Wtedy Marina uśmiechnęła się. Nie była być może pięknością, ale ciepło, które z rzadka pojawiało się w oczach dziewczyny, dodawało jej tyle uroku, że czasami pragnął je przywołać.
– Czy uważacie, że odpycham Branję od siebie? – zapytała głosem swojej matki.
– Nie – uśmiechnął się. – I pamiętaj, Branja jest twoja. Tylko twoja. Nigdy nie musisz myśleć o… Bo ja także już przestałem. Branja jest po prostu sobą.
– To mała istotka, którą kochamy – przyznała. – I wy też macie syna, Ulvhedina, którego przywołaliście na świat mniej więcej tak samo jak ja moją córkę. W strachu i obrzydzeniu. Ale jest wam drogi, prawda?
– Tak – potwierdził i oczy zaszły mu łzami. – Bardzo chciałbym jeszcze raz ujrzeć Ulvhedina, poznać Elisę i małego Jona. Mojego wnuka. Marino, znów czuję się szczęśliwy i wolny! Pobierzmy się jak najprędzej! Później pojedziemy do Norwegii. Niech sobie biorą Gabrielshus, nie mam sił, by toczyć walkę, która z góry skazana jest na przegraną! Później zobaczymy.
– Bettina także się ucieszy – orzekła. – Ona też ma plany małżeńskie, ale nie chce nas zawieść.
– Zadbam o to, by cała służba znalazła pracę u nowych właścicieli dworu. Myślę, że będzie to ktoś z nowej szlachty. Marino, chodźmy od razu pomówić z pastorem!
Podczas podróży statkiem zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Marina tuliła się nawet do Tristana, gdy siedzieli wpatrzeni w fale Kattegatu, a Branja spokojnie spała w swojej koi pod pokładem. Tristan obejmował żonę ramieniem, a jej ciałem nie wstrząsał już dreszcz obrzydzenia. Czuła się bezpieczna. Miłość to dużo więcej niż fizyczne pożądanie. Ciepłe oddanie, jakie odczuwali do siebie, pozbawione było zmysłowości. Marina przez całe życie miała nosić niezaleczoną ranę w duszy, Tristan – w ciele. U siebie nawzajem znaleźli spokój.
Na Elistrand przyjęto ich z otwartymi ramionami. Gabriella, która przekroczyła już siedemdziesiątkę, poślubiła Andreasa i przeniosła się do Lipowej Alei, „bo co to za sens, byśmy my, starzy, siedzieli każde u siebie lub wozili się od dworu do dworu, kiedy tak dobrze nam razem…” Mały Jon szybko stał się oczkiem w głowie Tristana, a o rok młodsza Branja znalazła w nim doskonałego towarzysza zabaw.
Decydujące słowa wypowiedziała Elisa:
– Dlaczego nie osiedlicie się tutaj? W Elistrand jest dostatecznie dużo miejsca, byśmy nie musieli deptać sobie nawzajem po piętach.
Tristan spojrzał na Marinę. Wyraźnie spodobała mu się ta myśl.
– Muszę przyznać, że czuję się tu jak w domu jako jeden z Ludzi Lodu. I teraz, gdy nie mam już Gabrielshus, Dania wcale mnie nie kusi. Co ty na to, Marino?
– Mnie także tutaj dobrze. i Branji z trudem przyszłoby rozstanie ze swym towarzyszem.
– Przyjmujemy więc waszą propozycję. Sprowadzę wszystko, co chciałbym tu mieć, wraz z moimi psami. Pierwszy raz w życiu czuję, że „Tristan” nie znaczy już „urodzony dla smutku”. Pomimo utraty Gabrielshus jestem naprawdę szczęśliwy!
– Nareszcie – orzekła Gabriella. – Od dawna już ci się to należało.
I tak wiecznie poszukujący rycerz odnalazł swego Graala.
W życiu Ludzi Lodu zapanował spokój. Bez strachu mogli świętować nadejście nowego wieku. Rok 1700… Co przyniesie im nowe stulecie?
Nie opuszczała ich myśl o ciążącym nad nimi przekleństwie; o możliwości odkopania kociołka… Gdyby się powiodło, kobiety z rodu uwolniłyby się od odwiecznego koszmaru…
Rosło nowe pokolenie. Młodych jak nigdy dotąd zajmowało wyjaśnianie tajemnicy. W pokoleniu tym przyszedł na świat pewien badacz, i ktoś, kto ujął za sznurek z innej strony, niż to dotychczas bywało, i jeszcze ktoś, kogo całą istotą była miłość.
I ktoś, kto kopał zbyt głęboko…
***