- I będzie się tak unosić do siódmej nieskończoności? - Oczyma wyobraźni zobaczyłem płynącą wśród obłoków maszynę powietrzną.
- No nie, urządzenia techniczne, nawet te stworzone przez carskich inżynierów, mają swoją wytrzymałość - mruknął. - Wcześniej czy później spadnie.
- W całości albo po kawałku - olśniło mnie. - Proces rozpadu właśnie się zaczął i stąd ten kawałek silnika! Jak sądzisz, kto siedzi za sterami tej latałki? - Przewierciłem Radka wzrokiem. - Ci, który wsiedli w dziewiętnastym wieku?
- Chyba zwariowałeś. Już by dawno pomarli.
Opisik w artykule trza będzie walnąć. Dysze silników ze srebrzonego niegdyś brązu, w kabinie zmumifikowane ciała pilotów w białogwardyjskich mundurach...
- A może, może... - zająknąłem się porażony przebłyskiem własnej inteligencji. - Słyszałem kiedyś, że wysoko nad ziemią mogą zachodzić zjawiska fizyczne opóźniające proces starzenia. Mniejsza grawitacja, to i czas na pokładzie wolniej płynie.
Popatrzył na mnie w oszołomieniu.
- Istnieje druga, bardziej prawdopodobna możliwość - odparł. - Latałkę ukryto, żeby nie wpadła w ręce bolszewików, a teraz putinowcy ją wyciągnęli ze schowka i testują, czy działa. Nad Polską, żeby w razie czego było mniej ofiar w ludziach.
- Wątek szpiegowski - ucieszyłem się.
Świetnie, czytelnicy to uwielbiają. Przydałoby się jeszcze trochę seksu - dorzucę fragment z dziewczyną zgwałconą przez rosyjskojęzyczną załogę niezidentyfikowanego pojazdu.
- Szpiegowski? - zastanowił się. - To raczej służby specjalne testują sprzęt, chociaż w sumie można tak to zaklasyfikować. Nie wiem, czemu akurat nad Łomżą, ale to już sobie sam wymyśl i napisz w artykule. Za to ci płacą.
- Się wie. Coś wykombinuję. Odrobina lipy jeszcze nigdy gazecie nie zaszkodziła - zacytowałem stare dziennikarskie porzekadło.
Zostawiłem go nad kuflem i nieco zamroczony ruszyłem do domu. Nie bardzo pamiętam, jak dotarłem, ponieważ jednak rankiem obudziłem się we własnym łóżku, chyba wszystko grało. Ciekawe tylko, komu po drodze zabrałem tę afrykańską maczetę i po co mi do cholery potrzebny zegarek wytatuowany na przegubie... Na szczęście kajet z notatkami do artykułu był na swoim miejscu, w wewnętrznej kieszeni kurtki. Zażyłem klina i zabrałem się do roboty.
Ha, i co, myślicie, że spożytkowałem zdobyte dane, żeby się wybielić w oczach naczelnego? O nie, prawdziwy, kuty na cztery nogi dziennikarz nie odpuszcza tak łatwo.
Artykuł naskrobałem w dwu częściach. W poniedziałek poszła pierwsza, w której analizowałem rosyjskie dokonania na polu budowy rakiet. Obok, w kronice policyjnej, tak mimochodem ukazała się wzmianka o dziewczynie zgwałconej przez rosyjskich kosmonautów. Latałkę zarezerwowałem do drugiej części w numerze wtorkowym. Zawszeć lepiej przecież mieć cztery stówki zamiast dwu, nieprawdaż?
Właśnie oblewałem ukazanie się pierwszej części, gdy zadzwonił telefon. Ojciec.
- Czytałem twoje wypociny - warknął. - Jesteś wylany.
- A za co? - oburzyłem się. - Kazałeś posprzątać, to sprzątam. Zresztą twój zastępca skierował tekst do druku.
- On też wylatuje.
- Co ci się konkretnie nie podoba? - parsknąłem. - Rozszerzę trochę naszym czytelnikom horyzonty.
- To stek bzdur, niepopartych choćby domniemanym...
- W jutrzejszym artykule...
- Czytałem. Nie będzie żadnego jutrzejszego artykułu. Wylatujesz. Zresztą na dziennikarza i tak się nie nadawałeś.
Zaniepokoiłem się.
- Ale tam będą zdjęcia... Zdjęcia to dowód - zaskomlałem. - Niepodważalny dowód.
- A skąd je niby weźmiesz, idioto?
- Z Instytutu Paleoawionautyki w Moskwie - prychnąłem z godnością. - Za parę godzin mi je przyślą. Nawiasem mówiąc, są zachwyceni, że ktoś w Polsce popularyzuje te zagadnienia.
Milczał przez chwilę, a ja zastanawiałem się rozpaczliwie, czy taki stary lis da się nabrać.
- Chcę zobaczyć te fotki - warknął. - Potem zadecyduję.
I rzucił słuchawkę. Nie pozostawało nic innego, jak udać się do Sławka.
Z bólem serca wydobyłem z sejfu, czyli spod stosu T-shirtów, ostatnie grosze trzymane na czarną godzinę i ruszyłem na przedmieścia. Mój serdeczny... hm, to może trochę za dużo powiedziane. Mój przyjaciel mieszkał w niewielkiej chałupce. Zapukałem do odrapanych drewnianych drzwi. Uchylił je na szerokość łańcucha i spojrzał na mnie spode łba.
- Won, hieno - warknął, ale tak jakoś bez przekonania.
- Ja też się cieszę, że cię widzę.
Wpuścił mnie. Pierwsza bitwa wygrana.
- Czego znowu chcesz, łajdaku? - burknął.
- Przydałaby się garść ilustracji... Pamiętasz, jak pomogłeś mi wtedy?
- Pamiętam. Do dziś brzydzę się sobą!
- Ale forsa się przydała.
- Brudna forsa!
Oj, to była afera. Wpakowałem się wtedy po uszy. No fakt, poniosła mnie trochę wyobraźnia, ale sami rozumiecie, wybory samorządowe za pasem, a tu mój były nauczyciel od plastyki okazuje się murowanym kandydatem na burmistrza. Ten sam bezczelny typ, przez którego zimowałem w szóstej klasie...
Media to władza, no nie? Postanowiłem utrącić gada za wszelką cenę, no i machnąłem artykuł, że jest zoofilem. Dobra, byłem trochę naćpany, bo kumpel przywiózł właśnie zajebiście mocny towar, grzech nie spróbować. Niedoszły burmistrz zagroził gazecie procesem. Sławek uratował mi wtedy tyłek, robiąc całkiem udany fotomontaż. Że co? Twierdzicie, że to proste? Spróbujcie sami do fotografii faceta robiącego pompki na tarasie swojej willi dokleić zdjęcie owcy, i to tak, żeby się zgadzało nasycenie barw, wielkość i wszystkie cienie!
- O czym ty gadasz?
- Przez ciebie zniszczyliśmy niewinnemu człowiekowi życie. Powinieneś iść siedzieć!
- Co ty bredzisz! - najechałem na niego. - Facet był zboczeńcem, molestował seksualnie zwierzątka. Byłem tego stuprocentowo pewien, ty tylko pomogłeś udupić tę gnidę.
Łypnął na mnie spod oka, jednak nic nie powiedział.
- Teraz też jesteś bez grosza... - podpuściłem go. - A jest robota. Trudna, odpowiedzialna, tylko ty jesteś w stanie sprostać temu zadaniu.
- A ty skąd wiesz, że jestem pod kreską?
- Nikt w tej dziurze nie docenia takiego geniusza jak ty - westchnąłem. - Tylko ja, twój ostatni kumpel...
Nie przyznałem się, że widziałem kilka dni temu, jak wychodził z Urzędu Pracy.
- To prawda - też westchnął.
- Czyli chciałbyś trochę zarobić? - zagadnąłem.
- Odwal się, hieno z brukowca, mówiłem, że jeszcze mam kaca moralnego po naszym poprzednim spotkaniu.
- Tym razem wszystko będzie uczciwie.
- Przymiotnik „uczciwy" i twoje nazwisko nie tworzą związku frazeologicznego!
- Dokonałem sensacyjnego odkrycia naukowego, odkrycia, które zmienić może nasze spojrzenie na historię techniki. Tylko, widzisz, nikt mi w to nie uwierzy, jeśli nie będę miał odpowiednich zdjęć.
- Won, parszywcu. Twoje odkrycia... A co, UFO spadło u nas w średniowieczu?
A jednak się zainteresował.
- Słyszałeś o Ciołkowskim?
- Ten Ruski od rakiet. No, słyszałem, i co z tego?
- Dotarłem do oryginalnych carskich dokumentów. Wyobraź sobie, rosyjska armia tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej testowała niewielki pojazd zwiadowczy nazywany przez nich „latałką Ciołkowskiego". Co więcej, w ciągu ostatnich miesięcy KGB wydobyło prototyp z ukrycia i zaczęło testować ponownie.
- Zalewasz.
- No to zobacz! - Obrażony pokazałem mu wydruk swojego artykułu.
Czytał go dłuższą chwilę. Zawsze miał słabość do słowa pisanego.
Читать дальше