Ahriman skulił się i ukrył twarz.
– Chodzi ci o mego najgorszego wroga, panie – zawył. – Nie mogę wypowiedzieć jego imienia! Ma liczny dwór, to może być ktoś z jego otoczenia.
– Kto to taki?
– Moja duma zabrania mi o nich mówić.
– Czy znają czarodziejskie runy?
– Zapewne.
– Jaką metodą się posługują?
W oczach Ahrimana pojawiła się chytrość.
– Zależy, czego to dotyczy.
Tengel usiłował wybrać mniejsze zło i wreszcie postanowił ujawnić fakty, które były mu nader przykre:
– Upletli niewidzialną sieć wokół tej doliny – rzekł niewyraźnie. – A ja muszę się tam dostać jak najprędzej.
– Gdzie ta sieć?
– Sam zobacz.
Dłoń Ahrimana natrafiła na opór w powietrzu.
– Rozumiem – uśmiechnął się. – I mój pan nie potrafi sobie z tym poradzić?
– Nie mam czasu – prychnął Zły, pieniąc się z wściekłości i wstydu.
Zły bóg Partów przyglądał mu się spode łba. Wiedział, że teraz on jest górą.
– Jeśli w istocie, jak przypuszczam, to mój przeciwnik i jego dworzanie ustawili tę przeszkodę, być może uda mi się ją zniszczyć…
– A więc, do wszystkich czartów, zrób to!
Nawet Tengel Zły posługiwał się przekleństwami związanymi z nie istniejącym piekłem.
– Hm – mruknął Ahriman przeciągle, z wyrachowaniem. – Pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Że później mnie wypuścisz. Służenie komukolwiek jest poniżej mojej godności.
Tengel starał się jak najprędzej rozważyć tę propozycję. Czas płynął, intruzi dotarli już daleko. Poza tym kiedy tylko on napije się ciemnej wody, zrobi co zechce z bezwstydnie nieposłusznymi młodzieniaszkami, takimi jak Ahriman.
– Masz na to moje słowo honoru – obiecał.
Ahrimanowi także nie brakowało próżności. Był dostatecznie głupi, by uwierzyć w obietnicę podłego pana. Przede wszystkim myślał jednak o nieopisanej przyjemności, jaką sprawi mu zniweczenie dzieła jego odwiecznego wroga.
– Zobaczmy… – rzekł wyniośle, zataczając dłońmi kręgi przy murze, którego nikt nie widział.
– Spiesz się, nie stój jak baran – warknął Tengel Zły.
Zbliżał się Lynx i Tengel nie chciał stracić przed nim twarzy. Wielkim poniżeniem była dla niego konieczność wezwania pomocy.
Aby ukryć swe upokorzenie, zaatakował Lynxa:
– I jak? Gdzie ta zdobycz? Co to za kukułcze jajo zgubił ten nieudacznik, który do niczego się nie nadaje?
Ian spostrzegł go pierwszy.
– Zobaczcie! – pokazał. – Jakaś kropka zbliża się w naszą stronę!
Szczery uśmiech rozjaśnił twarz Marca:
– Brązowa kropka! To nie może być nikt inny jak Rune. Zaczekajmy na niego!
Dotarli już dość daleko, ale chętnie się zatrzymali.
Rune wkrótce ich dogonił, zgotowano mu gorące powitanie.
– Już drugi raz musieliśmy zostawić cię na pastwę losu, Rune – z powagą rzekł Nataniel. – Uwierz mi, nie przyszło nam to z lekkim sercem.
– Wiem o tym – odparł Rune. – Ale wasze zadanie jest najważniejsze. Rozumiem więc wasz wybór.
– Opowiedz teraz, jak sobie dałeś radę? Czy dotarłeś aż do Tengela Złego?
– Nie. Ty i Ian musieliście odnieść kolejne zwycięstwo w Anglii, bo w połowie drogi Władca Czasu wydał z siebie jęk i siły zaczęły go opuszczać. Dlatego mogłem zsunąć się z konia i biec z powrotem.
– Pewnie wtedy, kiedy rozmawialiśmy z tym piłkarzem – domyślił się Ian. – Albo kiedy zniszczyliśmy ołtarz, postawiony przez dzieci. Ale nie, to chyba było później…
Maszerując ku przełęczy w masywie górskim relacjonowali sobie nawzajem wszystko, co się wydarzyło. Świadomość, że wyszli cało z kolejnych opresji, dodała im otuchy.
Tak było do momentu, gdy osiągnęli przełęcz i zajrzeli do Doliny Ludzi Lodu.
Zatrzymali się i przez chwilę stali w milczeniu.
Z nicości wystąpili ich opiekunowie. Tengel Dobry, Sol, Linde-Lou i Ulvhedin. Benedikte towarzyszyła im przez cały czas.
– Nadeszła chwila pożegnania – rzekł Tengel Dobry. – Teraz zostaniecie sami. Ale nasze myśli będą wam towarzyszyć, możecie też zwracać się do nas o radę. Nic poza tym.
– A… Rune? Co z nim? – zaniepokoiła się Tova.
– Rune także nie pójdzie z wami. Nie może wejść do Doliny.
Wielce ich to zasmuciło. Byli pewni, że ich nie opuści.
Odwlekali moment rozstania. Milczący, przytłoczeni powagą chwili, długo się ściskali.
Znów spojrzeli na Dolinę. Unosiła się nad nią mgła, nie bardzo mogli się rozeznać w terenie. Nikt nie wiedział, jakie niebezpieczeństwa tam na nich czyhają ani czy pięcioro żyjących, Nataniel, Marco, Tova, Ian i Gabriel, kiedykolwiek powrócą do normalnego świata.
Ruszyli w drogę, raz obejrzeli się i pomachali na pożegnanie. Pięcioro, którzy mieli uratować świat, nieświadomy nawet istniejącego zagrożenia. Nie mogli liczyć na sławę.
Niedługo potem Ahriman krzyknął z zadowoleniem:
– Udało się! Pokonałem mego znienawidzonego przeciwnika!
Tengel Zły nie wysilił się nawet na jedno słowo podziękowania, odsunął go tylko na bok.
– Chodź, Lynx! Nie mamy czasu do stracenia.
Otaczająca ich przyroda jęknęła głucho. Wielki Tan-ghil sforsował niewidzialny mur.
***