Ślusarz poskrobał się po głowie. – Może i masz rację… No nic, dwa tygodnie mamy. Tak jak radzisz, połazimy, popatrzymy, przemyślimy.
Może to nie taka głupia rzecz te wakacje, tylko, cholera, ręce same szukają jakiegoś zajęcia.
– Jak chcesz, możemy zajść jutro do przetwórni ryb przy porcie, zapytamy, czy im jakaś maszyna nie strzeliła, to ją w czynie społecznym naprawisz – zaproponował Igor. – Zresztą na kutrach też pewnie dużo rzeczy się psuje.
Marek wyraźnie poweselał. Zeszli nad wodę. Piasek był miękki i ciepły. W oddali po lewej widzieli wieżę domu wczasowego Neptun.
Tamta część plaży była mniej dzika, w oddali majaczyły kolorowe wiklinowe kosze plażowe. Brzeg zabezpieczono rzędami poczerniałych drewnianych pali, tworzących falochrony i ostrogi.
Obiad chyba dobiegł końca, bo z ośrodka nadchodzili coraz to nowi ludzie. Rozkładali koce, stawiali parawany… Gosia jednym ruchem ściągnęła szarą płócienną sukienkę. Ufarbowana bejcą na złocistobrązowo i w kolorowym bikini zrobionym na szydełku wyglądała bardzo ładnie. Nie tak pięknie wprawdzie jak Isaura, ale też nieźle.
– Jedno jest fajne w byciu wampirem – powiedziała, wchodząc po łydki w morze. – Nie odczuwa się, jaka ta woda jest lodowato zimna.
Marek usiadł na brzegu, znalazł kawałek kija i teraz w zadumie strugał go scyzorykiem. Igor klapnął obok. On też czuł się dziwnie, nie mogąc niczego zespawać.
– Nudzi mi się – marudził ślusarz. – Tu nie ma kompletnie nic do roboty. Ciepli to wiadomo, przyjadą na plażę, pogapią się na babeczki w strojach kąpielowych, poczują przyjemne mrowienie tu i ówdzie.
Potem wypiją piwo albo dwa, zapalą papieroska, radia posłuchają i czas im zleci. Dzieci zamki z błota budują i w morzu się taplają.
Chłopcy obłapiają się w wodzie z dziewczynami. Babki się opalają i czytają romansidła. A my? Kompletnie nic.
– Też możemy popatrzeć na babeczki w bikini. – Igor łypnął okiem na pluskającą się Gosię. – Niezła sztuka ta nasza lokatorka. Apetyczna, rzekłbym. Choć po prawdzie bez popędu płciowego gapienie się na nią nie jest aż takie przyjemne. A piwo w sumie możemy wypić, nie zaszkodzi nam przecież, i tak go nie strawimy.
– Myślisz?
– Nie wiem. Nie próbowałem od stu lat. Przeleci przez organizm…
Kurde! W sumie to fajnie byłoby sobie przypomnieć, jak to jest, gdy się sika.
– A jeśli w środku już wszystko pozarastało? Ja bym nie ryzykował.
W końcu jesteśmy nieżywi. A co, jeśli piwo zostanie w żołądku, skwaśnieje, namnoży się w nim bakterii i zaatakują nas od środka?
Nasze ciała, odpukać, nie gniją i wolałbym, żeby tak zostało!
– Fakt… To i petów lepiej nie palmy. Niby kiedyś lekarze zalecali palenie tytoniu jako środek pomagający w razie uporczywego kaszlu…
ale cholera wie jak martwe płuca zareagują na smołę.
Połazili brzegiem godzinkę, nudząc się jak mopsy. Doszli aż do Neptuna, popatrzyli na dziewczęta grające na brzegu w siatkówkę, zawrócili… Popatrywali pod nogi, ale bursztynów nie było. Gosia już się nacieszyła wodą, leżała teraz na piasku i udawała, że się opala.
Przechodzący brzegiem młodzieńcy muskali ją spojrzeniami. Ciepli z zakładu, jak to przewidział Marek, po swojemu zagospodarowywali czas wolny. Pili piwo, ciskali puste butelki za wydmę, palili papieroski i beztrosko rozrzucali niedopałki wokoło. Kobiety czytały babskie gazety albo książki. Ktoś włączył radio, po chwili dwóch innych poszło w jego ślady.
– Nie bądź frajerem, kup bułkę z serem! Lepsze bułki z jagodami niż chleb i salami! – wiatr niósł okrzyki. To przez plażę, dysząc w upale,
szli dwaj wędrowni sprzedawcy niosący plastikowy transporter z drożdżówkami. Mimo dość wyśrubowanych cen zbyt mieli niezły, ale wampiry, patrząc, jak handlarze z mozołem drepczą po gorącym piachu i co chwila ocierają pot z czoła, wcale nie zazdrościły im zarobku.
– Chyba wolę się nudzić w ośrodku niż na tym słońcu – westchnął
Igor. – Poza tym jesteśmy już tak starymi wampirami, że trzeba zacząć uważać z ultrafioletem!
I poczłapali ukryć się w domku. Może godzinę później pukanie do drzwi wyrwało Marka z zadumy. Odłożył pilnik, starł rękawem opiłki metalu ze stołu i otworzył. Na progu stał jakiś kafar, opalony na brąz, z teczką w ręku. Na szyi dyndał mu trenerski gwizdek, zawieszony na sznurówce. Twarz gościa wyrażała niezachwiany optymizm.
– Panowie Marek, Igor i panienka Małgorzata – mruknął bysio, odhaczając coś w papierach. – Po obiedzie było zebranie na temat oferty kulturalnej i sportowej.
– Że niby co?! – zdumiał się Marek.
– Że nie byliście na zebraniu – cierpliwie wyjaśnił kafar.
– Pierwsze słyszę, żeby na wczasach były jakieś zebrania –
zirytował się Igor. – A w ogóle kto pan niby jest?
– Mówcie mi Sebastian. Jestem instruktorem kulturalno-oświatowo-wychowawczym tego ośrodka. – Nieznajomy wypiął pierś szeroką jak łom granitu.
– Nie czuję potrzeby instruowania mnie w dziedzinach kultury i oświaty – mruknął ślusarz. – Sam sobie radzę z jednym i drugim. Co do wychowania, zadbały o to pospołu mamusia i szkoła, do której uczęszczałem.
– Zjednoczenie zatrudniło mnie, żebym ujął wypoczynek pracowników w pewne ramy organizacyjne…
– Są wakacje – Igor wsparł kumpla. – Jak pan nie wiesz, co to znaczy, sprawdź pan sobie w słowniku.
– Popełniacie poważny błąd. – Twarz osiłka jakby lekko stężała. –
Wymigując się od zajęć wspólnych, ryzykujecie zebranie punktów ujemnych.
– Czego niby!?
– Przecież kierownictwo ośrodka musi wystawić dla zakładu opinię o wszystkich wczasowiczach i jak za rok zechcecie jechać na wakacje, to kadrowa zajrzy do akt i oceni, czy zasługujecie.
Marek zaczął rechotać.
– To wpisz pan od razu, że jesteśmy leniami, malkontentami, alkoholikami, dopuszczamy się tu rozkładu moralnego z nieletnią oraz w rozmowach prywatnych kontestujemy ustrój socjalistyczny i nie zasługujemy na żadne więcej wakacje – powiedział wreszcie, gdy skończył się śmiać. – A od kadr oczekuję, żeby się odwaliły i pozwoliły mi spokojnie pracować! Ja się na żadne wczasy nie prosiłem!
– Z tym ustrojem to tylko on kontestuje tak na poważnie – dodał
Igor. – Bo ja zasadniczo jestem bezpartyjnym sympatykiem. Uważam, że socjalizm i komunizm są, mimo pewnych wypaczeń, całkowicie OK.
A jedyne, czego bym się czepił, to że mamy za mało prawdziwego socjalizmu w naszym realnym socjalizmie. Marks i Lenin widzieli ten etap zupełnie inaczej.
– Tak czy inaczej, skoro już nas przywlekli nad to morze, chcemy wypoczywać w spokoju. Odczep się pan i pozwól nam robić to po naszemu – zakończył ślusarz.
– Mamy naprawdę fajne propozycje przyjemnego spędzania czasu.
– Osiłek jakby posmutniał.
Ale wampir zatrzasnął mu drzwi przed nosem i wrócił do szlifowania stali wkręconej w imadło. Igor przesiadł się pod okno, gdzie było lepsze światło. Otworzył „Kapitał” Marksa w miejscu założonym banknotem jednodolarowym i oddał się lekturze. Gosia wyciągnęła z walizki sczytany do cna numer „Burdy” sprzed kilku lat i kartkowała go, szukając ciekawych wzorów do wydziergania.
Popołudnie leniwie zmieniało się w wieczór. Z daleka, to znaczy od strony stołówki, wiatr przyniósł rytmiczne dudnienie.
– Dwudziesta – zauważyła Gosia, patrząc na zegarek.
– To co? – zdziwił się ślusarz.
– Chodźmy na wieczorek zapoznawczy – przypomniała.
Читать дальше