*
W zawodzie dziennikarza nieocenioną pomocą jest posiadanie informatorów i konsultantów. Dlatego już przed rokiem, na samym początku pracy w gazecie, straciłem wszystkie oszczędności, by zwerbować sobie jako informatora ciecia ze szpitala dla umysłowo chorych. Dzięki temu sprytnemu posunięciu uzyskałem dostęp do kartoteki pacjentów oraz osób skierowanych na obserwację. Wielu z tych ludzi zgodziło się ze mną w różnych okolicznościach porozmawiać, dzięki czemu moje artykuły nabrały głębi...
Przejrzałem notatki. O, na przykład taki Radek. Kojarzyłem nawet gościa, chodziliśmy do jednej klasy w podstawówce. W porządku koleś. Parę razy dał mi odpisać pracę domową. Trafił do psychiatryka, bo przechadzał się po parku miejskim z szablą. Zanotowano, że interesuje się historią techniki i dziejami carskiej Rosji.
Ha, widzicie, jaka potęga drzemie w dostępie do teczek? Bez szpitalnych danych nie wiedziałbym nawet, że ma takie idiotyczne hobby!
Raz mi już pomagał, gdy na ogródkach działkowych wygrzebano garnek złotych monet. Wprawdzie potem okazały się austriackie, a nie rosyjskie, ale i tu dwugłowy orzeł, i tu... Z kartoteki wynikało, że lubi piwo, więc zaopatrzyłem się w zgrzewkę browara i ruszyłem pod znajomy adres.
Przez pierwszą godzinę otwieraliśmy puszki, gawędząc o tym i owym oraz psiocząc na nasze rządy, dawne i obecny. Dopiero gdy zauważyłem, że alkohol trochę go rozmiękczył, skierowałem gadkę na interesujące mnie tory.
- Nie doceniamy Ruskich i ich wynalazców - powiedział Radek. - Zresztą swoich też nie...
- Swoimi zajmiemy się kiedy indziej - obiecałem i dolałem mu jeszcze.
- Tak, Ruscy, weźmy takiego Połzunowa. Wyczytał w gazecie, że Anglicy zbudowali silnik parowy. Autor artykułu był takim samym dziennikarskim obszczymurkiem jak ty...
- Wypraszam sobie!
- Nie doczytał, nie sprawdził, niewiele z jego tekstu wynikało, tyle tylko, że para porusza tłoki. I wiesz, co zrobił Połzunow?
- Zapewne był takim geniuszem, że na podstawie jednej wzmianki zbudował własny silnik?
- No ba, ale jaki. Zbudował kocioł wielki jak dom! Silnik jego projektu obsługiwał hutę. A cztery kolejne planował facet budować, tylko, niestety, wykorkował. Wyobrażasz sobie? Pięć maszyn parowych tej wielkości w jednym miejscu. Moc jak Czarnobyl przed wybuchem! I to wszystko działo się, jeszcze zanim Watt wprowadził swoje ulepszenia.
Zanotowałem pospiesznie - wiosną będzie rocznica awarii, można w artykule wspomnieniowym naskrobać, że przed Czarnobylem był jeszcze kocioł tego Ruska.
- To fascynujące. - Przybrałem pełen podziwu wyraz twarzy. - A jak im szło z budową rakiet?
- Połzunow tego nie robił, zresztą żył w osiemnastym wieku.
- To wiem - zełgałem, bo w rzeczywistości pierwszy raz słyszałem o tym typku. - Co było potem? Znaczy z rakietami. Kto się tym zajął u nich pierwszy?
- Ciołkowski oczywiście.
Dyskretnie zapisałem nazwisko - może uda się czegoś dowiedzieć w Sieci, o ile ktokolwiek w ogóle o nim słyszał.
- A zatem mamy pierwszy silnik rakietowy i jest rok... - podpuściłem go zręcznie.
- No, powiedzmy tysiąc dziewięćset siedemnasty.
- Co? - przestraszyłem się.
- Wtedy właśnie Goddard prowadził badania nad silnikami na paliwo ciekłe.
- Do dupy. Muszę znaleźć dane z dziewiętnastego wieku.
- Hm... W tysiąc dziewięćset trzecim Ciołkowski opublikował pierwszy artykuł o podboju kosmosu przy użyciu rakiet.
- Jak opublikował, to już pewnie coś o tym wiedział? Zazwyczaj najpierw bada się problem przez wiele lat, a potem publikuje wyniki dociekań.
- No cóż, mogło tak być - przyznał, choć bez przekonania.
Alkohol nieźle go już sponiewierał - był na etapie, kiedy dziennikarz musi szczególnie uważać, bo informator zaczyna zdradzać głęboko skrywane tajemnice.
- A kiedy się urodził?
- Jakoś w połowie dziewiętnastego wieku.
- No to jesteśmy w domu - ucieszyłem się. - Powiedzmy, że Ciołkowski, mając trzydzieści parę lat, buduje pierwszy silnik rakietowy. Jest rok...
- Dajmy na to, 1890. - Dolał sobie do kufla. - Za wcześnie.
- Wcale nie! Buduje silnik, ale z racji tego, iż można go wykorzystać do budowy rakiet zdolnych razić cele na przykład w Niemczech, technologia zostaje utajniona na rozkaz cara i dopiero po kilkunastu latach pozwalają mu zamieścić jeden artykulik...
- Ewentualnie mogło tak być - przyznał Radek. - A masz jakieś dowody na poparcie tej debilnej hipotezy?
- A więc do spółki z carskimi technikami buduje rakietę, odpala, a ona wchodzi na orbitę, lata przez stulecie i teraz spada? - Miałem już w głowie zasadniczy zrąb artykułu.
Dedukcja działała jak złoto, fakty same naginały się do potrzeb, hipotezy rodziły się jedna za drugą, a mój konsultant, zdrowo już pijany, też zapalił się do mojego pomysłu.
- No... Nie jest to wykluczone, ale myślę, że taki geniusz jak Ciołkowski nie poprzestał na stworzeniu zwykłej rakiety.
- Aha - zgodziłem się, otwierając kolejne piwo. - Z całą pewnością tak wybitny uczony nie poprzestał na jednej rurze. Musiał zmajstrować coś wielkiego, wspaniałego, zadziwiającego i objętego ścisłą tajemnicą. Tajemnicą, której mroki jedynie z twoją pomocą rozświetlę pochodnią prawdy.
- Ty to raczej, zamiast cokolwiek rozjaśnić, zgasisz światło - burknął.
Dolałem mu jeszcze i wyciągnąłem z torby chipsy. Jego ulubione, paprykowe.
- Silnik rakietowy można wykorzystać na wiele sposobów... - Zamyślił się głęboko.
- Na przykład w ręcznym miotaczu pocisków przeciwpancernych - podsunąłem.
- A po co? Oni jeszcze wtedy nie mieli czołgów.
- Na konnicę?
- Toby nie spadł teraz, tylko wtedy.
Dobra nasza, już w zawodówce zaobserwowałem, że jak się narąbie, to ma najlepsze pomysły. To znaczy jak ja chodziłem do zawodówki, bo on poszedł do liceum. Idiota. Cztery lata kuł jak głupi, jakby nie wiedział, że maturę można kupić już za tysiąc złotych...
- Dedukuję, że Ciołkowski dla potwierdzenia swoich teorii zbudował prototyp pojazdu. Latałkę.
- Latałka Ciołkowskiego - podchwyciłem. - Brzmi nieźle. Coś w rodzaju samolotu o napędzie odrzutowym?
- Trudno ocenić, samoloty nie były jeszcze wynalezione - wybełkotał. - Raczej nie był to napęd plecakowy, tylko mały, zgrabny pojazd z kilkoma silniczkami...
- Dobra. - Przejrzałem notatki. - Czyli pod koniec dziewiętnastego wieku Ruskie zbudowali pojazd. To jest dla mnie jasne. Tylko skąd wziąłby się jeden nad naszym miastem? Masz jakiś pomysł?
Spojrzał na mnie półprzytomnie.
- Co? Jak to nad naszym miastem?
- Na samochód jednego emeryta spadł kawałek dziewiętnastowiecznego ruskiego silnika.
- O kurde! Skąd wiesz?
- W gazetach napisali! - Podsunąłem mu wycinek ze zręcznie oderwaną częścią, gdzie widniało moje nazwisko.
Przeleciał go mętnym wzrokiem.
- Mam pewną koncepcję. Wiesz, jest takie przysłowie, że rosyjskie urządzenia psują się albo natychmiast, albo nigdy.
- Uhm. - Niezłe było, więc je zanotowałem. Przyda się do artykułu. - I jaki z tego wniosek?
- Latałka Ciołkowskiego najwidoczniej ciągle unosi się gdzieś tam w górze - powiedział Radek uroczyście. - Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, z jakiego korzysta paliwa i skąd je pobiera... Przecież gdyby podchodziła do lądowania, przez tyle lat ktoś by ją zauważył. A może unosi się w powietrzu z wykorzystaniem jakiejś nieznanej nam technologii, nowego sposobu wytwarzania energii, niezwiązanego z pobieraniem i spalaniem paliwa? - mówił coraz szybciej.
Читать дальше