Promienny wzrok Unni, kiedy spojrzał jej w oczy, trafił prosto do serca starego i udręczonego życiem Pedra. Był zdumiony jej jawną radością. Również doświadczona twarz Jordiego jaśniała niczym słońce.
– Zniesiesz to jakoś, Pedro? – spytał Antonio zatroskany.
– Muszę. Pamiętaj, że ja również wiele rozmyślałem nad zagadką mojej rodziny. Przez całe swoje życie. Utraciłem starszego brata, w końcu zostałem całkiem sam i na dodatek nie mogę mieć dzieci. Tak więc ród wymrze wraz ze mną. Tym bardziej chciałbym poznać odpowiedź. Prawdę!
– O mój Boże, lodowaty dreszcz przebiegł mi po plecach! – wykrzyknął nagle Elio i wszyscy zwrócili się w jego stronę.
– Emile – powiedział. – Emile też słyszał opowieść o skarbie.
– No właśnie, a co się stało z tym chłopcem? – zastanawiał się Jordi.
– Podobno zniknął. Miał jakoby uciec z domu mojego dziadka, zanim skończył dwadzieścia lat. Później nikt go już nie widział.
– Emile, Emilia, Emma – wyliczała głośnym szeptem Unni. – Jeśli moja teoria jest prawdziwa, to to mi wyjaśnia, dlaczego oni nas ścigają tak zaciekle. Ci ludzie polują na skarb!
– No i to brzmi jako coś w duchu Leona i Emmy – przytaknął Antonio. – Całkiem banalny pościg za skarbem. Żadna wojna mnichów z rycerzami, ich to nie dotyczy.
– Kim w takim razie jest Leon? I Alonzo?
– Alonzo to zwyczajny poszukiwacz szczęścia, jak większość członków obu band – wyjaśnił Pedro. – Podobno jest krewnym Emmy, ale wedle wszelkiego prawdopodobieństwa wszedł do tego złego rodu już wcześniej. A oto zgadywanka: Wiecie, że Emilia po zamordowaniu swojego męża, Estébana, i pozbyciu się córki, Teresy, ponownie wyszła za mąż za bardzo bogatego człowieka. Jak tylko wrócę do Madrytu, natychmiast sprawdzę w dokumentach, czy nie urodziła temu drugiemu mężowi syna, Leona, czy też może on już wcześniej był na świecie. Jako syn jej nowego męża, powiedzmy z pierwszego małżeństwa. Inaczej mówiąc, byłby jej pasierbem.
– I to jest chyba najbardziej prawdopodobne – przyznał Antonio w zamyślenia – Leon jest zaledwie dwadzieścia lat młodszy od Emilii. A nie wolno nam zapominać, że Emma i Leon prawdopodobnie są kochankami. Chyba więc nie łączy ich aż tak bliskie pokrewieństwo.
– Jeśli chodzi o Emmę, to nigdy nic nie wiadomo – mruknęła Vesla, na szczęście jednak najwyraźniej nikt jej nie słyszał.
Gorące promienie słońca przedzierały się przez koronę drzewa. Z restauracji nikt nie mógł zobaczyć grupy stojącej na tyłach domu, ukrytej przed ciekawskimi spojrzeniami. Elio wybrał naprawdę dobre miejsce.
Nagle Pedro uderzył się w czoło.
– To jasne, że wiedziałem o tym drzewie genealogicznym, zanim obaj z Jordim je narysowaliśmy – powiedział przepraszającym tonem. – Powinienem był jednak dowiedzieć się więcej o rodzinie Emmy, a ja prześledziłem tylko główne linie. Nigdy nie myślałem o złej gałęzi rodu. Taka krótkowzroczność!
– Nie znałeś ani Emilii, ani Emmy – powiedział Jordi na pociechę. – Emilia również i dla nas była kimś całkiem nowym. Ale o Leonie chyba słyszałeś?
– Tak, niestety, o nim mieliśmy okazję usłyszeć.
Unni przestała uczestniczyć w rozmowie, jej myśli krążyły wokół najbliższej przyszłości.
Będzie z Jordim, ale za to musi znowu przejść przez ten senny koszmar, przez budzące grozę wizje, jakie wywołuje skórzana mapa, jeszcze raz…
No ale sprawa jest tego warta.
Wciąż stała, pogrążona w myślach, gdy reszta towarzystwa ruszyła już do samochodów. Jordi zauważył, że Unni się spóźnia, i wrócił do niej.
– Co się dzieje, Unni?
Otrząsała się powoli i patrzyła na niego. W jego cudownie cieple, ciemne oczy, na rysy twarzy, które tak bardzo kochała, na silne, a mimo to takie wrażliwe wargi i impulsywnie, najzupełniej nieoczekiwanie również dla samej siebie, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała w usta. Pospiesznie, można powiedzieć przelotnie, ale kiedy próbował ją zatrzymać, wyrwała mu się i pobiegła za innymi.
Czuła na wargach piekący lód, ale z oczu płynęły łzy niepohamowanej radości.
Kiedy już wsiadali do samochodu, napotkała spojrzenie Jordiego. Wyrażało ono bezgraniczny smutek i tęsknotę.
Jedenaście czarnych postaci zebrało się na rozpalonym meseta., płaskowyżu La Manchy.
„Gdzie oni są, gdzie oni są? Ukrywają się!”
„Nasi beznadziejni niewolnicy stracili ich z oczu”.
„Oni wyjechali z Granady”.
„Odnaleźli jedynego, który wie”.
„On nic nie wie. Jest głupi jak stary osioł”.
Mnisi posługiwali się w rozmowie ostrymi, gniewnymi sformułowaniami. Byli potwornie zdenerwowani.
„Przemieszczają się tymi okropnymi, poruszającymi się bez koni powozami, a my nie możemy za nimi nadążyć. Niech śmierć pochłonie ich i te ich przeklęte powozy!”
„Żebyśmy ich tylko znaleźli… to zaraz wprowadzimy w życie nasz plan”.
Zadowolone z siebie, złe uśmiechy błąkały się po ich zimnych twarzach. Czarne, głęboko zapadnięte oczy płonęły.
„Nasz plan, nasz plan! Nasza najlepsza broń. Ich nieunikniona śmierć!”
„Kiedy tylko ich znajdziemy” – zaskrzeczał jeden, zadowolony.
Najbardziej wrażliwy z całej jedenastki zmienił wyraz twarzy. Stał czujny, przebiegły. Reszta patrzyła nań uważnie.
„Nie wiem, co się dzieje – mruknął tamten. – Zdaje mi się jednak, że oni się rozdzielają na grupy. Tak, wyraźnie czuję, że rozchodzą się w różne strony”.
Inny mnich prychnął.
„Jakby nie dość tego, że przerwali więź między Hiszpanią a rym przeklętym, lodowatym krajem na północy, to jeszcze teraz jeden jedzie tu, drugi tam. Co to będzie, bracia?”
Ten wrażliwy na sygnały z zewnątrz nasłuchiwał. Rozkoszował się tym, że inni patrzą na niego z taką uwagą. Triumfował. Reszta nie bardzo miała po temu powody.
W końcu powiedział:
„Najbardziej niebezpieczny jest w jednej grupie. Pozostałymi nie ma się co przejmować”.
„No to zapomnijmy o nich! A ci niebezpieczni? Dokąd się wybierają?”
Ten, który wiedział, zwlekał z odpowiedzią, delektował się nią.
„Na północ”.
„Na północ? – zawyli wszyscy, a wiatr poniósł ich jęk ponad płaskowyżem. – Niebezpieczeństwo! Niebezpieczeństwo!”
„Na północ? Szybko, szybko! Nasz plan! Jedyne, co może ich powstrzymać!”
Grupa rozproszyła się, by pomknąć na północ. Unieśli się z ziemi i gnali przed siebie w swoich czarnych habitach, rozpostartych na wietrze niczym groźne, złowieszcze skrzydła.
CZĘŚĆ CZWARTA. KOSZMAR WE ŚNIE I NA JAWIE
W końcu również Unni miała wygodne miejsce w samochodzie. Umościła się w swoim narożniku na tylnym siedzeniu.
Brakowało jej, oczywiście, Antonia i Vesli! Bardzo.
Drugą część tylnego siedzenia zajmował Pedro. Jordi prowadził, a Elio siedział obok niego, pełen mieszanych uczuć. Miło było tak sobie jechać w wygodnym, wielkim, pięknym samochodzie i wyrwać się nareszcie z ponurej skalnej groty, w której próbował żyć w ostatnich miesiącach. Przerażała go jednak myśl o sprawie, dla której wyruszyli w tę podróż. Muszą mianowicie odszukać posiadłość rodzinną przodków, wiedząc, że Leon i Alonzo oraz wielu członków obu band depcze im po piętach. Było mu też żal, że musiał się ponownie rozstać z rodziną, choć odczuwał ulgę na myśl, że jego bliscy będą bezpieczni we Włoszech. Martwił się tylko, jak przeżyją długą podróż.
Читать дальше