóżcie dziewczynę tutaj. - Gospodarz wskazał łóżko zasłane grubą narzutą, zszytą z kilkudziesięciu króliczych skórek. - Co jej się stało?
- Jest głęboko odurzona laudanum albo podobną substancją - wyjaśniłem.
Pochylił się nad Helą, zmierzył jej puls. Potem zajrzał w źrenice. Dłuższą chwilę w skupieniu nasłuchiwał oddechu. Uniósł rękę i puścił, obserwując, jak opada.
- Śpi bardzo głęboko - powiedział wreszcie. - Nieprędko dojdzie do siebie. Serce bije równo, więc pewnie się obudzi. Gdyby był potrzebny medyk... - zafrasował się.
- Znam podstawy leczenia - uspokoiłem go. Przeszedłem kiedyś kurs ratownictwa medycznego.
Ni przypiął, ni przyłatał do warunków tej epoki. Jeśli dziewczyna zacznie nam tu umierać, nie mam nawet adrenaliny, żeby pobudzić pracę serca... Kicha.
- Chciałbym z wami porozmawiać.
Wskazał nam zydle przy małym stoliku stojącym koło okna. Usiedliśmy. Zakręcił
się po sąsiednim pokoju, przyniósł trzy pucharki z grubego, mętnozielonego szkła oraz kamionkową butlę z winem. Polał hojnie.
- Bracia - powiedział uroczyście - choć spotkaliśmy się w dość dramatycznych okolicznościach, w imieniu Bractwa Świętego Olafa chciałbym powitać was w Nidaros.
- Dziękujemy - odrzekłem. - Ratunek przyszedł zaiste w ostatniej chwili.
- Ojcze - zwrócił się do mnie - czy dziś wieczorem zechcesz odprawić dla nas mszę?
Cholera! Staszek spojrzał na mnie bezradnie. Odpowiedziałem podobnym spojrzeniem. Niezłe jaja.
- Zabije nas, gdy mu powiemy? - zapytał mnie po polsku.
- Drogi panie... - zwróciłem się do mężczyzny.
- Mam na imię Nils.
- Drogi panie Nilsie - wyjąłem z kieszeni różaniec i położyłem go przed sobą na stole - zaszło nieporozumienie, tym bardziej przykre, że... - trudno mi było znaleźć odpowiednie słowa - nie jestem księdzem. Ani ja, ani mój towarzysz nie należymy też do waszego bractwa, którego znakiem rozpoznawczym, jak rozumiem, jest ten różaniec.
Na twarzy Nilsa nie drgnął żaden mięsień. Oczy spoglądały spokojnie i bez strachu.
- Przedmiot ten to droga memu sercu pamiątka - wyjaśniłem. - Ja i moja towarzyszka - wskazałem wciąż nieprzytomną Helę - spotkaliśmy księdza Jona w górach. Ponieważ my także szliśmy ku Nidaros, zaproponował, byśmy mu towarzyszyli. Wzięliśmy udział w mszy, którą odprawił w jaskini opodal wsi Horg.
Niestety, ktoś go wydał. Rankiem następnego dnia zdobyto szturmem naszą kryjówkę.
Nie zdołaliśmy stawiać długiego oporu. Księdza Jona spalono na stosie, mnie zaś obito okrutnie kijami i porzucono w grocie koło miejsca kaźni w mniemaniu, iż skonałem. Towarzyszkę moją zabrał jako niewolnicę kat. Dziś dopiero z pomocą przyjaciela udało mi się ją uwolnić.
- Nie uwierzy, zabije nas - szepnął Staszek po polsku.
- Może jakoś zdołamy go przekonać - westchnąłem. - W razie czego rąbnij faceta kijem, łapiemy dziewczynę i chodu, zanim dojdzie do siebie.
Gospodarz milczał. Czas dłużył mi się nieprawdopodobnie.
- Jesteście katolikami?
- Tak.
Przeniósł pytające spojrzenie na mojego przyjaciela.
- Ja też.
- Odmów Zdrowaś Maryjo - polecił mi. - Możesz po polsku. - Skrzywił się lekko. -
Znam wiele języków, w młodości bywałem wiele razy w Gdańsku.
Zatkało mnie. Rozumiał wszystkie uwagi, które wymieniliśmy... Zacząłem odmawiać półgłosem modlitwę po polsku. Poczekał, aż skończę, i uśmiechnął się.
Następnie wyjął spod stołu dłoń. Trzymał w niej nieprawdopodobną wręcz armatę.
Pistolet? Dwie toczone stalowe lufy spoczywały w szerokim łożu z orzechowego drewna. Dwa zamki kołowe po obu stronach lśniły ponuro. Kaliber draństwo miało taki, że kciuka mógłbym używać jako wycioru... Musiał mieć to zawieszone gdzieś pod blatem.
- No cóż - powiedział, ostrożnie spuszczając oba kurki. - Wieści o tragicznym losie księdza Jona dotarły do Trondheim następnego dnia po jego egzekucji. Widząc różaniec w twoim ręku, wziąłem cię za kolejnego duchownego przysłanego do nas...
Los i opatrzność widać sprawiły, żeśmy się spotkali. I to akurat w chwili, gdy moja pomoc była wam najbardziej potrzebna. Pech sprawił, że niechcący poznaliście jedną z moich tajemnic.
Zrozumiałem, że mówi o tym zagadkowym bractwie.
- Nie powiemy nikomu - zapewniłem. - Poza tym, cóż, wskazane jest, abyśmy jak najszybciej opuścili miasto...
Pomyślałem o tej cholernej łasicy i ugryzłem się w język. Jeśli znikniemy, to tym razem chyba wypruje nam flaki na żywca. A może i nie. Ostatecznie mieliśmy odnaleźć Alchemika Sebastiana, a on wyjechał do Bergen.
- W moim domu nikt was nie znajdzie - zapewnił Nils. - Lecz jeżeli chcecie ruszać dalej, nie będę was zatrzymywał. Mogę dać wam dwa konie. Oddacie je w Oslo memu przyjacielowi. Jednak szczerze odradzałbym ucieczkę lądem. Mistrz Leif z pewnością wpadnie w szał, widząc, że uprowadziliście mu niewolnicę, i to w dodatku tak urodziwą. Umykając gościńcem, moglibyście rychło wpaść w pułapkę.
- Szkoda, że jesteśmy tak daleko od naszej ojczyzny - mruknąłem. - Ta dziewczyna jest szlachcianką. Wasz kat powinien zapłacić życiem za jej zniewolenie.
- Gdy Norwegia odzyska wolność, gdy powrócą władcy wywodzący się z naszego
ludu, gdy wrócimy do praw ustanowionych przez naszego świętego króla Olafa, zadbamy, by Duńczycy i ich sługusi ponieśli surowe kary za swoje zbrodnie - oznajmił
Nils uroczyście.
- Wypijmy za to. - Wstałem, ujmując kielich.
Wino było bardzo słodkie, ale lekkie i przyjemne w smaku. Pewnie importowane.
Tu, w Norwegii, nie rosły chyba winogrona.
- Zatem, jeśli panie pozwolisz, skorzystamy z twojej gościny - rzekł Staszek. -
Odczekamy kilka dni, aż się uspokoi, i dopiero ruszymy w drogę.
- Oczywiście. A jeśli chcecie opuścić Nidaros, polecam drogę morską. Mój przyjaciel Peter może zabrać was na południe. To człowiek godny zaufania i ma od dawna na pieńku z naszym namiestnikiem oraz Duńczykami. Problem w tym, że powinien przybyć do miasta już dobre dwa tygodnie temu. Być może coś go zatrzymało. Polecam go waszym modlitwom. Zaś co do bractwa...
- Nic nie chcę wiedzieć. - Uniosłem dłoń. - Usłyszałem nazwę przypadkowo, różaniec znalazłem także przypadkiem w miejscu męczeńskiej śmierci księdza Jona.
Zachowałem go jako relikwię, na pamiątkę po tym człowieku.
- Przypadek... Pomyśl sam. Bóg nie może nam się ujawniać, więc uwielbia posługiwać się zbiegiem okoliczności. Nasz przyjaciel Jon z talii losów wyciągnął kartę męczeństwa. Na szczęście byłeś przy tym i wieści o jego bohaterstwie możemy usłyszeć z ust naszego brata w wierze, a nie z plugawych gąb protestanckich oprawców. Opatrzność czuwała nad tobą, przeżyłeś, by zdać nam tę relację. Potem trafiłeś do mnie. To niczym kamyczki mozaiki, które nieoczekiwanie ułożyły się w logiczną i sensowną całość.
- Nie wydaje mi się, żebym był wysłannikiem opatrzności - zaoponowałem.
- Bóg lubi używać ludzi jako nieświadomych narzędzi wykonujących Jego wolę.
- Ale... - zaczął Staszek.
- Uwierzcie mi, nic nie jest przypadkiem. Ja w każdym razie widzę w waszym pojawieniu się wyraźny znak.
Читать дальше