Pojmowała, co on ma na myśli, jego ręce nie czyniły z tego żadnej tajemnicy. Pieściły ją delikatnie, lecz wymownie.
– Nie, Eldarze, ja nie chcę – szepnęła udręczona.
Przesunął ręce na jej piersi, starał się ją rozbudzić, jak to zawsze z powodzeniem robił wobec opornych dziewcząt.
– Och, Eldarze – szlochała. Chciała go prosić, by przestał, zostawił ją w spokoju, a jednocześnie bała się, że go do siebie zniechęci. Wszystko między nimi było takie niepewne, tak łatwo to popsuć. – Nie rób tego, nie wolno ci.
On jednak znowu zapłonął, podniecony własną uwodzicielską grą. Nie zważając na protesty, przewrócił ją na łóżko. Ogień w izbie już prawie całkiem wygasł, a dom nie miał okien, przez które mogłoby się przedostać światło poranka. Wichura wciąż szarpała budynkiem, lecz jęki nieszczęśników zgromadzonych w izbie zaczynały z wolna przycichać.
– Zostaw mnie, Eldar!
Jego głos drżał z podniecenia.
– Ty mnie nie kochasz – szeptał gwałtownie. – Nie możesz mnie kochać, skoro nie pozwalasz mi się nawet dotknąć!
– Owszem, wiesz dobrze, że cię kocham.
– Skąd mam o tym wiedzieć, przecież ty mnie nie chcesz!
– Jesteś niesprawiedliwy.
– To daj mi dowód, że mnie kochasz! A może ty jesteś zupełnie zimna?
To odwieczny sposób nacisku, stosowany przez mężczyzn. W ciągu wieków udało się dzięki niemu sprowadzić na manowce niezliczone rzesze dziewcząt.
– Nie, ja nie jestem zimna – pochlipywała. – Ale mam boleści.
– Moja miłość pozwoli ci zapomnieć o bólu. Villemo, kochana, posłuchaj mnie! Bitwa pod Tobrann jest skończona. Przegraliśmy. O świcie wrogowie dotrą tutaj i my, ty i ja, będziemy musieli umrzeć. To nasza ostatnia noc…
Chciała sprostować, że świt już nastał, ale wydało jej się to małostkowe. Jego słowa były obezwładniające, Villemo popadła w tragiczne uniesienie. Są oto, tak jej się zdawało, parą kochanków skazanych na śmierć, i wybuchnęła rozpaczliwym płaczem. Wszystko stało się takie smutne, takie okropnie smutne, ale przynajmniej będą mogli umrzeć razem, i to jest piękne.
Eldar zauważył, że nastrój Villemo zmienił się pod wpływem jego słów, i starał się to wykorzystać.
– Zastanów się, Villemo! Nigdy, nigdy więcej. Czy nie byłoby rzeczą najsłuszniejszą, byśmy ten jeden jedyny raz objęli się nawzajem i dali sobie całą miłość, jaką do siebie czujemy?
Czy to jest także Eldar? Ten człowiek, który potrafi wypowiadać takie piękne, pełne miłości słowa?
Tak, to jest jego prawdziwe ja, ona wiedziała, od początku wiedziała, że owa szorstkość, a nawet brutalność, to tylko maska. Ogarnęło ją zwątpienie. Bardzo chciała przekonać go o swojej miłości, lecz jak zdoła to uczynić? Bolesne skurcze i natrętna potrzeba wyjścia na dwór były bezlitosne.
– Eldarze, wymagasz ode mnie zbyt wiele. I pamiętaj, że tylu ludzi potrzebuje naszej pomocy. Wszyscy ci śpiący w izbie. Powinniśmy teraz znowu do nich zajrzeć.
– Potrzebują pomocy, powiadasz? Teraz, gdy za kilka godzin będą musieli umrzeć! Villemo, ja cię tak kocham, muszę ciebie mieć! Dziś w nocy, natychmiast!
Jego słowa już jednak do niej nie docierały. Usidlony przez własne pożądanie Eldar Svanskogen wybrał fatalny moment, tak fatalny, że wprost trudno to zrozumieć. Villemo, szlochając, odepchnęła go od siebie.
– Jeden z rannych tam w izbie jęczy – powiedziała. – Odzyskał przytomność. Muszę przypilnować, żeby nie zrywał bandaży.
Eldar wpadł w furię.
– Bardziej troszczysz się o nich niż o mnie! Idź, zajmuj się nimi! Ale teraz ja wychodzę! Idę walczyć! Dość mam tych głupstw z tobą!
Zerwał się, w pośpiechu narzucił na siebie ubranie i wyleciał na dwór poszukać jakiejś broni.
Villemo, niczego nie rozumiejąc, siedziała przez chwilę na łóżku, a potem wstała. Krzyki Eldara pobudziły śpiących i teraz przestraszeni zaczynali znowu jęczeć.
Na podłodze zaś leżał jeden z rannych i zdawało się, że kona.
Villemo, postękując z bólu, zrobiła jeden krok w stronę chorego, drugi w stronę drzwi, i znowu ku choremu, po czym zdecydowanie rzuciła się do drzwi i otworzyła je na oścież.
– Eldar! Eldar! – wołała rozpaczliwie. – Wróć! Nie możesz iść w taką zawieruchę! Wróć!
Ale Eldara nie było. Jego ślady zostały już prawie zasypane przez śnieg, który i ją oślepiał, więc i tak nic nie widziała.
Jeszcze się na dobre nie rozwidniło, panował szary świt, ale cała ta górska okolica tonęła w białych kłębach gnanego wiatrem śniegu.
Villemo szlochała. Nic nie mogła dla Eldara uczynić, akurat teraz jej miejsce było przy rannych i upośledzonych.
Bezradna wróciła do domu. O swoich cierpieniach musiała na razie zapomnieć. Innym było jeszcze gorzej.
– No, już, już – szeptała przez łzy. – Już, już, wszystko będzie dobrze. Nic złego się nie stanie. Jestem przy was.
Pochyliła się nad śmiertelnie rannym.
Nigdy jeszcze nie czuła się taka opuszczona i bezsilna.
Na północ, myślał Eldar Svartskogen, ściskając mocniej widły do siana, jedyne w co mógł się uzbroić w szałasie. Walki powinny się toczyć od północnej strony. Niedaleko stąd…
Próbował jakoś się zorientować w zadymce. Wicher hulał nad polaną. Wieczorem wiał wiatr północny. O ile nie zmienił kierunku, to wystarczy teraz tylko iść pod wiatr.
Brnął naprzód, uparty i świadomy celu, mocno zaciskając szczęki.
Porażka z Villemo paliła dotkliwie. Może najbardziej dlatego, że tak strasznie chciał zrobić na niej wrażenie.
I niech to diabli wezmą, ile ta dziewczyna dla niego znaczy! Nigdy jeszcze nie przeżywał czegoś podobnego.
To prawda, że jej za bardzo nie pomagał. I chora. też niewątpliwie jest, a poza tym tak się starała, żeby dogodzić wszystkim, całej tej gromadzie i jemu także.
Jak to pięknie zabrzmiało, kiedy powiedziała, że go kocha.
A on? Czy nie zachowywał się cynicznie, jak zwykle zresztą, gdy uwodził ją pięknymi słówkami o miłości i małżeństwie? Cynizm dawał mu siłę.
Nagle Eldar stanął.
Ale on naprawdę tak myśli! Coraz wyraźniej uświadamiał sobie, że pragnie mieć Villemo na całe życie.
Niepewnie zawrócił, by pójść do niej, lecz wówczas stwierdził, że nie wie, gdzie jest. Zewsząd otaczała go białoszara zasłona wodnistego, lepkiego śniegu.
Villemo…
Nieznana fala ciepła przeniknęła jego ciało. Villemo miała boleści, powinien się nią zająć. Chciał być dla niej dobry, chciał, by była z nim szczęśliwa. Nigdy więcej nie będzie jej okazywał niechęci. Bo ona tyle mu mogła dać, dać mu wszystko to, czego mu przez całe życie brakowało. Szacunek, kulturę, radość życia, ufność, oddanie…
Popatrzył na widły, które trzymał w ręce. Co zamierzał nimi robić? Walczyć?
I ocknął się z marzenia. Cóż to za dziwactwa roją mu się w głowie? Kultura? On? Czy on naprawdę traci rozum?
Zdecydowanie ruszył przed siebie. Na północ. Tam gdzie walka.
W chwilę później potoczyły się, jedno po drugim, nieoczekiwane wydarzenia.
Śnieżna zadymka ustała nagle i Eldar mógł rozejrzeć się po okolicy. Bezkresne pustkowie, jak okiem sięgnąć żadnego szałasu, żadnej bitwy ani w ogóle śladu walki.
Zobaczył natomiast coś innego.
Zbliżało się do niego czterech jeźdźców.
Ludzie z Woller zdobyli poprzedniego wieczora wiadomości o nim i o Villemo. Owszem, powiedziano im, tych dwoje mieszkało w Tobronn od czasu zamordowania Monsa Wollera i jego kompana. Teraz jednak zostali przewiezieni w góry, prawdopodobnie do jakiegoś szałasu. Wollerowie nie zawracali sobie głowy walką. Oni mieli do wypełnienia krwawą zemstę.
Читать дальше