- Cholera - mruknął. - A więc stąd ten dziewiętnastowieczny ruski silnik rakietowy, o którym trąbią od wczoraj w Internecie.
No i proszę, jak ślicznie legenda zaczęła żyć własnym życiem.
- Do nowego naukowego artykułu o historii tego pojazdu potrzebuję zdjęcia. Może być nieostre, zamazane, poplamione, jednak bez tego ani rusz. Wiem, że Ruskie mają, tylko że to tajne i nie dadzą. Dlatego przyszedłem do ciebie.
- Fotka latałki? Się zrobi. - Przeszliśmy do salonu. Odpalił komputer. - Nagniemy trochę fakty, ale to dla dobra nauki i propagowania w masach znajomości osiągnięć technicznych przeszłości!
- No pewnie, przecież my, dziennikarze, nie mamy przed sobą innego celu jak tylko szczęście ludzkości, a edukacja ciemnych mas musi czasem odbywać się nawet wbrew ich woli. - Na wszelki wypadek wyciągnąłem siatkę z piwami.
Sięgnął po szkło. Wygulgał kufel długimi łykami.
- Masz zdjęcie tej rury? - zapytał konkretnie.
- Jasne. - Wyjąłem z kieszeni aparat cyfrowy. Podpiął go zręcznie do komputera i zrzucił zawartość karty na twardy dysk. Uruchomił podgląd.
- Czekaj, to nie! - Za późno się ocknąłem.
- Nie wiedziałem, że znasz Gośkę - mruknął. - Niezłe bufory. Mogę to sobie zgrać?
- Nie. Rura jest na końcu.
- No tak - mruknął zawiedziony. - O, w mordę, to ona ma kolczyk w...
- Silnik - przypomniałem mu. - Płacę ci za robotę, a nie za oglądanie gołych babek.
- A to chyba... Grażyna z biblioteki? Kto by pomyślał, że nosi koronkowe stringi.
- Silnik! - ryknąłem.
- Dobra, dobra, nie drzyj się.
Skopiował zdjęcia rury i zniszczonego samochodu. Odpalił jakiś program graficzny.
- Rozdzielczość niezła - pochwalił Sławek. - Da się z tym coś zrobić. Pomyślmy, jakie oznaczenia może mieć kawałek autentycznej latałki Ciołkowskiego...
- Pewnie carskiego orła i tak dalej - zasugerowałem. - Do tego jakieś numery i inne takie.
- No to do dzieła.
Wziął moją cyfrówkę. Z szafy zdjął stary mosiężny samowar. Strzelił kilka ujęć. Potem odczepił kozacką szaszkę wiszącą na ścianie i powtórzył operację.
- A monogram cara Aleksandra weźmiemy stąd... - Wyłuskał z klasera miedzianą monetkę o nominale pół kopiejki.
Zgrał ponownie i zaczął bawić się w przeklejanie kawałków zdjęć. Co jakiś czas uzupełniałem mu poziom piwa w kuflu.
- No i gotowe. - Wyświetlił efekt swoich działań. Pokiwałem głową z uznaniem.
- Masz ogromny talent - pochwaliłem.
- Wiem. - Skromność jakoś nigdy nie zaliczała się do jego zalet.
Patrzyłem na fotografię. Polerowana powierzchnia rury ozdobiona została dwugłowym orłem, numerkiem 001, datą 1890 oraz wypukłym monogramem cara Aleksandra. Patrzyłem na zdjęcie ukontentowany i w pewnej chwili złapałem się na tym, że prawie wierzę w jego autentyczność.
- Teraz problem drugi - mruknął. - Sama latałka. Nie bardzo wiemy, jak mogła wyglądać... Weźmy rosyjską amfibię z pierwszej wojny światowej.
- To oni mieli już wtedy amfibie? - Wytrzeszczyłem oczy.
- Kto ich wie, w czasopiśmie „Największe spiski i skandale w historii ludzkości" było coś o tym...
Ściągnął z półki pismo i kartkował dłuższą chwilę.
- Kurde, źle zapamiętałem - mruknął zmartwiony. - Nie rosyjska, tylko niemiecka, i nie amfibia, tylko prototypowy poduszkowiec. Ale okres się zgadza.
Rzucił magazyn na skaner i po chwili zabrał się za obrabianie zdjęcia.
- Obetniemy ten wiatrak, znaczy się śmigło, co miał z tyłu - mruknął. - Silniki rakietowe weźmiemy z hitlerowskiej rakiety V-2, tylko zminiaturyzujemy, żeby pasowały do reszty. Teraz dodamy w tle coś typowo rosyjskiego. - Z pudła wyciągnął pocztówkę z wizerunkiem jakiejś cerkwi.
Ponowne skanowanie, znowu coś majstrował.
- Gotowe. - Obrócił ekran w moją stronę.
Wow. To, co stworzył, wyglądało naprawdę nieźle. Realistycznie w każdym razie. Na pierwszym planie startujący pojazd. W tle sylwetka prawosławnego soboru. Wypisz, wymaluj carska Rosja.
- No to zapisujemy zmiany i możesz wysyłać mailem do swojego szefa - mruknął zadowolony.
- Za godzinkę. Muszę jeszcze artykulik uzupełnić.
- To będzie osiem stówek.
- Drogo...
- Miał być tysiączek, ale kumplowi daruję dwadzieścia dwa procent VAT-u.
- A, chyba że tak. - Z ociąganiem wręczyłem mu plik banknotów, całe trzysta dwadzieścia złociszy.
Przeliczył, bydlak.
- Trochę brakuje. - Popatrzył na mnie podejrzliwie. - Nawet więcej niż trochę.
- To zaliczka - wyjaśniłem. - W przyszłym tygodniu biorę wypłatę, to ureguluję do końca.
Wszedłem do domu, ściskając CD ze zdjęciami niczym relikwię, gdy nieoczekiwanie zadzwonił telefon.
- Halo? - zagadnąłem.
- Słuchaj, smarkaczu, czytaliśmy twoje wypociny. Jeszcze jeden artykuł o dawnych rosyjskich rakietach i będziesz zęby do woreczka zbierał - warknął starczy głos z dziwnym akcentem.
I połączenie zostało zerwane.
Szkoda, że powiedział tak mało, ale artykuł i tak napiszę.
„Pogrobowcy III Rzeszy grożą dziennikarzowi" - to chyba będzie dobry tytuł. Czemu III Rzeszy, zapytacie? A ile można w kółko pisać o Rosji? Czytelników trzeba zabawiać, a nie usypiać.
*
Przez cały wtorek siedziałem jak na szpilkach. Artykuł oczywiście się ukazał. Fotki też. Opinie internatów na szczęście były w miarę normalne. O zmroku byłem już pewien zwycięstwa. Łyknęli to.
Dolałem sobie zimnego piwa. Ufff... Raz jeszcze udało się przeżyć. Uratowałem głowę, sześć stówek zarobione, a i z redakcji mnie nie wywalili. Miał rację dziadek, gdy mówił, że dobra gadka to majątek. Może otworzę jeszcze jedną puszkę? Utrzymanie posady też czasem warto uczcić.
Sączyłem właśnie resztki piwa, kiedy z ogrodu dobiegł mnie dziwny odgłos. Wyjrzałem. Latałka Ciołkowskiego, prawie taka sama jak na wykonanym przez Sławka fotomontażu, właśnie schodziła do lądowania, paląc ogniem silników klomb i krzaki.
- O kurde! - Z wrażenia upuściłem szklankę.
Jak mnie namierzyli?! Drzwi wyleciały z futryny, gdy czterech typków w czerkieskach wpakowało mi się do domu. Przy boku mieli szable, w rękach nagan, na ich piersiach wisiały ordery. Pod nasuniętymi na czoło czapami ponuro połyskiwały oczy. Sumiaste wąsy i siwe bokobrody tylko częściowo zasłaniały zmarszczki. Ci czterej musieli być niewiarygodnie wręcz starzy.
- Już my cię, łachmyto, nauczymy! - huknął ten, który miał najwięcej orderów. - Było ostrzeżenie, żebyś nic o tym nie pisał? Było czy nie, gnoju?
- Ale ja...
- Na ławkę go, zaraz mu pokażemy. - Dziadyga kiwnął dłonią. - Jak dostanie pięćdziesiąt razów przez grzbiet, to będzie wiedział, o czym wolno pisać, a o czym nie!
Dwaj jego kompani z zaskakującą siłą rozciągnęli mnie na ławie i przymotali sznurem. Czwarty wyciągnął zza pleców pęk wyciorów karabinowych...
Szedłem jak pijany, wszystko mnie bolało, nawet parę przeciwbólówek nie złagodziło cierpień straszliwie zmasakrowanego zadka. Co za idiotyzm, że najpierw trzeba podpisać listę, a potem dopiero przelewem wypłacają gotówkę. Anachroniczny zwyczaj...
Wyszedłem zza rogu i zamarłem zdumiony. W miejscu redakcji ział gigantyczny lej wypełniony częściowo kawałkami cegieł. Zanim zemdlałem, przyszło mi jeszcze do głowy, że Radek mógł mnie ostrzec, że na pokład latarki zabierano także bomby...
Zeppelin L-59/2
Ze snu wyrwał mnie brzęczyk telefonu komórkowego. Wygrzebałem się ze śpiwora, wydobyłem komórkę z plecaka. W stodole było chłodno. Przez szpary między deskami świeciło słońce. Drobinki kurzu wirowały w powietrzu. To będzie naprawdę piękny dzień. Kto nie może dospać o ósmej rano?
Читать дальше