Margit Sandemo - Zemsta
Здесь есть возможность читать онлайн «Margit Sandemo - Zemsta» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Zemsta
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Zemsta: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zemsta»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Zemsta — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zemsta», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Skazany na ścięcie? Prawdopodobnie morderca. Cofnęła się instynktownie.
Tego właśnie nie powinna była robić. Potężna łapa chwyciła ją za ramię.
– Za ładna jesteś, co? Zaraz zobaczymy, ty…
– Zostaw ją – powiedział Skaktavl. – Ona jedzie na tym samym wozie co my. Musimy trzymać się razem.
Olbrzym zamierzył się długą jak u małpy ręką i z rozmachem zdzielił szlachcica prosto w twarz. Tamten upadł na plecy ze zdławionym okrzykiem.
Villemo rzuciła się na pomoc.
– Nic się panu nie stało?
– Nic, nic – odparł Skaktavl. – Jestem do tego przyzwyczajony.
Przestępcy nie spodobało się, że rozmawiają. Chwycił mocno Villemo i przyciągnął ją do siebie.
– Pluń na tę pokrakę – syczał. – I na to całe gadanie, że jedziemy na jednym wozie. Ja nie trzymam z wami. Dla mnie to wybawienie, na wolności już bym był martwy. Teraz pójdziesz ze mną, cukiereczku, tam do mojego kąta.
Wtedy zza drewnianej ściany doszło do uszu Villemo sapanie. Tego było jej za wiele.
Wśród Ludzi Lodu żywe były niezliczone opowieści o Sol, o tym, co potrafiła zrobić w złości. Niektóre zostały pewnie dla lepszego efektu lekko ubarwione, wiele też Sol sama zmyśliła, lecz Villemo znała i pamiętała wszystko. Także opowiadanie o tym, jak Sol znalazła w Skanii i uratowała z rąk knechtów małą Metę. Jak sobie z nimi wówczas poradziła.
Nieokrzesany osiłek uderzył Skaktavla po raz drugi i wyciągał łapy po Villemo. Wtedy poczuła, że pochodzi z Ludzi Lodu. Zalała ją fala gwałtownej wściekłości, oczy jej płonęły, gotowa była się zmierzyć z całym światem.
– Stój, ty nędzny potworze! – ryknęła podobnie jak rozwścieczona Sol. – Tylko mnie dotknij tymi swoimi brudnymi łapami, to cię przemienię w pełzającą ropuchę.
Osiłek zamarł i gapił się na nią przerażony.
– Nie wiesz, kim jestem? – krzyczała. – Nie widzisz moich oczu? Ja jestem z Ludzi Lodu, w moich żyłach płynie krew czarownic i znachorów. Umiem zatrzymać bicie serca, umiem rzucić na kolana, kogo zechcę, przemieniam w potwory wszystkich, którzy mi wchodzą w drogę.
Niczego takiego nie potrafiłaby, oczywiście, zrobić, ale jakie to miało znaczenie, skoro on wierzył, że potrafi, jeśli zechce? Zresztą Villemo nie zdawała sobie sprawy, że jej kocie oczy jarzyły się niesamowitym żarem, pałały w półmroku dziko. Na ich widok obłąkaniec z wyciem rzucił się do swego kąta, a Skaktavl szeptał pobladły:
– Dobry Boże, co to znaczy?
Napięcie opadło. Villemo ogarnęła bolesna świadomość, że nie posiada żadnej nadprzyrodzonej mocy.
Wrażenie było jednak duże.
Także dla tych, którzy obserwowali zajście przez szpary między deskami. Odeszli zaraz w milczeniu, nie wiedząc, co o tym sądzić.
– Ja bym ją za to powiesił – burknął po chwili wójt niepewnie.
– Nie wolno nam się na to ważyć – zawołał pospiesznie Woller, a jego toporna twarz spływała zimnym potem. – Ale z tego mordercy pożytku już mieć nie będziemy.
– Masz rację. On się już do niej nie zbliży, za silna jest dla niego. Ale co się tyczy Skaktavla, to swoje zrobił. Teraz to się już staje nudne, nic nowego nie wymyśli.
– Tak. Przyjemniej będzie popatrzeć, jak zbliżają się do siebie piękna dziewica i pan szlachcic – powiedział bogacz.
– Ale on mógłby być jej ojcem. I na razie zachowuje się jak ojciec.
– To jeszcze lepiej. Stosunki ojca z córką mogą być bardzo pikantne, jeżeli trwają dostatecznie długo.
Wójt uśmiechnął się:
– Tutaj sprawa długo nie potrwa. On szybko znajdzie się w jej objęciach. Rok postu to więcej, niż jakikolwiek mężczyzna może wytrzymać.
Dosiedli koni i ruszyli do Woller, by pojeść tam smacznie i popić.
W oborze panowała cisza. Po pewnym czasie otworzyły się z trzaskiem drzwi i do środka wsunięto misę z jedzeniem.
Ale na tym się nie skończyło. Gdy obłąkany rzucił się na jadło, do pomieszczenia wpadło kilku mężczyzn. W powietrzu świsnęła siekiera i trafiła go w obuchem w głowę. Z jękiem zwalił się ciężko na ziemię. Tamci wywlekli go na zewnątrz i zamknęli drzwi.
Wszystko odbyło się tak szybko, że Villemo ledwo pojęła, co się stało. Ze szlochem rzuciła się do Skaktavla. Próbował pocieszać ją jak mógł, lecz sam był wstrząśnięty.
– On był taki… bezbronny – szlochała Villemo. – Człowiek, który zamierza jeść, a tu… Oczywiście, był bestią, ale oni wcale się są lepsi!
Skaktavl potrafił jedynie wymamrotać niezrozumiale, że myśli podobnie.
– Dlaczego oni to zrobili? Właśnie teraz? Czy chcieli oszczędzić mi jego zalotów?
– Nie sądzę – uśmiechnął się smutno. – Nie, po prostu przestał być im potrzebny. Znalazł się ktoś, kto go pokonał.
– Kto?
– A jak pani myśli? – uśmiechnął się znowu.
Musiała się długo zastanawiać.
– Przestraszyłam go? Naprawdę?
– Nie tylko jego, panno Villemo. Pani oczy lśniły w mroku. To był… okropny widok.
Słuchała porażona.
– To narasta – szepnęła sama do siebie. – Nadchodzi.
– Co takiego?
– Dar, wiem, że go mam. Zdolności, jakich inni nie posiadają. Boję się tego, panie Skaktavl.
– To mnie nie dziwi. Sam też bym się bał. Ale jeśli chodzi o tamtego, to chyba dla niego lepiej. Oczywiście, to tragiczne, i boleję nad jego losem, ale dobrze będzie mieć trochę spokoju.
Villemo przyjrzała mu się po raz pierwszy tak uważnie. Z trudem rozpoznawała człowieka, który do górskiego szałasu w pobliżu Tobrenn przywiózł dwóch rannych. Był teraz zarośnięty, długie, potargane włosy opadały na ramiona, a twarz i całe ciało niby skorupą pokryte było ranami i zakrzepłą krwią.
– Mówił pan, że on pana dręczył, i to widać – stwierdziła Villemo z tą typową dla niej powściągliwą życzliwością. – Czy mogę obejrzeć rany? Może będę w stanie pomóc.
Miał co do tego wątpliwości, lecz podszedł do beczki z wodą i umył się najlepiej jak umiał, bo – jak sam powiedział – dopiero gdy ona się tu zjawiła, uświadomił sobie, jak strasznie musi wyglądać. Nabrał chęci, żeby się trochę ogarnąć.
Zauważyła, że Skaktavl kuleje i że lewą rękę ma niewładną w łokciu. A nie były to jedyne obrażenia.
Delikatne, choć też trochę niecierpliwe ręce Villemo dokonywały cudów. Codziennie opatrywała jego rany, czyściła ropiejące wrzody i ofiarowała część swoich ubrań na bandaże. Wspierali się nawzajem jak dwoje ostatnich przyjaciół na ginącym świecie. Oboje bardzo delikatni, okazywali sobie jak najwięcej szacunku i bali się, czasami nawet przesadnie, by nie ranić jedno drugiego.
Pozostawiono ich w spokoju. Codziennie dostawali jedzenie, strażnicy wrzucili też trochę świeżej słomy na posłania, lecz nikt do nich nie przychodził. Wartownikami byli ci sami ludzie, którzy napadli na Villemo w lesie, Smród i jego kompan.
– Co oni zamierzają? – zastanawiała się Villemo.
– Nie wiem – odpowiadał Skaktavl niezmiennie. – Nie wiem.
Czuł się teraz znacznie lepiej, stare rany się goiły i nie przybywało nowych. Był jednak skrajnie wyczerpany, być może nigdy nie wróci już do zdrowia po roku spędzonym w tej oborze w towarzystwie obłąkańca, który nienawidził całego świata i na nim wyładowywał swoją złość.
– Jak pan tu przeżył zimę? Ja już teraz potwornie marznę – skarżyła się Villemo.
– Przynosili mi żelazny saganek z żarzącymi się węglami.
– To chyba niebezpieczne?
– Tak, ale zrobili otwór do odprowadzania dymu. Mimo wszystko zimno tu było nieustannie. Wieje przez te dziurawe ściany. Nabawiłem się paskudnego reumatyzmu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Zemsta»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zemsta» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Zemsta» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.