Czuła zmęczenie, straszne zmęczenie. Dręczył ją kaszel. Czy znowu będzie się musiała położyć jak wtedy, gdy oboje z Dominikiem zostali uwięzieni w oborze?
Nie, tylko nie to! Chce wracać do domu, do Elistrand. Do domu, odnaleźć Dominika, bez względu na to, gdzie się znajduje.
Zasnęła, zanim zdołała się rozebrać. Jej ostatnią myślą było rozpaczliwe wołanie Dominika na pomoc.
To, co działo się potem, docierało do niej słabo. Niesympatyczna szynkarka wykrzykiwała nad nią:
– Masz zamiar leżeć tu do końca świata? Wstawaj natychmiast, nie będziesz zajmować miejsca, jak nie masz czym płacić, ty dziwko!
– Ja przecież zapłaciłam – szepnęła wystraszona.
– Tak, za jedną noc, Bóg wie jak dawno temu! I nie waż mi się urodzić swojego bachora w moim łóżku, powiadam ci!
W izbie była jeszcze jedna kobieta. Dotykała i obejmowała Villemo. Pewnie znachorka.
– Muszę iść do domu – szeptała Villemo.
– Tak, tak, tylko teraz trzeba się podnieść. Musisz wstać, wiesz, zejdziemy po schodach…
– Dokąd pójdziemy?
– Tylko do innego pomieszczenia.
– Ja muszę wracać do domu. Czy możecie posłać wiadomość do mojej rodziny?
Kobieta roześmiała się bezzębnymi ustami.
– O tak, pewnie, a gdzie to jest ten twój dom? W rynsztokach Christianii?
Sprowadzono ją po schodach i nawet nie była w stanie protestować. Nogi miała jak z galarety, uginały się pod nią przy każdym kroku.
Znalazła się na dworze. Powietrze było ciepłe, śnieg stopniał.
– Mogę iść sama – powiedziała Villemo. – Muszę wracać do domu.
– Nie, pójdziesz ze mną. Zabieram cię do przytułku dla biedaków. Tam jest twoje miejsce, a nie w eleganckiej gospodzie.
Eleganckiej? Zdania co do tego mogłyby być podzielone.
Złośliwa szynkarka wołała za nimi:
– Zamówiłam dla niej trumnę, najprostszą, ale innej nie jest warta! Miłosierdzie też ma swoje granice!
Inny dom. Wynędzniałe twarze, zapadnięte, gapiące się na nią oczy. Brudne posłanie na podłodze. Villemo skuliła się.
Dziecko?
Nie straciła go. Och, Karl-Ingrid, moje małe biedactwo, jak ja się z tobą obchodzę? Tak źle się karmię i ta choroba…
Dominiku, zaprzepaściłam wszystko. Ale kocham cię. Kocham cię, kocham cię…
Dominik wyruszył w drogę jeszcze tej nocy, gdy Villemo straciła świadomość. Ocknął się wtedy zlany zimnym potem i natychmiast wstał.
Tym razem niebezpieczeństwo jest poważne. Villemo wysyłała desperackie wołanie o pomoc.
Teraz zabrał ze sobą Niklasa. Podejrzewał, że będą potrzebne ciepłe, uzdrawiające dłonie kuzyna. Jechali długo, minęli Christianię, przecięli Ostfold. Dominik nie odbierał już żadnych sygnałów od Villemo, zapanowała złowróżbna, dławiąca cisza.
– O Boże, Niklasie, z nią jest bardzo źle! I w żaden sposób nie potrafię się zorientować, gdzie się znajduje!
Niklas siedział na koniu milczący i spięty. Przeżył niedawno bardzo trudne chwile. Jego dziecko urodziło się za wcześnie. Mattias i on długo i rozpaczliwie walczyli o życie cierpiącej Irmelin, strach mącił mu zmysły…
Wreszcie dziecko przyszło na świat. Malutkie i bezbronne. Drobniutki chłopaczek, którego owijali w ciepłe kołderki i trzymali dzień i noc blisko ognia. Opiekowały się nim Eli i Hilda, pomagała im Gabriella, Irmelin powoli odzyskiwała zdrowie.
Dziecko było normalne, śliczny synek o jasnych włoskach, prawidłowo zbudowany. Teraz niebezpieczeństwo minęło, chłopiec będzie żył.
To jednak mogło oznaczać, że dziecko Villemo…
Ani on, ani Dominik nie byli w stanie dokończyć tej myśli.
Nagle Dominik zatrzymał konia.
– Tam! Villemo znów mnie wzywa. O Boże, Niklas, czas nagli!
– Ale gdzie jest?
Znajdowali się na wiejskiej drodze wiodącej na południe, wypytywali we wszystkich gospodach, na wszystkich stacjach, gdzie wymieniano konie. Bez skutku.
Dominik ukrył twarz w dłoniach, żeby się skupić.
Po chwili oświadczył z wahaniem:
– To gdzieś niedaleko.
Niklas zastanawiał się.
– Ta baba w karczmie… z rozbieganym spojrzeniem…
– Wracamy – zdecydował Dominik. – Bo tam doznałem wyraźnego uczucia strachu. Powinienem był się nad tym zastanowić.
Wkrótce znaleźli się znowu w karczmie i tym razem przycisnęli szynkarkę do muru.
– Była tu ostatnio młoda kobieta?
– Dajcie mi spokój! – wołała pewna siebie. – Nie było nikogo, kto by pasował do takich wytwornych panów. Była jakaś dziewczyna uliczna, która wciąż powtarzała, z jakiej to dobrej rodziny pochodzi. Zmyślała o sobie takie bajki.
– Co dokładnie mówiła? – zapytał Dominik zgnębiony. – Skąd przyszła?
– Au, to boli! Puśćcie mnie! Mówiła, że jest zamężna, ale ja nie wierzyłam jej ani przez chwilę. O, nie! To dziecko, które nosiła, to na pewno bękart!
Dominik zbladł jeszcze bardziej.
– I jej ubranie! Same szmaty! Wciąż uparcie powtarzała, że musi iść do domu.
– Mówiła dokąd? – dopytywał się Niklas.
– Skąd mam pamiętać? Przecież to wymysły!
– Grastensholm? Elistrand?
– Tak, tak to brzmiało. Ale ona jest mi winna mnóstwo pieniędzy. Leżała tu przez wiele tygodni, była chora. Inni goście byli przerażeni jej kaszlem.
– To ona – stwierdził Dominik matowym głosem.
– Gdzie jest teraz?
Kobieta spoglądała na nich chytrze. Byli to eleganccy, bogaci panowie.
– Ona mnie naprawdę dużo kosztowała, za nic nie zapłaciła.
– Gdzie jest?
– Przecież musiałam się jej pozbyć. Jest w przytułku. Jeśli jeszcze żyje.
Oczy Dominika miotały skry.
– To moją żonę posłałaś do przytułku, jędzo! Gdzie to jest?
– Najpierw muszę dostać swoje pieniądze. Mimo wszystko okazałam jej wielkie miłosierdzie.
– Wątpię. Ale masz! Wystarczy?
Gospodyni łapczywie zgarniała monety.
– Trzeba jechać drogą w dół, a potem na prawo.
Już ich nie było.
– Drogo cię to będzie kosztowało, jeżeli umarła! – zdążył krzyknąć Niklas.
Dominik nie mówił nic. Twarz miał jak skamieniałą ze strachu.
– Jeśli ona żyje… to nie mów jej nic o dziecku Irmelin! Jeszcze nie teraz – poprosił.
Niklas skinął na znak, że rozumie.
Villemo leżała w zamroczeniu. Raz dziennie stawiano obok jej posłania miskę z jedzeniem. Rozpaczliwie starała się zjadać obrzydliwą papkę ze względu na dziecko, ale ręce jej nie słuchały, nie była w stanie utrzymać łyżki.
Domyślała się, że opiekunowie liczą na jej śmierć. Słyszała, jak mówiono: „Wkrótce zwolni się to miejsce w kącie”.
Przecież nie może umrzeć! Dziecko!
Czy ono jeszcze żyje? W takim razie to cud! Zrobiło się takie spokojne. Już nie odczuwała radosnego kopania.
Głosy?
Znowu zaczyna fantazjować. Słyszy głosy, o których tak długo marzyła. Głos Dominika. I Niklasa. Koniec się zbliża, czuła to. Jeżeli już nie przekroczyła granicy nieznanego.
Ktoś dotyka ją delikatnie. Ktoś przemawia czułym głosem Dominika:
– Villemo!
Z trudem otworzyła oczy i natychmiast je zamknęła. Mam też przywidzenia, pomyślała.
Ktoś ją podnosi. Czy to tak człowiek idzie do nieba? Ale przecież nie pragnęła nieba, ona, tak silnie związana z dziedzictwem Ludzi Lodu…
– Jest lekka jak piórko – powiedział głos Dominika. – Mimo że nosi dziecko. Niklas, musimy jak najszybciej wrócić do domu.
– Postaram się o wóz.
– Dobrze.
Znowu wszystko od niej odpłynęło.
Umieszczono ją na skrzypiącym wozie. Nie powinno tak trząść. To niedobrze dla dziecka.
Читать дальше