– Wczoraj wieczorem Tancred wyjawił mi, co go dręczy.
Alexander zerwał się z krzesła.
– Co ty mówisz? Musimy sprowadzić Cecylię.
– Nie, poczekajcie. Może później…Nie wiem.
Usiadł i teraz patrzył na nią uważnie.
Zebrała w sobie całą odwagę.
– To nie jest dla mnie łatwe i świetnie rozumiem Tancreda. Zabronił mi wspominać wam cokolwiek, ale ja mimo wszystko muszę. Uważam, że to jedyne właściwe rozwiązanie.
Alexander pokiwał głową.
Jeszcze raz odetchnęła z trudem, a wyraz twarzy wskazywał, że zdecydowała się niczego nie owijać w bawełnę.
– Tancred jest od półtora roku szantażowany. Przez człowieka, który nazywa się Hans Barth.
Miała nadzieję, że Alexander Paladin nic z tego nie zrozumie albo też zacznie się śmiać. On jednak zrobił się biały jak kreda.
– Co ty mówisz? – szepnął.
Przez chwilę Jessice wydawało się, że Alexander zaraz zemdleje, tak mocno pobladł. Wkrótce odzyskał jednak rumieniec na policzkach i uczynił coś, czego w ogóle nie brała pod uwagę.
Wstał i podszedł do drzwi. Otwierając je, krzyczał:
– Cecylio – I jeszcze donośniej: – Cecylio!
W jego głosie rozbrzmiewał kipiący gniew i bezbrzeżna rozpacz.
Matka Tancreda biegła przez pokoje.
– Co się stało, Alexandrze? – wołała. – Krzyczysz tak, jakby się paliło.
Weszła do gabinetu, jak zwykle elegancka i młodzieńcza.
Alexander był teraz popielaty na twarzy.
– Tancred zwierzył się Jessice. Szantażował go Hans Barth.
Cecylia musiała się oprzeć. Zakryła usta dłonią.
– Och, nie! Nie! – jęknęła. – Biedny mały Tancred!
Dla niej syn wciąż pozostawał małym chłopcem.
Alexander wyglądał jak dotknięty nieszczęściem ojciec rodem z greckiej tragedii.
– Mój syn! Mój syn! Zemścił się na moim synu!
– Czy wiedziałeś, że zakończył odbywanie kary i jest już na wolności?
– Całkiem o nim zapomniałem. To jest moje nemezis – odparł Alexander, nieświadom, że tego samego słowa nie tak dawno użyła Stella Holzenstern. – Mój Boże!
Cecylia opanowała się.
– Opowiadaj po kolei, Jessiko. Na pewno sobie z tym poradzimy. Przeciwko jego słowom będzie słowo Alexandra, wszystko jest po naszej stronie.
– Nie – odparła Jessica, wstrząśnięta ich gwałtowną reakcją. – Zdaje się, że ten człowiek ma jakiś list.
Spojrzeli po sobie.
– List? – zdziwił się Alexander. – Przecież ja nie pisałem żadnego listu.
– Tak też powiedziałam Tancredowi. To może być po prostu oszustwo. I tak na pewno jest.
Jej gardło dusił płacz, sprawy stały gorzej, niż przypuszczała. Alexander niczemu nie zaprzeczył, Cecylia wiedziała o wszystkim. Jessica była zdruzgotana, najchętniej by stąd uciekła, szukając wsparcia u Tancreda. On jednak był daleko.
– Jesteś pewien? – zapytała Cecylia męża.
– Oczywiście… Nie – szepnął. – Nie, dobry Boże, napisałem kiedyś list.
– Ależ, Alexandrze, jak mogłeś!
Ukrył twarz w dłoniach.
– To było na początku. Dziękowałem mu za jego… zrozumienie i pomoc – dokończył bardzo cicho.
Oczy Jessiki wyrażały coraz większą rozpacz. Cecylia siadła przy niej.
– Kochana Jessiko, musisz to zrozumieć. I wyjaśnić wszystko Tancredowi. Jego ojciec miał w dzieciństwie straszliwe przeżycia, które zostawiły ślad w jego duszy.
Dlatego trochę spaczyła się jego osobowość i zaczęło źle się dziać. Odbył się wielki proces. Hansa Bartha i jeszcze innego człowieka skazano, a Alexandra uniewinniono, w dużej mierze dzięki ryzykownemu postępkowi z mojej strony: fałszywemu świadectwu. Stałam wówczas u boku Alexandra, tak jak ty teraz stoisz przy Tancredzie. Rozumiesz?
Jessica spuściła głowę.
– Chyba tak.
– To łajdak! – syknął Alexander przez zęby. – Uderzyć w mojego ukochanego syna, który ma takie czyste serce. Tancred jest człowiekiem honoru. Doskonale rozumiem, że nie chciał się zwrócić do nas ze swymi troskami. Czy dużo musiał zapłacić?
– Wszystko, co miał – wyznała Jessica. – Pożyczył ode mnie dziesięć talarów, by móc dziś wieczorem zapłacić temu mężczyźnie. Zrobiliśmy tak, by zyskać czas na wymyślenie jakiegoś planu.
– Dziś wieczorem? – ostro zapytał Alexander. – Gdzie? I kiedy?
Cecylia natychmiast wyjęła ze szkatułki dziesięć talarów i podała pieniądze Jessice.
– W gospodzie po drodze do Kopenhagi, ale nic nie wiem o czasie spotkania.
– Opowiedz teraz dokładnie, co mówił Tancred – poprosił Alexander. – Słowo w słowo, nawet jeśli to będzie bardzo przykre.
– Przede wszystkim chcę powiedzieć, że ani ja, ani Tancred nie uwierzyliśmy w ani jedno słowo z tego, co insynuował ten człowiek. Tancred nie wiedział jednak, na ile ten list może wam zaszkodzić. Oto co mi wyjawił…
Przedstawiła wszystko tak szczegółowo jak pamiętała, wspomniała także o pojedynku, do którego nie doszło.
Alexander siedział jak skamieniały. Kiedy skończyła mówić, wstał.
– Zaraz wrócę – mruknął.
Słychać było, że idzie po schodach na górę.
Kobiety popatrzyły na siebie bezradnie.
– Czy to może być coś poważnego? – zapytała Jessica.
– Dla Alexandra? Właściwie nie. Został wówczas uniewinniony. Ale jeśli ten list wyjdzie na jaw… Nie wiem, co w nim jest i jak można go zrozumieć.
Jessica bardzo chciała dowiedzieć się, czy Hans Barth naprawdę był „kochankiem” Alexandra, ale na zadanie tego pytania nie mogła się zdobyć.
Alexander długo nie wracał.
– Co on tam robi na górze? – zdziwiła się Cecylia.
– Wydawało mi się, że przed momentem słyszałam kroki – powiedziała Jessica. – Sądziłam, że zmierza do nas…
Nagle zamarły. Na dziedzińcu nieomylnie rozpoznać można było stukot podków. Jednocześnie podbiegły do okna, akurat żeby zobaczyć ciemną sylwetkę na koniu galopem opuszczającym podwórze.
– O Boże, nie! – szepnęła Cecylia.
– On jedzie do gospody! – zawołała Jessica.
Cecylia wbiegła po schodach lekko jak piętnastolatka. Jessica przystanęła na dole. Wkrótce Cecylia wyjrzała do niej z góry.
– Zabrał pistolet, a taki był rozgniewany. Zawsze powtarzał, że nikomu nie wolno skrzywdzić jego dzieci!
– Och, co ja narobiłam?
– Ty? Postąpiłaś właściwie. Tancred nic mógł nam o niczym powiedzieć, świetnie to rozumiemy, ale ty mogłaś. To całkiem naturalne. Ale teraz musimy się spieszyć, zanim stanie się coś nieodwracalnego.
Jessica była wkrótce gotowa. Kilka minut później i one pędziły konno w wieczorną ciemność.
Kiedy po długiej jeździe, którą jeszcze przez wiele godzin czuły w całym ciele, dotarły wreszcie do gospody, zatrzymały się w pewnej odległości od zabudowań i przywiązały konie do drzewa. Chyłkiem przemknęły Pod okno jadalni.
Przysłoniły oczy dłonią i zajrzały do środka.
– Żadnego z nich tu nie ma – powiedziała Cecylia.
– Chodźmy – szepnęła Jessica. – Chyba wiem, w której izbie zazwyczaj zatrzymuje się ten człowiek.
– Ale Tancred mówił przecież, że nigdy nie spotykają się na osobności!
– Tak, ale trzeba to sprawdzić. Przecież nie Tancreda szukamy – przypomniała. – A może odnajdziemy list?
Żadna z nich jednak w to nie wierzyła.
Z gospody wyszedł mężczyzna, którego najwidoczniej szczodrze ugoszczono, ukryły się więc za węgłem.
– To koń Alexandra – przerażonym głosem stwierdziła Cecylia. – Jest bardzo spieniony, musiał dopiero co przyjechać.
Читать дальше