- Diabli nadali - mówił ten ubrany na kolorowo. - Sądzisz, że to z naszego ogrodu?
- A skąd niby by to wzięli? - niższy miał dziwny akcent, jakby mówił przez nos. - Idę o zakład, że ktoś nam podprowadził. Może ten cygański szczeniak, który się kręcił pod bramą?
- Cholera! Wlazł, zerwał jednego i dał drapaka, zeżarł na ulicy i rzucił skórkę... Teraz rozgada wszystkim kumplom i będziemy mieli kłopoty.
- Niekoniecznie. Jeśli to Cygan, to pół biedy. Oni ciągle jeszcze wierzą w magię. To, co ujrzał, musiało nim wstrząsnąć. Będzie się bał. Szkoda, że nie wiemy który, ich starszyzna zrobiłaby z tym porządek. A tak rozgada innym gówniarzom, mogą złamać zakaz. Bariera jest słaba. Można ją przejść bez problemu.
Ruszyli w stronę głównej ulicy. Głosy cichły.
- A może niepotrzebnie się martwimy? Może ktoś z naszych zgubił banana, idąc na zwiad?
- Z dupy nogi powyrywam.
Oddalili się na tyle, że już ich prawie nie słyszałem. Dłuższą chwilę kucałem zszokowany za samochodem. O czym oni, u licha, gadali?! Mają tu gdzieś ogród, w którym rosną banany?! Brednie Piotrka o tajnym sadzie daktylowym na Okęciu wróciły nagle z całą wyrazistością. Wylazłem z kryjówki i spojrzałem w ślad za facetami. Odeszli już niezły kawał. Iść za nimi? Ryzyko. Gdy człowiek jest synem szpiega, to siłą rzeczy uczy się unikać wszelkich niebezpiecznych sytuacji. Ojciec wiele razy mi powtarzał, że najważniejsze to nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. Po chwili wahania ruszyłem.
Najpierw z nieba pokropiła mżawka, potem rozpadało się na dobre. Przyspieszyłem kroku, ale już po chwili zwolniłem. Zgubiłem ich. Może skręcili do któregoś sklepiku, może weszli w bramę albo wsiedli do samochodu? Zakląłem pod nosem.
*
Do ósmej pozostało kilka minut. Piotrek stał podekscytowany przed klasą. Na mój widok zaczął wręcz podskakiwać ze zniecierpliwienia. Z trudem stłumiłem niechęć.
- Nie uwierzysz, czego się dowiedziałem - szeptał gorączkowo. - Wyobraź sobie, pogadałem z Kajtkiem.
Kojarzyłem tego łebka. Cyganiak, ze trzy lata młodszy od nas. Nawet sympatyczny.
- I co ciekawego powiedział? - westchnąłem.
- Ponoć w jednej z tych starych kamienic mieszkają dziwni ludzie. Mają ogród otoczony murem. Starszyzna zabroniła chłopakom się tam kręcić. To pewnie tam rosną banany!
- W którym miejscu? - zainteresował się Marek.
- No, to jest któryś z tych środkowych domów - zaplątał się. - Ci ludzie handlują różnymi towarami, mają złoto i brylanty...
Puściłem tę część jego wypowiedzi mimo uszu. Ale może wśród plew ukryte było jakieś ziarno prawdy? Ogród otoczony murem, pilnowany przez Cyganów żyjących w okolicznych czynszówkach. Jak to sprawdzić?
Dopadłem Marka na kolejnej przerwie.
- Twój stary ma lornetkę? - zagadnąłem.
- No ba. - Uśmiechnął się z wyższością.
- A mógłbyś wynieść ją na dwadzieścia minut?
- Coś ty, nigdy się nie zgodzi.
- Nie pytałem, czy się zgodzi, tylko czy dasz radę ją wynieść. Muszę popatrzeć sobie na jedno miejsce.
- Dwadzieścia. Cholera, kumplu... No dobra. Dzisiaj?
- Tak.
- Wierzysz temu idiocie?
- Nie do końca - mruknąłem. - Ale, jak to mówią w książkach, „coś może być na rzeczy". Pomyśl sam. Podwórka, gdzie nikt obcy się nie zapuszcza, labirynty murków i komórek... Można tam schować prom kosmiczny.
- To by się wydało.
- Niby jak?
- Z okna byłoby widać te palmy. W kamienicach są setki mieszkań. Nie utrzymaliby tego w sekrecie. Za dużo osób musieliby wtajemniczyć.
- Może masz rację. Ale i tak chcę to sprawdzić.
*
Wjechaliśmy windą na dziesiąte piętro. Marek przyniósł wojskową lornetkę swojego ojca. Nowy blok na skraju starej zabudowy wydawał się stanowić idealny punkt obserwacyjny. I nie pomyliliśmy się. Z okna klatki schodowej widać było wyraźnie dwa rzędy czynszówek ciągnących się wzdłuż ulic oraz nieregularny, pełen ubytków trzeci rząd pomiędzy nimi. Kwartał zabudowy zamykał wyniosły, sześciopiętrowy gmach, mieszczący w jednym skrzydle naszą szkołę, a w drugim liceum ekonomiczne i jakieś inne instytucje.
- Muszę ją zaraz odnieść. - Przyjaciel podał mi lornetkę. - Przełóż pasek wokół szyi, żeby nie upadła.
Posłusznie wykonałem jego polecenie. Marek otworzył skrzypiące okno. Podmuch chłodnego listopadowego wiatru uderzył mnie w twarz. Wraz z nim napłynął zapach dymu, gdzieś palono zagrabione liście, nad kominami kamienic też snuły się szare obłoczki.
Spojrzałem przez lornetkę. Przybliżała znakomicie wszelkie szczegóły. Oderwałem wzrok od szarych dachów pokrytych pociemniałą dachówką. Pomiędzy budynkami rosło sporo drzew, ale o tej porze roku, niemal pozbawione liści, nie stanowiły poważnej przeszkody. Widzieliśmy mozaikę ogródków, zapyziałe podwórka, słupy i druty z suszącym się praniem, szopy, mury. Cyganie siedzieli przy ognisku i gadali, pichcąc sobie coś w kociołku.
- Widzisz gdzieś może palmy obwieszone bananami? - zakpił Marek łagodnie.
- Szukam szklarni. Przecież klimat mamy nieodpowiedni.
- Szklarni. - Popatrzył na mnie z nagłym błyskiem w oku. - Ty to masz łeb. Tak... Teraz to ma sens - dodał i zadumał się głęboko.
Nawet gołym okiem widziałem, że nic podobnego tam nie ma. Jedno miejsce wydało mi się potencjalnie interesujące. Przy kamienicy w środkowym rzędzie znajdował się ogród otoczony z dwu stron murem, a od naszej strony gęstym, wysokim żywopłotem. Ale i tam stały zwykłe owocowe drzewka.
Oddałem mu lornetkę. Teraz on lustrował okolicę.
- Guuucio - stwierdził. - Może coś źle zrozumiałeś?
- Ci dwaj wspomnieli o ogrodzie, jakby to była jakaś plantacja. - Usiłowałem odtworzyć w pamięci dziwną rozmowę. - I coś o Cyganie, którego podejrzewali, bo kręcił się pod bramą.
- Może to gdzie indziej. - Zmarszczył czoło, chowając lornetkę do futerału. - Choć z drugiej strony skórka tutaj, faceci tutaj, a i Cyganie tu mieszkają... Wszystko jakby się zgadza. Może ta palma z bananami jest u kogoś w mieszkaniu?
- E, chyba za duża by była. - Zamyśliłem się.
- Możliwe - zgodził się. - Widziałem kiedyś przez szybę w oranżerii w Łazienkach. Jak tam wasz wyjazd do Szwecji? - zmienił temat.
- Nijak. - Wzruszyłem ramionami. - A co?
- Jak już będziesz tam, mógłbyś z kilogramik bananów przywieźć - rozmarzył się.
Uśmiechnąłem się smutno.
- Zapytam ojca... - Zacisnąłem pięści. - Wracamy. Kiwnął głową i schował lornetkę pod kurtkę.
*
Następnego dnia Piotrek nie pojawił się w szkole. W czwartek też go nie było. Koło południa, akurat gdy mieliśmy matematykę, pojawił się nasz wychowawca w towarzystwie milicjanta.
- Dzieci - zaczął - wasz kolega Piotrek zaginął. Pan dzielnicowy ma do was kilka pytań.
Przesłuchiwał nas po kolei w gabinecie dyra. Proste pytania. Z kim się kumplował, czy nie planował ucieczki z domu, czy nie wspominał o jakimś niezwykłym wydarzeniu.
Jestem wnukiem szpiega, synem szpiega, a gdy dorosnę, sam pewnie zostanę szpiegiem. Tata tłumaczył mi, że z gliniarzami trzeba rozmawiać szczerze. Oni to lubią, zyskuje się ich zaufanie i przestają człowieka podejrzewać. Oczywiście szczerość nie obejmuje spraw naprawdę ważnych.
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że kumplował się z Cyganami, że ponoć mają między czynszówkami ogród, gdzie rosną banany, że planował dostać się do sklepu dla partyjniaków i że wierzył w tajną plantację daktyli na Okęciu.
Dzielnicowy skrzętnie to wszystko zanotował.
Читать дальше