– Dzień dobry – rzekła Villemo. – Nie mam zamiaru nic wam zabierać, dziadku. Zostałam tutaj wyrzucona na brzeg, bo uciekłam z pirackiego statku.
Stary zaczął dygotać.
– Ach, piraci! Oni tu byli. Wzięli wszystko. A mnie uderzyli w głowę i nie mogę się teraz ruszyć. Wzięli łódź i krowę, i wszystko, co miałem. Nie zostawili mi ani kęsa jedzenia. Porzucili mnie chorego, żebym umarł.
– Nie umrzecie, dziadku – uśmiechnęła się Villemo, chcąc dodać mu otuchy. – Teraz ja tu przyszłam i wszystko będzie dobrze.
– Niech cię Bóg błogosławi, dobra panienko!
Nie czas teraz na wyjaśnianie, że nie jest panienką. Utkwiły jej w pamięci dwie sprawy, które nie dawały jej spokoju. Że piraci zabrali łódź. To bardzo, bardzo źle dla niej. I dla starego, oczywiście, też. Druga sprawa to krowa.
– Jesteście pewni, dziadku, że oni wzięli waszą krowę?
– Na pewno to zrobili. Była akurat na pastwisku, ale zmusili mnie, żebym powiedział, gdzie to jest. Moja kochana Krasula! Skończyła jako pieczeń dla piratów!
Łzy spływały po wychudłych policzkach.
– Mnie się zdaje, że oni jej nie wzięli, dziadku – powiedziała Villemo. – Widziałam duże brązowe zwierzę na wyspie. A może tu są łosie?
– Łosie? Nie!
– Czyli to była Krasula. Prawdopodobnie ją wystraszyli i uciekła. Nie mogli jej złapać, więc dali za wygraną.
– Krasula – mamrotał stary wzruszony. – Ale ona chyba już zdziczała?
– Dawno temu napadli na was?
– Już nie potrafię zliczyć dni!
– Mogę się domyślać, jak długo dziadek tu leży. Ale niech się dziadek nie martwi o Krasulę, złapiemy ją. Najpierw jednak dziadek potrzebuje jedzenia, i to szybko! Czy jest w domu coś, z czego można przyrządzić posiłek?
– Nie wiem. Nie mogę się nawet podnieść, bo zaraz kręci mi się w głowie.
Kiedy przeszukiwała nędzną rybacką chatkę, zapytała:
– Czy dziadek mieszka sam tu na wyspie?
– Całkiem sam. Żona mi umarła dwa lata temu i wtedy chcieli mnie zabrać na ląd, ale nie, ja się z wyspy nie ruszę! Tu się urodziłem i tu chcę umrzeć. Tylko nie w ten sposób! Pobity i upokorzony!
– Bardzo dobrze to rozumiem. No, wiele tego nie ma, ale znalazłam trochę mąki. Mogę ugotować polewki.
– O, niech panienka będzie taka dobra!
Villemo ogarnęły wspomnienia. Szałas w Romerike. Upośledzeni. I ona, która miała im ugotować polewki, ale nie umiała. Te kobiety, które ją wyręczyły.
Teraz było inaczej. Teraz bez wahania zabrała się do pracy. Nie kręciła nosem na takie pospolite zajęcie, które dla niej nigdy nie było proste, ponieważ zupełnie nie nadawała się do żadnych prac domowych.
Stała z polanem w dłoni. A do czego właściwie się nadaję? Co potrafię oprócz wdawania się w niebezpieczne przygody?
Villemo słyszała o dzielnych bohaterach, którzy wracali z wojny w sławie i chwale, ale gdy przyszło zmagać się z codziennością, stawali się bezradni. Potrafili jedynie prowadzić wojny, żyć w napięciu. Byli niezdolni do normalnego życia.
Czy ona też jest taka? Miała szczerą nadzieję, że nie.
Rozpaliła ogień i zawiesiła nad nim kociołek. Bogu dzięki, że piraci chociaż ten kociołek zostawili! Ale też nie na wiele by im się przydał; stary, poobijany, bez ucha.
Czekając, aż woda się zagotuje, zajęła się staruszkiem. Nie było to nic przyjemnego, bo leżał tak od wielu dni bez możliwości zadbania o siebie. Villemo, troskliwa i wyrozumiała, choć odór unoszący się z posłania przyprawiał ją o mdłości, nie dała po sobie nic poznać. Udało jej się znaleźć suche ubranie, jakąś długą koszulę; zmieniła też słomę w sienniku i przewietrzyła chatę.
Na koniec umyła się starannie. Dziadek wyglądał na wielce zadowolonego ze świeżego posłania. Jemu też nie musiało być przyjemnie, że młoda, ładna dziewczyna zajmuje się nim w takim położeniu.
– Panienka jest jak anioł – rzekł z podziwem.
Villemo się roześmiała.
– Anioł to chyba ostatnie, do czego można mnie porównać. A poza tym jestem zamężną kobietą, dziadku. I oczekuję pierwszego dziecka – dodała z dumą.
– Oj, joj, joj, co za nieszczęście! – zawołał staruszek.
– Wcale nie! – zaprotestowała, choć bardzo dobrze rozumiała jego intencje.
Polewka była gotowa. Nie żadne arcydzieło kulinarne, ale smaczna. Villemo karmiła dziadka drewnianą łyżką, on jadł wolno. Gdy zrobili przerwę, by mógł trochę odsapnąć, popatrzył na nią uważnie i powiedział:
– Panienka… To znaczy, chciałem powiedzieć, pani, pochodzi z lepszych sfer, prawda? Takie ładne ubranie, piękna twarz.
Villemo uśmiechnęła się.
– Moim ojcem jest właściciel ziemski z Norwegii, a mężem kurier szwedzkiego króla.
Starzec podjął desperacki wysiłek, by ukłonić się głęboko i z szacunkiem na swoim posłaniu. Wytrzeszczał oczy.
– I piraci panią uprowadzili?
– Tak. Ale kapitan piratów skończył dużo gorzej. Udało mi się uciec. Teraz jednak powinnam pójść poszukać Krasuli. Nie czuje się pewnie zbyt dobrze, tyle dni nie dojona.
– Dziękuję bardzo, ale czy nie powinna pani najpierw trochę zjeść?
– Tak, chyba tak. Tylko czy mogę zabierać dziadkowi resztki jedzenia?
– O, co też pani! – zaprotestował rybak. – Jest nas teraz dwoje. Tak się cieszę, że mam opiekę i towarzystwo.
Jedzenie wyraźnie poprawiło mu humor. Był to prosty, ale bardzo sympatyczny człowiek.
Jadła ciepłą polewkę, a po chwili zapytała z nadzieją:
– Chyba ludzie ze stałego lądu zaglądają tu czasem do was, dziadku?
– Już bardzo dawno nikogo nie było. Zdarza się, że jakiś rybak przepłynie w pobliżu, ale nie pamiętam, żeby coś takiego miało miejsce od czasu, kiedy moja żona umarła. Widzi pani, wszyscy przywykli, że radzę sobie sam. A poza tym na lądzie, na wprost mojej wyspy, mało kto mieszka. Więcej ludzi jest dalej na północ, ale ja ich dobrze nie znam.
Villemo zmarkotniała.
– Ja muszę się dostać na ląd. Moja rodzina będzie się o mnie martwić. I dziecko… Czy nie ma na wyspie chociaż małej łódeczki?
– Nie, piraci zabrali jedyną, jaką miałem.
Zagryzła wargi i wstała.
– No, to chyba rozejrzę się za Krasulą. Macie jakąś linę, dziadku?
– Rybak zawsze ma linę. Niech pani poszuka w szopie nad morzem. Jeżeli te kanalie nie ukradły.
Jakie to wstrętne, napadać na starego człowieka, myślała oburzona, wychodząc. Te łotry mają wszystkiego dużo więcej niż on, a na dodatek pobili go i zostawili na łasce losu. Zastanawiała się, czy to ci sami, którzy ją uprowadzili. Prawdopodobnie. Byli wystarczająco brutalni, żeby zrobić coś takiego.
Ale kapitana dosięgła okrutna zemsta, nieoczekiwanie odczuła to jako pociechę.
W szopie lina na szczęście była. Villemo, nie zwlekając, wyruszyła na poszukiwanie Krasuli.
Jak należy postępować z zabłąkaną krową, kiedy na dodatek ona nie zna tego, kto próbuje ją złapać? Villemo starała się odnaleźć miejsce, gdzie ją przedtem widziała, lecz bez powodzenia. Zwierzę przepadło.
Ślady były jednak wyraźne i w końcu zobaczyła Krasulę na małej łączce. Krowa gapiła się na nią z uwagą, ale odchodziła zdecydowanie, gdy Villemo przybliżała się do niej.
Polowanie wymagało cierpliwości. Krowa miała znaczną przewagę i dopiero po kilku godzinach Villemo, postępująca za nią niestrudzenie i bardzo ostrożnie, zdołała ją zwabić do zamkniętego miejsca wśród skał. Okazało się teraz, że zwierzę jest posłuszne: bez protestu poddało się swemu losowi. Villemo triumfalnie wprowadziła je do małej obórki koło domu.
Читать дальше