Holzenstern był przystojnym mężczyzną, choć nieco otyłym i może zbyt wyzywająco ubranym. Stara się wyglądać na młodszego niż jest, pomyślał Tancred z właściwym jego wiekowi bezlitosnym krytycyzmem.
Pani domu była nieciekawa, dlatego też niezbyt dobrze zapamiętał jej wygląd. Za maską życzliwości kryła się zlękniona twarz bez wyrazu. Wydawało się, że paraliżuje ją obawa przed zmarszczkami, które mogłyby się pojawić, gdyby częściej się uśmiechała.
Kiedy siedząc przy stole wymieniali uprzejmości, Tancred zorientował się, że pani musiała pochodzić z wielce szacownego rodu. Ona sama zresztą podkreślała ten fakt przy każdej okazji. Może po to, by zrozumiał, że Stella jest odpowiednią partią dla jednego z Paladinów? No tak, przecież ciotka Ursula wspominała o koligacjach rodzinnych i o księżnej, siostrze hrabiny!
Tancreda jednak niewiele obchodziła błękitna krew. On chciał Molly!
Wkrótce Holzenstern zabrał gościa na przechadzkę po okolicy. Panie zostały w domu, wymawiając się nieodpowiednią na spacer pogodą.
Zaciekawiony Tancred spróbował zarzucić wędkę.
– Ten dwór nie wydaje się stary?
– Nie, zbudowano go w końcu szesnastego wieku. Nie ma jeszcze stu lat.
– A Askinge…? To chyba stara nazwa?
– Zgadza się. Kiedyś był tu zamek albo twierdza. Szukałem po nich jakichś śladów, nigdy jednak niczego nie znalazłem.
Tancred poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach. Miał przecież nadzieję, że Holzenstem wyjaśni mu zagadkę.
– Chyba widziałem te ruiny – powiedział z wahaniem.
– Co? Gdzie?
Prawdę mówiąc, nie wiem. Wczoraj po uczcie zabłądziłem w lesie i doszedłem do przedziwnej budowli, a raczej do okropnych ruin.
– Gdzieś tu niedaleko?
Tancred przystanął i rozejrzał się dookoła. Las znajdował się w pewnym oddaleniu, ale, o ile dobrze rozpoznawał, rosły w nim głównie drzewa liściaste.
– Nie, myślę, że nie. Chociaż nie wiem. Nie mam pojęcia, gdzie byłem.
– Jak sądzicie, czy potraficie odszukać to miejsce?
– Nie. Wcale nie mam ochoty znaleźć się znów w tamtym lesie.
Holzenstern popatrzył na niego błagalnie.
– Jeśli kiedyś jeszcze zdecydujecie się tam pójść, dajcie mi znać, proszę. Bardzo ciekawi mnie przeszłość Askinge. Czy naprawdę widzieliście te ruiny?
– Tak, mogę przysiąc – odparł Tancred. – Spotkałem jednak dzisiaj rano Dietera i on powiedział mi, że nie ma tu żadnych ruin. A on chyba wie najlepiej, przecież się tu urodził.
– Dieter? Nie, przybył tu jeszcze później niż my.
– Naprawdę? A więc to tak! – Tancred roześmiał się z ulgą. – Opowiedział mi o czarownicy pożerającej mężczyzn.
– Ach, o Salinie? Tak, to musiała być wspaniała kobieta. Słyszałem kiedyś, jak opisywał ją lokalny historyk. „O włosach jak płonący zachód słońca i oczach lśniących blaskiem nienasycenia…”
Do licha! pomyślał Tancred. Doskonały opis!
Przez moment zakręciło mu się w głowie, musiał zdusić w sobie chęć panicznej ucieczki z tego miejsca.
– Hrabio Holzenstern – powiedział, przełykając ślinę. – Uważam, że Stare Askinge już nie istnieje.
– Co mówicie? – Holzenstern aż przystanął na dobrze utrzymanym pastwisku. – Przecież przed chwilą mówiliście, że je widzieliście?
Twarz Tancreda wyrażała zakłopotanie.
– Tak, ale widziałem coś jeszcze. Spotkałem czarownicę Salinę!
Zapadła głęboka cisza.
– Drwicie sobie ze mnie?
– Ach, wiele dałbym, żeby tak było! – westchnął Tancred. – Spotkałem ją naprawdę. W środku, w zamku. Ona była… niepojęta! A potem ocknąłem się na skraju lasu niedaleko stąd. Hrabio Holzenstern, sądziłem, że jestem szalony, ale przemyślałem wszystko. Nasuwa mi się pewne wyjaśnienie…
– Mówcie więc! Nic nie pojmuję!
– Nie wierzę, by Stare Askinge nadal istniało, a to dlatego, że ze strony matki wywodzę się z bardzo dziwnego rodu, z norweskich Ludzi Lodu. Wielu członków tej rodziny widzi i potrafi o wiele więcej niż przeciętni śmiertelnicy. Potomkowie Ludzi Lodu są zdolni do niezwykłych rzeczy. Sądziłem, że nie należę do… do tych dotkniętych. Ale po ostatnich wydarzeniach…
Urwał i pogrążył się w myślach. Znów powróciły straszliwe wspomnienia minionej nocy.
– Tak, tak właśnie musi być! – powiedział hrabia. – Nikt z tutejszych nigdy nie widział tych ruin. Czy nie myślicie, że… że jeśli pójdziemy lasem, to być może odnajdziemy ich ślad? Znajdziecie to miejsce? Resztki zarosłych trawą murów?
– Przypuszczam, że ich nie odnajdę – odparł Tancred niepewnie. – Zrozumcie, w lesie pojawiła się nagle zaczarowana ścieżka. Sądzę, że tak naprawdę nie istnieje. Myślę, że była tam tylko dla mnie.
Holzenstern zadrżał.
– To naprawdę zaczyna brzmieć okropnie. Mimo że bardzo chciałbym odnaleźć Stare Askinge, cieszę się, że nie potrafię ujrzeć przeszłości. Chyba nie chciałbym spotkać czarownicy Saliny!
– Czy stary budynek nie mógł stać tutaj? Tu, gdzie teraz jest nowy?
– Nie, nowy dwór przeniesiono daleko, jak najdalej. Właśnie z powodu Saliny. Powietrze, ziemia, wszystko dokoła było zatrute czarami, złem, diabelskimi mocami i cały zamek zrównano z ziemią.
Przypomina to legendę o Dolinie Ludzi Lodu, pomyślał Tancred. Zewsząd wypędza się przeklętych!
Po raz pierwszy w życiu opanowało go poczucie głębokiej więzi z niezwykłymi przodkami. Poza Mikaelem, który nie wiedział prawie nic o swoim pochodzeniu, Tancred był tym, który utrzymywał najmniej kontaktów z rodziną na Grastensholm i w Lipowej Alei. Zawsze ironicznie uśmiechał się, słysząc opowiadane o nich historie.
Teraz przestał się już uśmiechać. Teraz czuł, że jest jednym z nich.
Zdecydował, że należy zmienić temat rozmowy.
– Słyszałem wczoraj, że macie kłopoty z młodą krewniaczką? Jessica, tak chyba ma na imię? Czy już się odnalazła?
Twarz Holzensterna zapłonęła z gniewu.
– Nie, jeszcze nie. Wysłaliśmy kilku ludzi na poszukiwania, ale jest z nią ta łajdaczka Molly, prawdziwe narzędzie szatana.
Tancred z trudem powstrzymał chęć spoliczkowania hrabiego.
– Jessica chyba nie miała powodu, by znikać w taki sposób?
– Ależ skąd! Tyle dla niej zrobiliśmy! Moja żona opuściła swój piękny zamek w Holsztynie, żeby się nią zająć, kiedy straciła rodziców. Jessica jest córką jej kuzynki. Mieliśmy wrócić, gdy dziewczyna osiągnie pełnoletność, ale nie jesteśmy w stanie urzeczywistnić tego marzenia, dopóki ona zachowuje się tak nieodpowiedzialnie. Nic z tego nie rozumiem!
Głos mu się załamał. Tancred przeląkł się, że hrabia wybuchnie płaczem. Holzenstern jednak pozbierał się szybko.
– Gdybyśmy tylko mogli pozbyć się Molly, to ona jest wszystkiemu winna. Ciągle szuka przygód i ciągnie sierotę za sobą. Ale za każdym razem, gdy próbujemy je rozdzielić, Jessica choruje z rozpaczy i znów musimy sprowadzać Molly. Jessica twierdzi, że ta dziewczyna jest jedyną nicią wiążącą ją z przeszłością, z czasem, gdy żyli jej rodzice.
– Dokąd zwykle uciekają?
– O, do tej pory nigdy nie dotarły daleko. Zawsze natychmiast je odnajdywano. Tym razem sprawa przybrała gorszy obrót.
– Jak długo już ich nie ma?
– Chwileczkę… Zniknęły przedwczoraj. Przez ten czas mogły daleko zawędrować.
No, nie tak znów daleko, pomyślał Tancred. Przecież spotkałem Molly wczoraj. Tak się bała…
Ostrożnie zapytał:
– Czy był jakiś szczególny powód ucieczki?
Читать дальше