– O Boże! – szepnął pobladły. – Jak długo cię nie było?
– Musiałam szukać pieniędzy, a to trochę trwało. Nie wiem, jak długo.
– Ale powiedz mi, dlaczego chcieli ją schwytać? I kim są ci „oni”?
– Nie wiem, kto to jest. Może być tylko jeden, może ich być więcej. Ale powodów jest wiele.
– Zdradź mi choć jeden!
– Ona… nie, nie wolno mi nic mówić – nie potrafiła wybrnąć z sytuacji. – Czy nie możesz jeszcze trochę poczekać?
– Utrudniasz mi, ale… Dobrze, wierzę ci.
– Dziękuję! Nie mam zamiaru cię oszukiwać, Tancredzie, ale mam swoje powody, żeby milczeć.
– Wczoraj w lesie zlękłaś się, kiedy się przedstawiłem.
– Hrabina Ursula Horn przyjaźni się z Holzensternami.
– Chce mnie wyswatać ze Stellą – roześmiał się Tancred.
– Nie, na miłość boską, nie wchodź w tę rodzinę! W ich żyłach płynie tyle złej krwi…
– Ursula Horn też tak mówiła. Ale to znaczy, że w żyłach Jessiki także płynie zła krew?
– O nie, zła krew pochodzi z zupełnie innej strony, ze strony matki hrabiny, a to jej ojciec i babka ze strony ojca Jessiki byli rodzeństwem.
– Chcesz więc powiedzieć, że w żyłach Stelli także płynie zła krew?
– Być może, zwłaszcza że ród Holzensternów również znany jest ze swych słabostek.
– Na przykład?
– Nie, obiecałam Jessice, że nie będę mówić nic złego o jej krewniakach. Czy… czy interesujesz się Stellą?
Tancred był przeświadczony, że w jej głosie zabrzmiała nutka obawy. Spojrzał dziewczynie głęboko w oczy i uśmiechnął się czule.
– Nie, wcale – odparł cicho.
Spuściła wzrok, ale mimo że odwróciła twarz, dostrzegł cień uśmiechu.
– Co mówił o mnie hrabia?
– Nic dobrego. Zabrzmiało to głupio i świadczyło o braku znajomości ludzi.
– Powiedz!
Tancred zawahał się.
– Hm, nazwał cię łajdaczką. Was obie.
– To podłe z jego strony. – Dziewczyna aż zadrżała.
– Ale jeżeli stosunki pomiędzy nimi a Jessiką są takie niedobre, to dlaczego nie wrócą do swego zamku w Holsztynie?
Odwróciła się w jego stronę.
– Jakiego zamku?
– Tego niezwykle pięknego zamku, który jest własnością hrabiny Holzenstern.
– Co? Oni nic nie mają! Jej siostra rzeczywiście poślubiła księcia, ale on szybko pozbył się małżonki. A hrabia straszliwie zaniedbał rodzinny majątek i prośba umierających rodziców Jessiki o to, by tu przyjechali i zajęli się nią, była dla nich jak zbawienie.
– Oj, oj – powiedział z niedowierzaniem. – Wydaje się, że o ten majątek bardzo dbają?
– W każdym razie na zewnątrz tak to wygląda – odparła Molly.
Tancred myślał wyjątkowo powoli, brało się to jednak z tego, że jego myśli były tak błogo rozproszone.
– Chwileczkę – powiedział z namysłem. – Jak ty powiedziałaś? Mają tu zostać, aż ona osiągnie pełnoletność. Kiedy to nastąpi?
– W przyszłym miesiącu.
– Oczywiście! – Tancred uderzył się po kolanach. – Będą musieli się stąd wynieść! Ale gdyby Jessica nie istniała…?
– Właśnie. – Skinęła głową.
– A więc dlatego uciekłyście?
– Nie – odpowiedziała cicho. – Coś tak okropnego nie przyszło nam do głowy.
– To znaczy, że jest jakiś inny powód?
– Mówiłam przecież, że powodów jest wiele. Tak, jest jeszcze coś. Więcej nie mogę powiedzieć, to zbyt straszne. Zbyt… osobiste.
– Ogromnie mi przykro, że nie masz do mnie zaufania.
– Ależ mam! – wykrzyknęła błagalnie. – Jesteś jedynym człowiekiem, do którego mogę się zwrócić, jedynym, któremu ufam. Ale pewne sprawy muszę przemilczeć, a czasami nawet skłamać. Nie wynika to jednak ze złej woli. Mam swoje powody. Pamiętaj o tym, jeżeli kiedykolwiek poczułbyś się zraniony przeze mnie.
– Będę o tym pamiętał – obiecał Tancred, już zraniony.
Umilkli. Dziewczyna nadal siedziała oparta o niego, otoczona jego ramionami. Tancred poczuł, że jej głowa robi się coraz cięższa. Biedna mała, na pewno ostatnio niewiele spała. Musi być zmarznięta. I głodna!
Jakże bezmyślnie się zachował!
Ostrożnie wstał i ułożył ją wygodniej na sofę. Przyniósł swoją kołdrę i dokładnie ją otulił.
– Ale przecież nie mogę tu spać – wymruczała w półśnie.
– Naturalnie, że możesz! Nie bój się, ja przeniosę się gdzie indziej.
Ze ściśniętym wzruszeniem gardłem przyglądał się, jak śpi skulona. Po cichu zakradł się do kuchni i przyniósł stamtąd kilka smacznych kąsków, które postawił na stoliku przy sofie, po czym opuścił komnatę.
Ulokował się w sąsiednim pokoju na łożu bez pościeli. Znalazł draperię i potraktował ją jako przykrycie.
Sen nie nadchodził. Tancred był rozbudzony i podniecony.
Co mam robić, myślał bezradny. Molly mi ufa, a ja jestem zbyt niedoświadczony, by wiedzieć, jak powinniśmy postąpić.
Kogo mogę prosić o pomoc? Kogo uznać za przyjaciela?
Dietera? Nie, on jest tak samo młody jak ja. I nie chcę, żeby się kręcił w pobliżu Molly. Jest zbyt przystojny.
Bzdura! Nie jest chyba przystojniejszy od większości młodzieńców.
Tak, tak, ale lepiej go unikać.
Wójt? Wójtowie zwykle podejrzewają niewłaściwe osoby i cieszą się, kiedy mogą kogoś powiesić, wszystko jedno kogo.
Gdyby był tu ojciec! On zawsze stwarza poczucie bezpieczeństwa i cieszy się ogólnym poważaniem.
A matka! Jako jedna z Ludzi Lodu być może umiałaby wyjaśnić wszystko, co przeżył tamtej nocy.
O, moi wspaniali rodzice! Wasz niedojrzały syn tak bardzo was teraz potrzebuje!
Czuł się rozpaczliwie bezradny. Mała Molly miała tylko jego. A to przecież tak niewiele.
A biedna Jessica Cross? W jakich znalazła się w opałach?
Gdyby tylko mógł poradzić się ojca!
Zaczynało go również niepokoić coś bardziej prozaicznego. Dopiero co przeszedł ciężką grypę ze wszystkimi jej konsekwencjami. Teraz znów czuł nieprzyjemne drapanie w gardle i ciążyła mu głowa. Poznawał objawy. Nie, na miłość boską, nie teraz. Nie teraz! pomyślał.
Ale noc spędzona na wilgotnej ziemi w lesie dała się we znaki wycieńczonemu chorobą ciału.
Molly…
Nie, nie może zachorować. Jak ciężko los miał zamiar go doświadczyć?
W domu, w Gabrielshus, Alexander pytał:
– Co się z tobą dzieje, Cecylio? Prawie nie spałaś tej nocy, a teraz nawet przez chwilę nie możesz usiedzieć spokojnie.
Odpowiedziała mu niechętnie, poirytowana wszechogarniającym ją niepokojem.
– Nie wiem, Alexandrze. Próbuję zrozumieć, co się we mnie dzieje.
– Jak to, o co chodzi?
Usiadła naprzeciw z rękoma splecionymi na podołku.
– Pamiętasz, jak kiedyś udało mi się przywołać Tarjeia, po prostu o nim myśląc?
– Wtedy gdy chorowałem? Tak, mówiliście mi o tym.
– Alexandrze, pomyślisz, że oszalałam, ale odczuwam gwałtowną potrzebę zobaczenia się z Tancredem.
– Ależ, Cecylio – uśmiechnął się. – Przecież on wyjechał dopiero kilka dni temu! Zachowujesz się jak kwoka!
– Wiem, ale taka jestem niespokojna. Nigdy jeszcze nic podobnego nie czułam. To niemądre, przecież Tancred jest trzeźwo myślącym chłopcem, dokładnie takim jak ty.
Alexander spoważniał.
– Ale tak jak ty jest jednym z Ludzi Lodu. Dlaczego więc się wahamy?
– Alexandrze! – wykrzyknęła z ulgą. – Czy chcesz powiedzieć, że mogę jechać?
Wstał.
– Natychmiast wyruszamy oboje. Żywię głęboki szacunek dla przeczuć Ludzi Lodu.
Читать дальше