Spis treści
Wakacje
Wycieczka
Skarb
Drzewko
Łowcy
Audyt
Babcia
Krwiopijca
Firma
Kostucha
Wakacje
Powietrze nad Warszawą drgało w upale, lecz w starych fabrycznych halach panował miły chłód.
Grube, zawilgłe ceglane ściany nie nagrzewały się tak łatwo. Poza tym wampiry słabiej niż ludzie odczuwają wahania temperatury. Ślusarz Marek zostawił kurtkę w szatni, pobrał skrzynkę z narzędziami, przerzucił skórzany pas przez ramię i pomaszerował na swój wydział. Brygadzista, stary majster Piotr, już na niego czekał. Wymienili uścisk dłoni. Wampir podszedł do pierwszej obrabiarki. Na stole leżały cztery detale wymontowane z uszkodzonych maszyn przez nocną zmianę. Obejrzał
je krytycznie. Pokruszone, wytarte tryby, wyrobione panewki…
– Sowiecki szmelc – mruknął pod nosem. – Szajsmetal, żelaza ma mniej niż marchewka. Za cara to były zębatki, odlewy w twardym brązie maszynowym… Ano nic, dorobi się co trzeba ze stali narzędziowej i kolejne dwadzieścia lat maszyny posłużą.
Rozejrzał się po hali i westchnął. Tak po prawdzie cały park maszynowy od dawna kwalifikował się na złom lub do muzeum.
Carskie obrabiarki sypały się na potęgę. Do sanacyjnych od dawna brakowało części zamiennych. Sowieckim zbywało na precyzji.
Najnowsze, te z lat sześćdziesiątych, też już swoje odsłużyły. Spojrzał
na stojące w kącie hali zawinięte w folię maszyny, sprowadzone za Gierka. Westchnął ponownie. Maszyny angielskie nie dość, że nacinały gwinty w odwrotnym kierunku, to jeszcze wyskalowane były w calach. Francuskie, delikatne gówno, nie wytrzymywały skoków napięcia w fabrycznej sieci, a nowych silników nie było skąd
wytrzasnąć.
– Wymienić to wszystko – rozmarzył się. – Ujednolicić…
– Z drugiej strony na co niby wymienić!? Z Ameryki sprowadzić?
Brak dewiz – skrzywił się Piotr.
– Niemieckie gdyby zdobyć… Chociaż niemieckie niemieckim też nierówne.
– Święte słowa.
Nie musieli rozwijać tej myśli, obaj doskonale pamiętali, jak fabryka dostała do testów jedną maszynę produkcji NRD. Aż do tamtej pory sądzili, że najlepsze są urządzenia produkowane za Odrą, a tu nagle się okazało, że wyroby bratniego kraju są niby niemieckie, ale ich jakość dziwnie odbiega od tego, czego można by oczekiwać.
– To już lepiej niech będzie, jak jest. – Majster zakręcił w imadło detal przeznaczony do obróbki. – Przynajmniej jak coś strzeli, człowiek przyuczony i od razu wie, co robić.
– No i jakby nic się nie psuło, zanudziłbym się na śmierć – mruknął
wampir.
– Z drugiej strony nudny, bezpieczny dostatek też nie jest taki głupi
– westchnął brygadzista. – Byłem w zeszłym roku w Szwecji z partyjną wizytą studyjną jako przedstawiciel klasy robotniczej i powiem szczerze…
– Szczerze? Szczerze to lepiej o tej wycieczce nic nie opowiadać! –
zaniepokoił się Marek. – To już wprawdzie nie czasy Bieruta, ale jeszcze ktoś podkabluje i będzie nieszczęście!
– To powiem tyle, że co się raz zobaczyło, trudno potem odzobaczyć.
– Stary znów westchnął i apatycznie spojrzał przed siebie.
Ale tego dnia Markowi nie było dane w spokoju cieszyć się robotą.
Ledwie zdołał z grubsza zeszlifować powierzchnię obrabianego kawałka metalu, gdy w zapylonej hali pojawiła się sekretarka.
Zastukała obcasikami szpilek, drobiąc cienkimi nóżkami po betonie.
– Panie Marku, wzywają pana pilnie do działu kadr –
zaszczebiotała.
– Przyjdę na przerwie obiadowej – próbował ją zbyć.
Pokręciła głową.
– To podobno naprawdę pilne.
– Zawsze tak gadają, i ci z biura, i zakładowe łapiduchy. Nawet jak dawali życzenia noworoczne i paczki ze słodyczami od dyrekcji, też gadali, że to pilne. A ja mam tu przecież odpowiedzialne zadania w samym sercu naszego zakładu pracy i przy produkcji o znaczeniu strategicznym – burknął.
– Dam radę sam to na razie ogarnąć – westchnął Piotr.
– Pana wzywają z kolei do fabrycznego garażu. I jeszcze pana Igora muszę odszukać – wyjaśniła dziewczyna.
Brygadzista skrzywił się, zatrzymał obrabiarkę, odłączył zasilanie, skontrolował, czy stanowisko pracy jest należycie zabezpieczone, i poczłapał jak na ścięcie. Wampir ruszył w przeciwnym kierunku.
Przedreptał przez hale, przeciął dziedziniec i już był w holu biurowca.
Wytarł ciężkie robociarskie buciory, powędrował korytarzem.
Jak niby mamy przezwyciężyć kryzys gospodarczy, skoro najwartościowszych pracowników zakładu bez przerwy odrywa się od pożytecznej pracy i zmusza do jakichś biurokratycznych wygibasów? – rozmyślał. Od tego mamy gryzipiórków, żeby prostowali wszystko, co trzeba, w papierach. Zresztą, tak na dobrą sprawę, po co nam oni? Za cara wystarczyło kilku handlowców, księgowy i biuro projektowe. Trzy pokoiki zajmowali! Za sanacji rozpleniło się kołnierzykowych darmozjadów, ale nadal mieścili się w jednej oficynie. A teraz? Biura większe niż hale! Więcej urzędasów w naszej fabryce niż ludzi na produkcji.
Dłuższą chwilę błądził po korytarzach nieznanej dobrze części zakładu. Wreszcie odnalazł odpowiednią wywieszkę i zapukał do drzwi. Usłyszawszy z wnętrza burknięcie zachęty, wszedł. Kadrowa na jego widok przerwała szlifowanie lakierowanych na czerwono pazurków.
– Wreszcie się spotykamy – powiedziała. – Bo tak szczerze mówiąc, nawet nie bardzo wiedziałam, jak pan wygląda.
– Nie było jakoś okazji – bąknął. – Pracuję sobie spokojnie, pożyczek ani zapomóg nie potrzebuję, nie choruję, nie spóźniam się do roboty, nie biorę urlopów, to i dział kadr nie jest mi do niczego potrzebny.
– I tu się pan głęboko myli. – Posłała mu przyjazny uśmiech.
– Znaczy co? – nastroszył się. – Na bruk lecę czy jak?
Zrobił pospiesznie rachunek sumienia, ale ostatnio niczym nikomu nie podpadł. Fabryka nie wytwarzała nic ciekawego, więc i wyrobów ostatnio nie wynosił… Ktoś napisał donos? A niby o czym? No i co najważniejsze – był przecież absolutnie niezastąpiony.
– Coś pan, jakie na bruk? – zirytowała się. – Wręcz przeciwnie.
Kierownictwo zawnioskowało o nagrodzenie pańskiej postawy.
– Talon na pralkę? – ożywił się. Wprawdzie wampiry się nie pocą, ale łachy co jakiś czas wypadało wyprać. A w ich pralce silnik już ledwo zipał.
– Aż tak dobrze nie ma. Ale jedziecie na wczasy pracownicze!
– Że niby co?! – wykrztusił. – Ale jak to?!
– Nasza fabryka ma ośrodek wczasowy nad morzem – wyjaśniła kadrowa. – Fakt, duży to on nie jest i nie dla każdego wystarcza przydziałów, ale przejrzałam akta personalne i mam odnotowane, że wy ani wasz kumpel Igor w ogóle nie korzystaliście z wypoczynku. Od dwudziestu lat albo i dłużej, bo stara dokumentacja już na makulaturę poszła.
– Nie potrzebujemy – bąknął. – Dajcie komuś, kto ma dzieci. Albo staremu i zmęczonemu robotą. Niech się cieszy słońcem, jodem, piaseczkiem…
– Polecenie dyrekcji! – W głosie kadrowej zaczęły pobrzmiewać spiżowe tony. – Jako wyróżniający się pracownicy jedziecie na wczasy.
Obligatoryjnie. Opalicie się trochę, odpoczniecie na łonie natury –
kusiła.
– Opalić się mam?! Po co?
– Dla zdrowia i urody. Bladzi jesteście jak jakiś nieboszczyk.
I jeszcze jedno. Domek jest trzyosobowy, możecie zabrać nie tylko Igora, ale jeszcze jedną osobę towarzyszącą z rodziny lub nawet znajomych.
Читать дальше