Zobaczyli go z daleka i zbliżali się szybko.
– To Eldar Svanskogen – powiedział któryś. – Teraz go mamy! No to… To jeszcze tylko dziewczyna została!
Niklas i Dominik musieli szukać schronienia w innym szałasie. Nie udało im się odnaleźć właściwej drogi, a nie chcieli zbytnio narażać koni. Gdy więc nieoczekiwanie dostrzegli jakieś zabudowania na wzgórzu, przyjęli to z nieopisaną ulgą. I oni, i konie spędzili w cieple tę okropną noc, lecz i ostatnia myśl przed zaśnięciem, i pierwsza po przebudzeniu dotyczyła Villemo.
Po drodze nie dotarły do nich żadne odgłosy walki pomiędzy oddziałami wójtów a powstańcami. Gdy tylko zaczęło świtać, podjęli poszukiwania zaginionej kuzynki.
– Mam wrażenie, że zadymka ustaje – rzekł Niklas, gdy już jakiś czas jechali przez rzadko porośnięte brzozami wzgórze.
– Tak, chyba tak – potwierdził Dominik. – Wielki śnieg to nie spadł, tylko ten piekielny wiatr siekący po twarzy ziarenkami lodu był nie do wytrzymania. Teraz rzeczywiście chyba się przejaśnia.
W dziesięć minut później śnieżyca ostatecznie ustała i zobaczyli przed sobą rozległe zbocze. Tylko wiatr jeszcze wiał, porywał tumany śniegu i ciskał nimi jak kłębami piasku na pustyni.
– Tam chyba widać szałas – pokazał Dominik.
– A tam drugi – Niklas wskazywał w przeciwnym kierunku. – Do którego idziemy najpierw?
– Do bliższego. Ruszajmy!
Ściągnęli lejce.
Gdy byli już blisko, Dominik powiedział zdenerwowany:
– Z otworu w dachu unosi się dym.
– To znaczy, że on tutaj jest. Ten przeklęty Eldar Svanskogen! Ale Villemo? Co się z tą dziewczyną stało? Czy ona naprawdę rozum postradała?
– Ma dopiero siedemnaście lat – rzekł Dominik tonem usprawiedliwienia. – W gruncie rzeczy to jeszcze dziecko. Jest tak strasznie niedojrzała. Nie widzi, jaki on jest naprawdę, zaślepiona jego powierzchownością.
– Tak, ale teraz przerwiemy tę idyllę. Zapukamy najpierw, czy wchodzimy bez uprzedzenia?
– Na pewno zamknęli się na klucz – powiedział Dominik zdenerwowany.
Kiedy jednak próbowali otworzyć, drzwi ustąpiły bez oporu. Zaskoczeni obserwowali rozgrywającą się przed nimi w mrocznym wnętrzu scenę.
Ci wszyscy ludzie w łóżkach i wokół stołu. Dwóch poważnie rannych mężczyzn na podłodze. I drobna Villemo z twarzą wykrzywioną bólem, chodząca pomiędzy nimi i usiłująca pomagać wszystkim jednocześnie…
– Villemo!
Odwróciła się gwałtownie. Oczy ze zmęczenia straciły blask, na twarzy widać było ślady łez, a włosy sterczały na wszystkie strony jakby nigdy nie widziały grzebienia.
– Niklas? Dominik? – powiedziała matowym głosem, jakby nie rozumiała, co się z nią dzieje.
Weszli zdecydowanie do środka.
– Na Boga, co to wszystko znaczy?
Villemo opadła na krzesełko przy stole i podparła czoło ręką.
– On sobie poszedł – powiedziała ze łzami w głosie.
Niklas uniósł jej głowę.
– Ty jesteś chora, Villemo.
– Nie mam czasu. Muszę pomagać…
– Nie, teraz odpoczniesz. My się wszystkim zajmiemy. Powiedz tylko, co to znaczy, ci ludzie i w ogóle…?
Próbowała jakoś tłumaczyć, ale okazało się to dla niej zanadto skomplikowane. Jej podopieczni, którzy początkowo ze strachem chronili się po kątach, teraz zbliżali się do nowo przybyłych, patrząc im prosto w oczy. Dominik i Niklas starali się nie zwracać na nich uwagi.
Jeden z rannych na podłodze, ten z potrzaskaną ręką, wyjaśnił z wysiłkiem:
– Ta młoda panienka jest strasznie zmęczona. Każdy widzi, że sama też jest niezdrowa, ma jakieś boleści, ale ona cały czas na nogach, stara się pocieszać, pomagać.
– Ale kim są ci… wszyscy? – zapytał Niklas, wskazując kłębiący się wokół niego tłum.
– To są niewolnicy z Tobronn. Ich nieludzkich cierpień nie da się opowiedzieć. Svanskogen i ona dostali zadanie przewiezienia ich tutaj w tajemnicy, zanim rozpocznie się walka. Ale on nie zachował się wobec niej ładnie.
Dominik drgnął.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
– Słyszałem przecież dobrze. Narzucanie się, wymuszanie najgorszego rodzaju… a kiedy nie dostał czego chciał, wpadł w furię i poleciał. Walczyć, jak oświadczył.
Obaj młodzieńcy zwrócili głowy w stronę Villemo.
– On ci na pewno nic nie zrobił?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– To nieprawda, co mówi ten człowiek. Eldar był dla mnie dobry. On chce się ze mną ożenić, wy go nie znacie, on w głębi duszy nie jest zły. Nic mi nie zrobił. Bo wieczorem tak się strasznie rozchorowałam na ten katar.
– Co za katar? – spytał Niklas.
– No wiesz, taki… że trzeba stale biegać… och, no wiesz, cały czas.
Po chwili milczenia Dominik wybuchnął serdecznym śmiechem.
– Zostałaś uratowana! Przez taką śmieszną chorobę!
Villemo skuliła się.
– Nie ma w tym nic śmiesznego, zapewniam cię – powiedział Niklas ostro. – To piekielny ból.
Dominik spoważniał.
– Nie chciałem cię urazić. Po prostu odczułem ulgę. A zresztą, czy to nie ty miałaś nigdy nie wychodzić za mąż?
Villemo nic nie odpowiedziała.
– Czy jest tu gorąca woda? – zapytał Niklas. – O, jest, tyle wystarczy.
Nalał wody do kubka.
– Villemo, masz to wypić, do dna! I potem jeszcze jeden kubek. To ci dobrze zrobi. Chcesz, żebym ja pomógł moją uzdrowicielską siłą?
– Przez dotykanie rękami? – przerwał mu Dominik. – Nie, no wiesz co! Zastanów się trochę!
Niklas uświadomił sobie, że to by rzeczywiście było krępujące, i zrezygnował. Poszedł do rannych i badał ich dokładnie, a tymczasem Villemo posłusznie piła wodę. Dominik ze smutną miną gładził jej potargane włosy. Siedziała apatyczna i tylko od czasu do czasu pojękiwała z bólu.
– Jesteś uzdrowicielem, panie? – zapytał człowiek z potrzaskaną ręką.
– Niezupełnie – odparł Niklas. – Uczyłem się wielu rzeczy, ale moja prawdziwa siła tkwi w rękach. To one uzdrawiają.
– Bogu niech będą dzięki! To może potrafisz i mnie przywrócić dłoń?
– Nie, tego nie umiem. Ale postaram się przynajmniej pozszywać kawałki. Najpierw jednak muszę się zająć waszym towarzyszem, panie, jeśli pozwolicie.
– Oczywiście. Co z nim będzie?
Niklas rozwiązał dziwne bandaże Villemo.
– Nic wygląda to zbyt dobrze. Ale zrobię, co potrafię.
Wszystkie jego poczynania śledziła liczna publiczność. Tak liczna, że musiał prosić, by się cofnęli i nie zasłaniali światła. Dominik usiadł obok Villemo.
– Czy możesz mi wybaczyć? – zapytał cicho.
Jej głos drżał.
– Wybaczyć? Co?
– No, że się z tobą ciągle drażniłem. Naprawdę nie chciałem sprawić ci bólu.
– Ach, to – mruknęła. – To nie ma znaczenia.
Ta odpowiedź z jakiegoś powodu go zraniła.
– On sobie poszedł – powtarzała znowu. – I to jest nasza wina.
– Kogo masz na myśli, mówiąc „nasza”?
– Nas, wszystkich. To my mamy w sobie duńską lub szwedzką krew, która zniszczyła Norwegię. Ja nie chcę być Dunką, choćby półkrwi. Wstydzę się tego.
– Ależ, Villemo, posłuchaj – rzekł Dominik poważnie. – Zostałaś gruntownie przekabacona przez tego łobuza.
– Puść mnie – szlochała odtrącając jego przyjazną rękę. – Nie chcę mieć z wami nic wspólnego!
Twarz Dominika przybrała surowy wyraz.
– My wszyscy pragniemy wolnej Norwegii, Villemo. Niezależnie od tego, że w naszych żyłach płynie inna krew. Twój dziadek Alexander też tego pragnął. Tylko to się nie może dokonać w taki sposób. Nie poprzez nienawiść i przelew niewinnej krwi. Czas Norwegii nadejdzie, Villemo. Zobaczysz!
Читать дальше