Ale ona znowu wróciła do swojego zmartwienia:
– Eldar sobie poszedł.
– To najlepsze, co się mogło stać, zapewniam cię. A teraz wrócisz z nami do domu. Jesteś wolna, wiesz? Uwolniona od podejrzeń o zabójstwo.
W końcu dotarło to do niej, w oczach pojawiło się zrozumienie.
– Eldar też?
– Też. Sędzia uznał, że zrobiliście to w obronie własnej.
Villemo wstała, znowu silna i gotowa do działania.
– Muszę iść do niego!
– Do Eldara? Oszalałaś?
– On powinien o tym wiedzieć. Że jesteśmy wolni, możemy wrócić do domu. I że możemy się pobrać.
– Villemo, o tym nawet mowy być nie może.
– Ale ja go kocham, czy wy tego nie rozumiecie? A ja mogę kochać tylko jednego mężczyznę. Jeżeli kogoś pokocham, to na śmierć i życie.
Niklas spojrzał na nią.
– Jesteś tego pewna? Że tu chodzi o miłość? A nie jest to raczej… upór?
– Głupi jesteś – krzyknęła po dziecinnemu. – Sama chyba wiem najlepiej!
Co do tego mieli akurat poważne wątpliwości, ale poprzestali na tym, że posadzili ją znowu na ławie, a sami zajęli się rannymi i rozmaitymi dolegliwościami pozostałych nieszczęśników.
Walka o życie ciężko rannego powstańca pochłonęła ich całkowicie i dopiero po dłuższym czasie stwierdzili, że Villemo zniknęła. Dominik przeszukiwał gorączkowo dom. Potem wyszedł na zewnątrz. Oczywiście, wychodziła na dwór często, ale…
W nawiewanym przez wiatr śniegu dostrzegł jej ślady. Najwyraźniej kierowała się na północ.
Wkrótce jednak trop się urwał. Obaj kuzyni zakończyli jak mogli najszybciej pracę przy chorych. Potem Niklas został na straży całej tej gromady zebranej w szałasie, a Dominik wyruszył na poszukiwania.
Młody Niklas miał tu licznych wielbicieli. Bezradni biedacy zdążyli go już pokochać go za jego ciepłe dłonie, którymi dotykał wszystkich po kolei, łagodząc cierpienia. Mężczyzna ranny w rękę także był pełen podziwu dla niezwykłych zdolności chłopca. A jego nieprzytomny towarzysz… Tak, od niego Niklas nie mógł odejść ani na chwilę. Powstaniec znajdował się na granicy życia i śmierci. Dłonie Niklasa spoczywały na jego klatce piersiowej, ale jedna z kobiet rozpaczliwie wyciągała do niego swoje pokryte ranami ręce, by im także użyczył trochę ciepła. Kristina Tobronn została zniesiona na dół, dostała jeść i pić. Była potwornie wycieńczona po kilku latach leżenia w łóżku prawie bez opieki.
Niklas nie przestawał myśleć o Villemo, swojej nieznośnej kuzynce, którą własna impulsywność naraziła na tyle smutku i cierpienia.
W końcu Villemo go znalazła.
Eldar, uzbrojony w te swoje widły, nie miał najmniejszych szans. Trafiły go cztery kule, co prawda niezbyt celnie, ale skutecznie. Gdy Villemo nadeszła, leżał samotny na stoku i z trudem łapał powietrze.
Zalewając się łzami, próbowała jakoś opatrzyć jego rany, ale nie miała nawet czym zatamować krwi.
– Villemo – szeptał gorączkowo. – To wszystko prawda, co mówiłaś. Istnieje inna forma miłości.
– Oczywiście, że istnieje – potwierdziła drżącym głosem. – O, Eldarze, jesteśmy wolni! Już nas nie oskarżają o zabójstwo Monsa Wollera.
Spojrzał na nią pytająco.
– Przyjechali moi kuzyni – wyjaśniła. – Oni nas zabiorą do domu, do Grastensholm, i wszystko będzie dobrze.
Wpatrywał się w nią uparcie.
– Ja cię naprawdę kocham, Villemo. Naprawdę. Nigdy niczego nie mówiłem tak poważnie jak teraz.
– Ja wiem, mój kochany.
– A ci twoi kuzyni… Czy to nie ten Szwed przyjechał?
– Dominik? Tak. I Niklas.
Słabnącą ręką ściskał jej ramię.
– Ty jesteś moja, Villemo. Ja nie chcę, żeby…
Kaszel mu przerwał.
Nagle pojął, jak ciężko został zraniony.
– Villemo… czy ja nie…
– Nie, Eldarze, nie umrzesz, ja to wiem. Nie możesz umrzeć!
Ale on jej nie słuchał.
– Nie chcę cię opuścić, Villemo. Chodź ze mną! Żaden inny mężczyzna nie może cię mieć, ty jesteś moja! Chodź ze mną!
– Och, Eldarze, wiesz przecież, że jeśli ty umrzesz, to ja także nie będę mogła żyć.
– To chodź ze mną!
– Tak, ja…
Ze świstem wciągał powietrze. Z lodowatą, bolesną jasnością uświadomiła sobie nieznaną dotychczas prawdę.
– Nie, ja nie mogę z tobą iść, Eldarze! Ja mam tu jeszcze posłannictwo do spełnienia.
– Co masz na myśli?
Spojrzała w górę.
– Ja jestem… przepełniona wiedzą, której przedtem nie miałam. Po raz pierwszy w życiu czuję, że należę do Ludzi Lodu. Że zostałam wybrana.
– Nie rozumiem, o czym ty mówisz.
Znowu zwróciła spojrzenie na niego.
– Moje oczy. Wszyscy się stale dziwili, dlaczego ja, Niklas i Dominik mamy te żółte kocie oczy. I teraz ja wiem. Jeszcze nie mogę nic zrobić, ale wiem, że zostaliśmy wybrani do czegoś wielkiego, do czegoś strasznego, lecz nieuniknionego.
Eldar spoglądał na nią podejrzliwie, nie rozumiał nic.
Villemo wybuchnęła śmiechem, nerwowym i żałosnym.
– Nie wiem dlaczego, ale czuję, że to jakimś dziwnym sposobem ma coś wspólnego z tobą. Nie pojmuję tego uczucia, ale tak jest.
– Może ja mam być razem z wami?
– Może – odparła bez przekonania.
Jego oczy stały się matowe.
– Eldar – szeptała. – Eldar, słyszysz mnie?
– Tak – odrzekł cichutko.
– Nie opuszczaj mnie, Eldarze. To ty powinieneś zostać ze mną, bo ja nie mogę pójść za tobą. Ty musisz żyć! Musisz!
– Tak, Villemo. Kocham cię.
Nigdy przedtem tego nie robiła, ale teraz złożyła dłonie w błagalnej modlitwie.
– O Boże, bądź miłościw! Pozwól mu żyć, dobry Panie Boże! On jest wszystkim, co mam na tej ziemi, wszystkim, co chcę mieć. Pozwól mu żyć. Widzisz, jak wielka jest moja miłość! Kocham go w tę zimową zawieruchę i będę kochać zawsze.
O, Villemo! To nie żadna sztuka kochać człowieka w nieszczęściu. Dopiero w szarym codziennym życiu miłość wystawiona jest na prawdziwą próbę.
Dominik szukał długo. Ślady Villemo już dawno rozwiał wiatr, nie wiadomo było, w którą stronę się zwrócić.
Ona jest chora, a ten nie cichnący ani na moment wiatr przenika do szpiku kości, myślał. Muszę ją odnaleźć jak najszybciej, zanim nie będzie za późno.
I wtedy ją zobaczył. Drobną postać schodzącą po stromym stoku, potykającą się w śnieżnych zaspach. Zawrócił konia i pognał do niej przez równinę.
Przestraszony spoglądał na jej ręce.
– Villemo! Co ty robiłaś?
Powoli podniosła ku niemu głowę. Oczy spoglądały martwo.
– Pogrzebałam moją miłość. Pogrzebałam ją gołymi rękami. Jedyną miłość mojego życia.
Dominik bez słowa zeskoczył na ziemię i wsadził ją na konia, potem usiadł za nią i ruszył z kopyta w stronę, gdzie, jak mu się zdawało, znajduje się szałas.
– Ale… Nie mogłaś go chyba pochować w tej zamarzniętej ziemi?
– Rzeczywiście, nie mogłam. Paznokcie zdarłam do krwi, kopałam małym, ostrym kamieniem, bo przecież nie mógł tam tak po prostu leżeć… zupełnie sam. Ale grób jest płytki, myślałam, że nigdy nie skończę. Nazbierałam kamieni, i trochę ziemi, i przysypałam go. Zrobiłam nagrobek. Przysypałam jego piękne ciało.
– Tak jak to robią Lapończycy i Eskimosi – mruknął Dominik. Otulił ją swoim płaszczem, lecz ona zdawała się nie dostrzegać jego troskliwości.
– Modliłam się, Dominiku – rzekła po chwili tym samym bezbarwnym głosem. – Prosiłam Boga, by pozwolił mu żyć. Ale jego oczy stawały się coraz bardziej matowe. Przestał mnie słyszeć. I oczy zgasły. A ja siedziałam, trzymałam go w ramionach i nie chciałam uwierzyć, że on nie żyje. Był coraz bardziej zimny i sztywny, patrzył i nic nie widział. Wtedy zrozumiałam, że jego… już nie ma.
Читать дальше