Kłopoty w fabryce? Przetrzymali was na nadgodziny jakieś czy co?
– W zasadzie to lubię różne skomplikowane prace, ale dorobienie z marszu trzech tłoków silnikowych, spasowanie ich z korbowodami i cylindrami, dorobienie zużytych panewek i wytoczenie nowej tylnej osi do autobusu to trochę za dużo, jak na jeden dzień – mruknął. – Łap i kręgosłupa nie czuję, a ciepłego toby ta robota zabiła chyba. Igor musiał jeszcze zostać. Karoseria jest skorodowana po dwudziestu sezonach zmagania się z solą. Trzeba spawać z piętnaście łat nowej blachy. Pewnie do rana nie skończy.
– Autobus jakiś naprawiacie? – zdziwiła się.
– Autokar zakładowy. Pojedziemy w niedzielę po południu na wakacje. Dostałem przydział wczasów pracowniczych. W ośrodku naszego zjednoczenia w Łebie. Piasek, morze, las, ruchome wydmy, poniemieckie wyrzutnie V2 i tak dalej. Do tego komary. I ty też jedziesz, bo domek na trzy łóżka nam przyznali.
– Ekstra! – ucieszyła się. – To ja wydziergam sobie bikini.
Ślusarz otworzył torbę i ku zaskoczeniu dziewczyny postawił na stole pięć butelek orzechowej bejcy. A potem znów ciężko westchnął.
– Rozbieraj się i wskakuj do wanny.
Łypnęła na niego, wyraźnie zdziwiona. A potem uśmiechnęła się uwodzicielsko.
– Rozebrać się? Ale tak… do naga?
Potwierdził niecierpliwym kiwnięciem głowy i zabrał się do czytania etykietki na butelce. Gdy po chwili wszedł do łazienki, Gosia stała już na kafelkach zawinięta tylko w ręcznik, a woda z szumem lała się z kranu. Dziewczyna uśmiechała się dziwnie.
– Mamy to wypić? – zapytała, patrząc na butelkę z farbą.
– Co ty bredzisz? – zdziwił się. – Po co?
– No bo… Przyniosłeś bejcę i kazałeś mi się rozbierać, to pomyślałam o Profesorze. Może odkrył, że picie bejcy przywraca wampirom popęd płciowy, to napijemy się i będziemy się bzykać pod prysznicem. Stracę wreszcie dziewictwo, w sumie od biedy może być i z tobą, mówi się trudno.
Marek kolejny raz westchnął, jakoś tak bardzo ciężko.
– Jedziemy na wczasy – wyjaśnił. – Nad morze. Będziesz chciała poleżeć na plaży w kostiumie, a jesteś blada jak mleko. Ciepli, wiadomo, od ultrafioletu robią się brązowi. A ty nie opalisz się, bo nie żyjesz i skóra nie wytwarza melaniny. Głupio byś wyglądała, leżąc taka bladosina wśród normalnych, spalonych słońcem ludzi.
Rzekłbym nawet, że nieestetycznie by to wyglądało. A tak dodamy bejcy do kąpieli, pomoczysz się godzinkę, to pigment weżre się głęboko w skórę i pojedziesz na miejsce już z ładną opalenizną.
– Lej na mnie bejcę, chcę być śniada jak Isaura – szepnęła zmysłowo i zaczęła wyplątywać się z ręcznika, ale Marek tylko wzruszył
ramionami, postawił butelkę na pralce i wyszedł.
W niedzielne popołudnie dwaj wampirzy pracownicy i Gosia stawili się przed bramą fabryki. Autokar zakładowy wyglądał naprawdę
nieźle, bo Igor uwinął się z karoserią. Połatał co trzeba, wyklepał.
Spawy zostały starannie wyszlifowane. Lakiernia wygrzebała resztki farb z magazynu. Część blach pokryli lakierem w kolorze jaskrawozielonym, a tam, gdzie nie wystarczyło, położyli warstwę beżowej olejnej. Ktoś obdarzony specyficznym zmysłem estetycznym pociągnął nadkola i zderzaki na różowo. Do tego dział zaopatrzenia zdołał się dogadać z zakładem tapicerskim i za czterysta haków holowniczych do maluchów dostali doskonałe pokrowce ze skaju, które pozwoliły zamaskować opłakany stan siedzeń. Zakład dorobił
też nową harmonijkę, z brezentu wprawdzie, ale wyglądała całkiem porządnie. PGR Bródno za dziesięć podajników do snopowiązałek dał
cztery niezbyt używane opony, więc i koła okazały się niemal w porządku. Wokół kłębił się tłum pracowników z dziećmi i żonami.
Wszyscy dźwigali walizki i plecaki. Z pobliskiej bazyliki przyczłapał
ksiądz – staruszek Franciszek. Obejrzał krytycznie pojazd.
– Z Bożą pomocą może dojedziecie – ocenił i westchnąwszy ciężko, pokropił karoserię wodą święconą. – Niech Święty Tadeusz Juda, patron rzeczy niemożliwych i niewykonalnych, was strzeże. – Wręczył
kierowcy mały kolorowy obrazek.
Wszyscy przeżegnali się nabożnie i ruszyli zajmować miejsca.
Ksiądz popatrzył na trójkę wampirów, pokręcił głową jakby z naganą, ale nic nie powiedział, tylko powędrował z powrotem do kościoła.
Gosi wydało się niemożliwe, żeby cała ta czereda upakowała się do jednego pojazdu, ale jak się okazało, brygadzista był prawdziwym mistrzem załadunku. Małżeństwa dostały miejsca na siedzeniach, mniejsze dzieci wzięto na kolana, większe usadowiono na walizkach i tobołkach. Stopniowo wszyscy znikali wewnątrz.
W autokarze zrobiło się ciasno, ale wesoło, niemal rodzinnie. Gosia dostała miejsce przy oknie. Jakaś złamana sprężyna ukłuła ją w pośladek. Obok usadowił się stary brygadzista. Stosy walizek, plecaków i tłumoków wypełniły przejście pomiędzy siedzeniami.
Kobiety z dziećmi ulokowały się z przodu, mężczyźni zajęli miejsca z tyłu. Marek z Igorem także usiedli wśród kumpli na końcu pojazdu.
Kierowca z namaszczeniem umieścił za szybą tablicę z napisem:
„Wczasy pracownicze”. Rytualnie splunął przez lewe ramię,
przeżegnał się i przekręcił kluczyk. Silnik zagrał, jakby dopiero co opuścił fabrykę samochodów, i pojazd ruszył. Tylna część ledwo, ledwo wyrobiła się na zakręcie, ale przegub wytrzymał. Gdy wyjechali na Kawęczyńską, kierowca mógł już spokojnie dodać gazu. Ludziska, widząc, że pojazd jakoś się toczy, odetchnęli z ulgą, rozsiedli się wygodniej, powyciągali kanapki, flaszki, karty. Ktoś uruchomił
przenośne radyjko Sokół.
– Mniej niż zeroooo… Mniej niż zeroooo! – wydarł się głośnik.
Kilka osób próbowało podchwycić pieśń, ale pasażerowie byli jeszcze zbyt trzeźwi, by zabrzmiało to naturalnie.
– Panie ślusarz, zrobimy flaszeczkę? – zagadnął jeden z roboli, wyciągając z kieszeni butelczynę żytniej.
– Możemy, ale wiecie, że jestem wampirem – przypomniał Marek.
– Nam rybka, wampir czy nie, zresztą wampirów przecież nie ma –
zbagatelizował drugi, wyjmując pęto kiełbasy. – To tylko bajdy dla dzieciaków.
– Szkoda wódki, na nas to i tak nie działa – wyjaśnił Igor.
– Z nami się pan nie napijesz? – zirytował się pierwszy robol.
– Napić się z wami możemy, jeśli chcecie. Tylko widzicie, sprawa jest taka. My, wampiry, alkohol przyjmujemy, tylko wysysając go z krwią kogoś, kto już jest pijany – objaśnił Marek.
– No ale skoro sami proponujecie, to wy zacznijcie, zrobicie tę butelkę, a jak już alkohol przeniknie do krwiobiegu, to potem my sobie z was podessiemy. – Igor od niechcenia pokazał kły.
Mężczyzna zrobił się nieco zielony.
– Eee… Właśnie sobie przypomniałem, że lekarz zalecił mi ograniczenie picia – bąknął, chowając butelkę.
– A może w karcięta pogramy? – Spawacz wyjął z kieszeni zatłuszczoną talię. – Tak rekreacyjnie, na groszaki albo na zapałki…
– Z przyjemnością.
Nastrój, trochę z początku zwarzony, szybko się poprawił. Grali w karty. Radio wydzierało się pracowicie, pogłębiając nastrój wakacyjnej sielanki. Dymki z papierosów snuły się po wnętrzu.
Pracownicy Drucianki, mimo początkowych obaw, wypili też parę kolejek. Oba wampiry zapewniły, że kolegów z roboty nie będą
wysysać. Pograli, potem zaśpiewali z radiem… Pojawiła się kolejna flaszeczka. I jeszcze jedna. Zapadła noc. Wreszcie wszyscy przysnęli, znużeni ciasnotą, duchotą, wódką i wstrząsami.
Читать дальше