– Nie wiem, co to było. Tato, weźmiemy latarkę i pójdziemy się rozejrzeć, dobrze?
Jesper, który nie przepadał za rozmowami o duchach odparł że owszem, chętnie by poszedł, ale tak go coś w nodze łamie…
– Zawsze ojca łamie, jak się ojciec chce od czegoś nieprzyjemnego wykręcić. Chodźmy, jakieś zwierzę mogło się w coś zaplątać!
Sześćdziesięciosiedmioletni Jesper nie miał innego wyjścia, jak zebrać się na odwagę i zapalić latarkę. Na wszelki wypadek położył nad drzwiami kawałek żelaza, do ręki wziął nóż, a nad latarką zrobił znak krzyża.
Tak zabezpieczeni wyszli.
Wieczór był cichy, w powietrzu czuło się śnieg, ale nie o śniegu teraz myśleli. Zbocze nad urwiskiem czerniało na tle nieba. Świat pogrążony był w ciszy. Daleko w dole jaśniały żółtym blaskiem światełka dworu w Grastensholm.
– Nie, ja nic nie słyszę – oświadczył Jesper głośno, by odstraszyć ewentualnego ducha.
– Co, tato. Nie gadajcie, posłuchajmy!
Panował chłód. Jesper, który zdążył już zdjąć z siebie kilka ze swoich ośmiu warstw ubrania, drżał. Głośnym sapaniem zakłócał ciszę.
– To może być… w gęstych zaroślach.
– Cicho! – powtórzył Lars. – Czy ojciec nie słyszał? Akurat kiedy ojciec otworzył usta.
Serce Jespera załomotało. Latarka trzęsła mu się w ręce.
Od urwiska dochodził jakiś głos.
– To nie żaden żbik – szepnął Jesper pobladły na twarzy.
Czekali przez chwilę. Lars także najchętniej uciekłby do domu i zamknął za sobą drzwi na siedem spustów, ale zebrał całą odwagę i stał w miejscu. Ogromnie mu zależało, żeby jego żona, którą bardzo kochał, mogła być z niego dumna.
Zawołał w stronę urwiska:
– W imię Jezusa Chrystusa, jeśli życzysz nam źle, to wróć skąd przyszedłeś!
– Nieźle powiedziane, Lars – mruknął Jesper.
– W imię Jezusa, wracaj do piekieł!
A wtedy od urwiska odpowiedział im ktoś z wielkim trudem:
– W imię Jezusa Chrystusa, nie chcę wam zrobić nic złego. Pomóżcie mi, na Boga!
Ojciec i syn spojrzeli na siebie w świetle latarki.
– To przecież człowiek! – wykrzyknął Lars. – Chodźmy, ojcze!
Wciąż jeszcze spłoszony, lecz chętny do pomocy Jesper podążył za synem.
– Poczekaj, chłopcze, nic nie widzę w tych ciemnościach!
Pochylili się nad krawędzią urwiska.
– Ho, ho! – krzyknął Lars i czekał.
– Tutaj – odezwał się głos całkiem blisko nich w gęstych zaroślach.
Zbliżali się ostrożnie, wysoko podnosząc latarkę.
– O Jezu, chłopcze, tu ktoś leży! Chodź no, podniesiemy go!
– Ostrożnie – jęknął człowiek. – Jestem ciężko ranny.
– O, jak on pięknie mówi – rzekł Jesper zdumiony.
– Gdzie was boli najbardziej, panie?
– Wszędzie – wyszeptał ranny. – Ale najbardziej głowa. Chyba mocno ją sobie potłukłem.
Lars podbiegł parę kroków w stronę domu.
– Marit! – wołał podniecony. – Marit!
Drzwi chaty otworzyły się i w strumieniu światła ukazała się żona.
– Znaleźliśmy tu jakiegoś człowieka. Chodź nam pomóc!
– Jest ranny?
– To straszne, jak bardzo! Pospiesz się!
Drzwi zostały zamknięte i po chwili Marit znalazła się nad urwiskiem.
– Elisa jeszcze nie śpi, nie mogę tu długo zostać – powiedziała cicho. – Ale co się stało?
Gdy tylko zobaczyła rannego, natychmiast przystąpiła do działania. To, z czym niezdarni mężczyźni długo nie mogli sobie poradzić, ona załatwiła natychmiast. Kazała Larsowi sprowadzić sanie i wkrótce ranny znalazł się pod dachem, ostrożnie transportowany wspólnymi siłami przez całą trójkę. Położyli go w tym łóżku, w którym najpierw Klaus i Rosa przeżywali swoje radosne chwile, w którym urodził się Jesper i gdzie wprowadzał swoją narzeczoną w błogosławieństwa i trudy małżeńskiego życia, gdzie Lars się urodził i brał w posiadanie Marit. I gdzie przed rokiem przyszła na świat Elisa. Rodzinne dzieje…
– Co z nim? – dopytywał się Jesper, niewymownie podniecony tym, co się działo w jego małym domku.
– Okropnie poturbowany – odparła Marit. – Na prawdę nie wiem, od czego zacząć.
– Wygląda przyjemnie – stwierdził Lars, a miał na myśli to, że chory pochodzi z wyższych warstw. – Choć taki sponiewierany. Ciekawe, skąd on się wziął?
Nieznajomy otworzył oczy. Próbował coś powiedzieć.
– Tak? – zapytała Marit, pochylając się nad nim.
Wargi rannego wyszeptały jakieś słowo.
– Jeszcze raz – poprosiła.
Spróbował znowu.
Marit drgnęła.
– Panie Jezu, zdaje mi się, że on mówi: Villemo!
Chory skinął głową.
– Villemo? Pan wie, gdzie jest panienka Villemo?
Chory znowu potwierdził i dał znak, że trzeba się spieszyć.
Marit ożywiła się.
– Lars, weź konia i pędź jak najszybciej do Grastensholm, przywieź tu pana Mattiasa. Z tymi ranami sami sobie nie poradzimy. I pana Kaleba. I młodego Niklasa też, on ma błogosławione dłonie. Spiesz się!
Lars biegał tam i z powrotem.
– Od kogo mam zacząć?
– Od najbliższych. Jedź do wszystkich po kolei!
– Ale jest tak piekielnie ciemno. Pomyśl, jeżeli koń…
– Pomyśl i pomyśl! Ruszaj i nie gadaj głupstw!
Nikt nie miał czasu dla Elisy, która, uczepiona oparcia łóżka, wielkimi oczyma wpatrywała się w przybysza ułożonego na posłaniu mamy i ojca.
Pod osłoną nocy grupa jeźdźców przybyła do małej zagrody w lesie. Kiedy wszyscy weszli do środka, w izbie zrobiło się ciasno.
Zbliżyli się do łóżka. Nieznajomy był przytomny, Marit dała mu ciepłego picia i parę kęsów jedzenia. Ale niewiele mógł przełknąć.
– Ależ… – wykrzyknął Niklas, lecz zakrył usta dłonią. – Ja go już widziałem!
– Znasz go? – dopytywał się Mattias.
– Tak. Ale… Romerike? Gdzie…? Tak, spotkaliśmy się w górskim szałasie. A najpierw w lesie… On się nazywa…
– Nie pamiętasz?
– On był przywódcą powstania! Szlachcic. Skaktavl!
Niklas pochylił się nad chorym.
– Pamięta mnie pan?
Tamten potwierdził skinieniem głowy.
– Pan ma… cudowne ręce, prawda?
Potem zamknął oczy i leżał jak nieżywy.
Wszyscy byli już w łóżkach, kiedy Lars wpadł konno na dziedziniec Lipowej Alei. Długo dobijał się do drzwi, lecz gdy tylko usłyszeli, o co chodzi, natychmiast wszyscy zaczęli wstawać. Niklas popędził do Grastensholm, a Lars do Elistrand, żeby było szybciej. Kto żyw ze wszystkich trzech dworów chciał czym prędzej ruszać do leśnej zagrody, nawet chora Gabriella i wszyscy protegowani Villemo z Tobronn.
Mattias jednak protestował. Dom Larsa był niewielki, musieliby zostać na dworze, a panował nocny chłód. Pojechali we trzech: ojciec Villemo, Kaleb, doktor Mattias i Niklas o uzdrawiają rękach. Ostatecznie zdecydowali się zabrać jeszcze Eli, którą rodzina komomika tak kochała i która była przecież przybraną siostrą Villemo, choć nie dorastały razem. Kaleb i Gabriella wzięli do siebie pozbawioną rodziny Eli ponieważ sądzili, że własnych dzieci mieć nie będą i ponieważ szczerze ją kochali. Gdy Eli dorosła i wyszła za mąż za Andreasa, w odstępie niecałego roku ona i Gabriella urodziły dzieci – Niklasa i Villemo. Między przyrodnimi siostrami było osiemnaście lat różnicy. Villemo jednak od pierwszych lat odczuwała łączącą je więź i często odwiedzała dorosłą siostrę, by porozmawiać z łagodną, czułą i wrażliwą Eli. Eli przeżyła zniknięcie Villemo boleśniej niż inni członkowie rodziny.
Читать дальше