Ktoś siedzi przy niej i obejmuje ją ramieniem. Ktoś siedzi przed nią.
Za wozem biegną konie.
Wóz skrzypi.
Takim skrzypiącym wozem nie jedzie się pewnie do nieba.
– Czy ja żyję?
– Myślę, że tak – odparł pogodny głos. Głos Dominika.
– A Karl-Ingrid?
– Karl-Ing… Ach, rozumiem!
– Dziecko żyje, Villemo – powiedział Niklas. – Staraliśmy się karmić cię mlekiem i innym wartościowym jedzeniem, którego pewnie od dawna ci brakowało.
– Niklas trzymał ręce na twoich piersiach. Choroba zaczyna ustępować, kaszel nie jest już taki okropny. – To głos Dominika.
– Gdzie jesteśmy?
– Minęliśmy Christianię. Zaraz będziemy w domu.
Teraz otworzyła oczy.
– Czy to prawda? To znaczy pytam, czy wy jesteście prawdziwi? Czy ja nie śnię? I dziecko żyje? A ja jadę do domu? Dominiku, to ty?
– To wszystko prawda, Villemo – powiedział ciepłym, drżącym ze wzruszenia głosem. – Zobacz, uszczypnę cię w rękę. O Boże, to sama skóra i kości!
Zabolało. To znaczy, że żyje. Villemo wybuchnęła rozdzierającym płaczem.
W Elistrand natychmiast została zapakowana do łóżka. Nawet się nie domyślali, jak jej to dobrze robi. Przychodzili wszyscy po kolei, wzruszeni, zatroskani, przekarmiali ją rozmaitymi smakołykami… Ale nikt nie wspominał o dziecku Irmelin.
Villemo, rzecz jasna, natychmiast zwróciła uwagę na szczupłą figurę kuzynki.
– Co się stało? – zapytała pewnego wieczora, gdy Irmelin siedziała przy jej łóżku.
Przyjaciółka odwróciła wzrok.
– Urodziłam chłopczyka. Przed czasem, ale jest zdrowy. Nazwiemy go Alv, bo taki jest maleńki [Alv, postać z mitologii skandynawskiej, mały, sympatyczny duszek, tańczący nad wodami nocą przy księżycu (przyp. tłum.)] i śliczny.
Villemo uśmiechnęła się blada.
– Uważaj tylko, żeby nie wyrósł z niego wielki drągal, bo wtedy imię przestanie pasować.
Zaległa dręcząca cisza. W końcu spojrzały na siebie nieśmiało.
– Jest normalny, powiedziałaś?
– Tak.
Villemo umilkła. Uścisnęła tylko rękę przyjaciółki, Dopiero po dłuższej chwili dodała:
– Tak się cieszę w twoim imieniu, Irmelin.
– Dziękuję! I Niklas, i wuj Mattias będą przy tobie, Villemo – zawołała Irmelin pospiesznie. – Przygotowali się bardzo starannie.
Villemo była w stanie tylko skinąć głową.
Troskliwa opieka zaczynała dawać rezultaty. Villemo przytyła i mogła już wstawać. Dominik wciąż był z nią.
Losy wojny przestały go obchodzić. Marzył, żeby zabrać Villema z dzieckiem do Sztokholmu, gdy będą na tyle silni, by podróżować. Rana na karku już się dawna zagoiła, choć miał pewne trudności z poruszaniem głową. Ale to nieistotne.
Pewnego kwietniowego dnia w Elistrand wszystko było przygotowane i domownicy czekali w napięciu. Dominik został u Villemo dopóty, dopóki go nie wyprosiła. Nie chciała, by był obecny przy porodzie. Wielu mężów towarzyszyło żonom w takich chwilach, ale ona nawet słyszeć o tym nie chciała. Wystarczy, że musi znosić obecność Mattiasa i Niklasa, bliskich krewnych przecież.
Nieznośna Villemo. Dzielna i uparta do ostatka.
Kiedy jednak zaczęło się na dobre, Villemo pokazała swoje dawne oblicze.
– Co za cholerny los! – klęła ze złością. – Co to za pomysł, żeby kobieta musiała tak cierpieć tylko dlatego, że spełniła swój obowiązek i przysporzyła Panu Bogu nowych duszyczek?
– Villemo! – upominała ją matka surowo. – Tak nie wolno!
– Ale mnie bardzo boli!
– Wiem. To nie jest łatwa sprawa.
Villemo przypomniała sobie teraz, że matka urodziła jeszcze jedno dziecko, jej siostrzyczkę.
– Mama, ty uradziłaś dziecko dotknięte dziedzictwem. I nie umarłaś.
– Nie, nie umarłam, kochanie. Ale mało brakowało.
– Więc załóżmy, że ja też mogę urodzić takie dziecko. Ale to tylko te potworne ramiona zabijają matkę, prawda?
– Tak.
– I nie zawsze obciążone dzieci są takie7
– Nie, a poza tym Mattias i Niklas mają teraz środki ułatwiające tego rodzaju poród.
– Jakie środki?
– Kleszcze i…
Villemo jęknęła.
– Boże, chroń mnie! Gdzie jest Dominik?
– Nie wiem – zaczęła Gabriella z wahaniem. – Zdaje mi się, że zaszyli się gdzieś z twoim ojcem nad dzbankiem wina.
– Czy to nie jest niesprawiedliwe, mamo, że tylko oni mogą mieć rozrywkę?
– Nie sądzę, żeby mężczyznom było bardzo wesoło, Villemo. To nie takie zabawne, kiedy człowiek czuje się zupełnie bezradny, wiedząc, że sam to spowodował.
Kolejny skurcz wstrząsnął Villemo i rozmowa została przerwana.
Nastrój w izbie stawał się coraz bardziej gorączkowy.
– Teraz to już naprawdę niedługo – powiedział Mattias, blady i przejęty.
Niklas położył ręce na brzucha rodzącej.
– Spokojnie, Villemo, wszystko będzie dobrze, zobaczysz!
– Oczywiście – szepnęła.
Wspominała teraz to wszystko, co przeżyła jako żona Dominika. Niemało przykrości, ale najwięcej myślała o tych troskliwych rękach, których dotyk poczuła na swoich ramionach w kajucie. I o tym ciepłym, uspokajającym uśmiechu człowieka, którego twarz widziała kiedyś na obrazie. To jej przodek, który stał się symbolem dobra.
A gdy targały nią ostatnie bóle i bez skrępowania starała się wykrzyczeć z siebie co czuje, znowu zobaczyła tę demoniczną twarz i ogarnęło ją poczucie bezpieczeństwa. Jeśli miała teraz umrzeć, to wiedziała, że po tamtej stronie spotka jego.
Powoli budziła się z miłosiernej nieświadomości.
Dookoła niej panował ruch. Ludzie biegali tam i z powrotem.
– Kochani moi – szepnęła. – Ja chyba jestem nieśmiertelna!
– Nie, nie jest aż tak źle – śmiał się ktoś radośnie.
To Dominik.
– Ciebie miało tu nie być – rzekła niepewnie.
– Ale to było dawno temu, Villemo. Zostaliśmy rodzicami, ty i ja.
– Rodzicami kogo? – spytała spieczonymi wargami.
– Małego, ślicznego chłopaczka – odparła jej matka. – Jeśli zadasz sobie tyle trudu, żeby unieść głowę, to go zobaczysz.
Z wysiłkiem otworzyła oczy.
Stali wszyscy przy łóżku: nie ukrywający dumy Mattias i Niklas po jednej stronie, po drugiej stronie jej rodzice, promieniejący szczęściem, a w nogach Dominik z zawiniątkiem w objęciach.
Podniósł tłumoczek wysoko, żeby mogła zobaczyć.
– Jest taki chudy i leciutki – powiedziała Gabriella. – Ale my go szybko odkarmimy.
Dwa cienkie patyczki zamiast rąk i poruszające się piąstki. Maleńka buźka, w której widać głównie oczy, choć jeszcze mocno zaciśnięte. Długie czarne włosy, schodzące na uszka i na czoło. Ładny mały chłopczyk!
– Widziałem jego oczy – mówił Dominik. – Są ciemne jak oczy mojej matki i jak oczy twojej matki. Poza tym podobny jest do mnie, prawda?
Villemo uważała, że jeszcze za wcześnie, żeby się w tej sprawie wypowiadać.
– Jest bardzo ładny – stwierdziła. – Nie rozumiem jednak…
– Teraz muszę ci powiedzieć, Villemo – rzekła Gabriella. – Jakiś tydzień temu dostałam list od mojego brata Tancreda, ale nie chcieliśmy ci nic mówić. Tancred pisze, że jego córka, Lena, urodziła córeczkę; najzupełniej normalną. Dziewczynka ma na imię Christiana. Tak jak ty chciałaś nazwać swoją.
– I co to znaczy? – zapytała, nie rozumiejąc.
– To znaczy – wyjaśnił Mattias – że mieliście wyjątkowe szczęście. Na miłość boską, róbcie, co chcecie, ale nie wolno wam mieć więcej dzieci. Bo wtedy już nie uda wam się uniknąć katastrofy!
Читать дальше