Takie samopoczucie nie zachęca w żadnym razie do erotycznego debiutu. To zdaje się ostatnia sprawa, o jakiej chora kobieta skłonna byłaby pomyśleć.
A naprawdę, to Villemo znajdowała się już poza zasięgiem jego oddziaływania, tylko on jeszcze o tym nie wiedział.
Gdy więc po chwili Villemo pojękując cicho, zmoknięta i drżąca z zimna i bólu, wślizgnęła się do łóżka, Eldar objął ją znowu.
Ona szarpnęła się gwałtownie i prychnęła:
– Zostaw mnie!
– Dlaczego? Co znowu? – zapytał urażony. – Chciałem cię tylko ogrzać.
– Przepraszam cię. Mam bóle.
– Rozumiem – rzekł, choć nawet w połowie nie miał pojęcia o jej cierpieniu ani nie domyślał się, że najchętniej ze wszystkiego wyszłaby znowu na dwór, a jednocześnie zdawała sobie sprawę, że właśnie tego robić nie powinna. On dostrzegał tylko, że po jakimś czasie przytuliła się do niego ufnie, szukając pociechy, i poczuł drgnienie serca. Znowu powróciło tamto dojmujące pragnienie: całe życie z Villemo. Patrzeć na nią każdego dnia. Pracować, by uczynić jej życie lżejszym.
Ech, głupstwa!
Czy powinien spróbować jeszcze raz? Tej nocy miał swoją jedyną szansę. Może już nigdy się taka nie powtórzy.
Położył rękę na jej spódnicy, której ze względu na przyzwoitość nie zdjęła. Poczuł jej śliczny płaski brzuch, którego kiedyś dotykał bez tego przeklętego ubrania. Przeniknął go dreszcz, aż jęknął. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, zaczął ją znowu całować, a ręka przesuwała się w dół, pewnie, z rutyną.
Villemo stawiała opór całym ciałem, zrobiła się sztywna, a w tej samej chwili ranny chłopiec w izbie zaczął krzyczeć.
Eldar klął ze łzami w oczach. Villemo zdążyła się już uwolnić i pobiegła do izby, on zaś leżał i tłukł pięścią w krawędź łóżka.
Villemo wzywała pomocy.
– Zdaje mi się, że chłopiec ma gorączkę. Może trzeba mu jeszcze raz przeciąć tę ranę?
– O, do diabła – zaklął pod nosem. – Zaraz zrobię porządek z tymi idiotami!
I właśnie wtedy rozległo się stukanie do drzwi.
– Jeszcze tylko tego brakowało – zawołał Eldar z rozpaczą.
Villemo poszła otworzyć. Wielu śpiących pobudziło się. Ich przelęknione twarze to pojawiały się, to znikały w chybotliwym świetle dogasającego ognia.
– Kto tam? – zapytała Villemo głucho.
– Właściciel szałasu. Otwierać, szybko!
Otworzyła. Ze zdumieniem stwierdziła, że na dworze zaczyna świtać.
Ten, którego znała jako ostrzyciela noży, ciągnął za sobą jakiegoś mężczyznę. Inny, zakrwawiony, leżał na świeżym śniegu.
– Eldar, chodź, pomóż nam! – zawołała Villemo.
Zgrzytając zębami Eldar wstał z łóżka i wspólnymi siłami wnieśli rannych do izby.
– Skąd się tu wzięliście? – zapytała Villemo.
Ostrzyciel noży, układając rannego towarzysza na podłodze przy ogniu, odpowiedział z desperacją w głosie:
– Wszystko poszło nie tak jak trzeba. Bijemy się nadal, ale walka przeniosła się z Tobronn tutaj, na wzgórza.
– Tu? Obok nas? – zawołała przerażona.
– Nie, trochę dalej na północ. Ci dwaj to moi najlepsi ludzie. Trzeba zrobić wszystko, żeby ich uratować. Ale straciliśmy wielu, bardzo wielu.
Kristina Tobronn stanęła przy schodach, trzymając się kurczowo poręczy.
– A moi rodzice? Co z nimi?
Mężczyzna spojrzał w górę.
– Kristina? Jesteś tutaj? Muszę cię zmartwić, ale z Tobronn nikt nie wyszedł żywy. Z wyjątkiem naczelnika. Tak bardzo chcieliśmy go pojmać, a on zdołał uciec.
Kristina bez słowa opadła na łóżko.
Przywódca, Skaktavl, choć oni nie znali go pod tym nazwiskiem, zwrócił się do Eldara i Villemo:
– Zajmijcie się tymi ludźmi. Opatrzcie im rany, zróbcie to dla mnie! Ja muszę natychmiast wracać do walczących.
– Ja idę także! – wykrzyknął Eldar.
Tamten zawahał się.
– Nie. Nie możemy tej młodej dziewczyny zostawiać samej z tyloma potrzebującymi pomocy. Zostań z nią!
Twarz Eldara była zacięta i ponura. Ów obcy miał jednak w sobie jakąś taką siłę, że młody człowiek nie powiedział ani słowa, pogodził się ze swoim losem.
W drzwiach Skaktavl jeszcze się odwrócił:
– Powiedzcie mi… Nie mieliście tu odwiedzin?
– Odwiedzin? – zdziwiła się Villemo. Siedziała na stołku pobladła i zgięta w pół z bólu.
– Tak, dwóch młodzieńców, którzy szukają ciebie, panienko. Bo masz na imię Villemo, prawda?
Nie zdobyła się na nic innego, tylko powtarzała głupio:
– Szukają mnie?
– Aha, więc nie było ich tutaj? To na pewno przyjdą.
I poszedł.
Dopiero teraz się ocknęła.
– Proszę zaczekać!
Rzuciła się do wyjścia, z rozmachem otworzyła drzwi, ale zadymka cisnęła jej w twarz mokrym śniegiem w bladym jeszcze świetle poranka. Skaktavl zniknął.
Villemo zamknęła drzwi.
– Szukają mnie – powtarzała jak lunatyczka. – Dwaj młodzi mężczyźni?
– Może jacyś tajemniczy wielbiciele – roześmiał się Eldar. – Mam nadzieję, że nas nie znajdą.
To jednak, że znali jej imię, wzbudziło w obojgu niepokój. Z wielu powodów.
Za dużo przeżyć jak na jeden dzień. Ze zmęczenia nie była w stanie myśleć jasno. Jedyne co odczuwała, to nieokreślony lęk, czy ci ludzie nie zginęli. W taką noc nikt nie mógł podróżować w górach i nie zabłądzić. Ale przecież wszyscy powstańcy mogliby…? Myśli jej się plątały.
Znowu zostali sami, a z nimi dwaj nieprzytomni ranni powstańcy.
Rany były ciężkie i Villemo czuła, bezradna, że tutaj sprawy rozstrzygną się szybko.
Pozbawieni jakichkolwiek środków, starali się jednak jakoś opatrzyć rannych, a jednocześnie ona nie spuszczała oczu ze swoich podopiecznych, którzy już się pobudzili i bardzo byli niespokojni, drażnili się nawzajem, więc Villemo, która sama cierpiała coraz bardziej, musiała co chwila zostawiać rannych i biec uspokajać tamtych, nakłaniać, by kładli się do łóżek. Krzyk i rozgardiasz panował okropny, a ona była taka zmęczona, taka zmęczona…
Eldar nie stanowił wielkiego oparcia. Pomagał jej trochę, ale naburmuszony i niechętny, aż uznała, że powinna okazać mu trochę życzliwości, bo przecież to z jej powodu stracił humor.
Jeden z rannych bardzo krwawił, a ona nie wiedziała, jak zatamować krwotok. Zużyła już dosłownie wszystko, co mogło się nadawać do opatrywania ran. Zdesperowana zerwała ze ściany jakąś makatkę, przewiązała nią pierś rannego, mocno uciskając. Skutek był znakomity, krew przestała płynąć i Villemo mogła się zająć drugim rannym, który na szczęście był mniej poszkodowany. Kula karabinowa poszarpała mu rękę. Jak w transie Villemo owinęła mu to czapką i mocno owiązała rzemieniem. Od strony łóżek wciąż dobiegały rozdzierające serce krzyki, tamci biedacy niczego nie rozumieli, a to, że Eldar wrzeszczał na nich, by stulili pyski, wcale sytuacji nie poprawiało.
W końcu Villemo nie była już w stanie nic więcej zrobić. Wstała, dowlokła się jakoś do alkowy, usiadła na brzegu łóżka i ukryła twarz w dłoniach. Wszystko wokół niej wirowało.
Eldar natychmiast zjawił się obok. W izbie histeryczne płacze nie cichły, a on obejmował jej barki i szeptał uspokajająco:
– No, no, Villemo, zaraz opatrzymy rannych, wtedy ja uspokoję tamtych, a ty będziesz mogła chwilkę odpocząć.
– Taka jestem zmęczona, Eldarze – mówiła, opierając się o niego. – W głowie mi huczy, czy nie mógłbyś mnie zastąpić?
– No dobrze, już dobrze. Niech no tylko oni znowu posną, to będziemy sami.
Читать дальше