– Prosiła, by ją uwolnić.
Vendel stał oniemiały.
– Ma tylko jedną prośbę – ciągnął Irovar. – Do ciebie. Jej duch nie zazna spokoju, dopóki nie uzyska pewności, że spłodziłeś dziecko z Sinsiew. A zbłąkana dusza, Vendelu, to wielkie nieszczęście.
Zapadło milczenie. Znać było, że Irovarowi ta rozmowa nie przychodzi z łatwością.
– Czy ona będzie mieć dziecko?
– Jeszcze nie, Irovarze. Ja także nie pójdę z wami do zimowego obozu. Mam zamiar zabrać Sinsiew ze sobą do domu, do mego kraju. Będzie jej tam dobrze, obiecuję. Nie będzie marzła i męczyła się, tam łatwiej żyć. Dlatego lepiej poczekać z dzieckiem, aż dotrzemy na miejsce.
Irovar patrzył na niego z uwagą.
– Czy rozmawiałeś o tym z Sinsiew?
– Jeszcze nie, ale mam zamiar uczynić to wkrótce.
Teść w zamyśleniu potrząsnął głową.
– Moja córka nigdy się na to nie zgodzi. Życie tutaj jest dla niej wszystkim. Nigdy nie opuści tych wybrzeży ani naszego zimowego domu w tajdze.
– Ale ja odziedziczę piękny dwór.
– Wiem, że nie jesteś byle kim. Ale znam moją żonę. Wiem, czego pragnie. I nie sądzę, by chciała, aby Sinsiew opuściła tę krainę.
– Ale, Irovarze, dla mnie nie ma tu przyszłości!
– Wiem, mój synu. Ale idź i pomów o tym z Tun-sij.
– Dobrze. Zawody już się skończyły, dopiero za jakiś czas znów będę musiał pełnić swą sędziowską powinność. Chodźmy zatem.
Kiedy wszedł do domu Irovara, ogarnęło go przerażenie. Czy to była Tun-sij? Już sprawiała wrażenie zmarłej.
Chociaż to Tun-sij i jej dzieci były jego dalekimi krewniakami, Vendel najbardziej polubił Irovara. Pozostałych troje było zbyt twardych, zbyt dzikich i bezwzględnych dla Vendela o gołębim sercu.
Ngut siedział przy matce; przerwali najwidoczniej ważną rozmowę, gdy weszli mężczyźni.
Usiedli przy jej posłaniu i Irovar wyjaśnił żonie stanowisko Vendela.
Sam Vendel dokończył:
– Dobrze wiesz, że nigdy nie zostanę myśliwym, jestem kiepskim rybakiem i nigdy w życiu nie zarżnę renifera. Od początku mym zamiarem było zabrać Sinsiew do domu, do mojej ojczyzny.
– Ale Sinsiew tam nie pojedzie – orzekła Tun-sij. Oczy jej płonęły jak dwa rozżarzone węgle. – Bądź spokojny, Vendelu, wszystko rozwiąże się tak jak powinno. Jedyne, o co cię proszę, to byś dał Sinsiew dziecko. Dzisiaj, w nocy. Niedużo już mi zostało życia, a nie będę mogła odejść, dopóki nie przekonam się, że wszystko zostało spełnione.
– Ależ, Tun-sij, nie wolno ci umierać! Wszyscy tak bardzo cię kochamy.
– To bardzo miłe z twojej strony, Jiij – Tun-sij nazwała go teraz zięciem, do tej pory zwracała się do niego peerene, był to wielce szacowny tytuł zarezerwowany dla bliskich członków rodziny. – Ale ja muszę odpocząć, nie mam już sił. Nikt nie zna mocy bólu, jaki legł mi w piersiach. Obiecasz mi to? Jeszcze dziś w nocy!
– Obiecuję. Ale nie mogę tu zostać. A jeśli Sinsiew nie może jechać ze mną, będę musiał złamać dane jej słowo. Co z nią wtedy będzie, nie, nie mogę!
– Nie przejmuj się Sinsiew – stanowczo rzekła Tun-sij. – Sam przyczyniłeś się do tego, że nasze plemię związało się z tyloma innymi. Tam znajdą się mężczyźni dla naszej córki.
– Ale ona jest moją żoną, ponoszę za nią odpowiedzialność!
– Wszystko ułoży się pomyślnie, Vendelu, zaufaj mi!
Po tych słowach pozwoliła mu odejść. Vendel, wzburzony, niczego nie rozumiał.
Po południu zebrała się liczna niedawno utworzona rada. Vendel prosił, by zwolniono go z udziału w rozmowach. I tak przecież nie rozumiał poszczególnych dialektów. Wodzowie zasiedli w kręgu przed miejscem ofiarnym. Za nimi wznosiło się osiem symboli plemiennych. Z daleka dało się zauważyć, że dyskusja przebiega nad wyraz burzliwie. Co chwila któryś z mężczyzn podrywał się z miejsca i odchodził w gniewie, niemniej jednak zawsze wracał i po cichu zasiadał w kręgu. Nikt nie chciał, by cokolwiek go ominęło, a jeszcze mniej, by pozostawiono go na uboczu.
Narada trwała przez wiele godzin. Kobiety przynosiły jedzenie, a w końcu, gdy dzień minął, posłano wodzom wieść, że zbliża się uroczystość zakończenia igrzysk i obwołanie zwycięzców.
Wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko okazało się rozsądzone. Wodzowie wstali i objęli się, odszukali Vendela, nazywając go bohaterem, bo przecież od niego wyszła idea pojednania. Sinsiew widziała, jak wiele uwagi mu poświęcają, i zapragnęła go jeszcze mocniej.
Nocą, ostatnią przed odejściem gości do swych odległych siedzib, przyjęła Vendela z większą radością i oddaniem niż przedtem, a on nie uczynił niczego, by zapobiec konsekwencjom ich namiętności. Wierzył, że na pewno przekona ją, by wyruszyła wraz z nim do Szwecji.
Nazajutrz goście opuścili obóz, radując się myślą o powrocie następnego lata. Nawet Taran-gaiczycy wydawali się już bardziej ludzcy, zabierali ze sobą wiele nagród i osiem narzeczonych, gdyż nie tylko dziewczęta Vendela znalazły sobie mężów podczas tych niezwykłych dni. Jego pięć przyjaciółek, promieniejących szczęściem, szczebiotało radośnie i ku wielkiej złości Sinsiew uściskało go mocno przed wyruszeniem z obozu.
Widział, jak znikają w dali, odchodząc przez tundrę, i z cieniem goryczy w sercu pomyślał: ludzie w moim życiu pojawiają się i odchodzą. Tak jest nieustannie. Kiedy wreszcie osiągnę spokój, odczuję prawdziwą wspólnotę? Tutaj? Nie, to nie jest mój dom. Muszę iść dalej. Z żoną, z którą nie łączy mnie nic poza pożądaniem.
A to nie jest dobra podstawa, by na niej budować przyszłość.
Trzy tygodnie później, gdy cały lód wzdłuż wybrzeża popękał na mniejsze tafle, a lato miało się ku końcowi, wydarzyło się coś nieprawdopodobnego.
Przez Morze Karskie przedarła się szkuta poławiaczy fok z Archangielska i dotarła aż na półwysep Jamal, do zatoki, nad którą leżał obóz Juratów. Była to pierwsza szkuta w ich historii, ale nie miała być ostatnia.
Ożywienie wśród Juratów było ogromne. Krążyli wokół statku niczym podniecone pszczoły.
Vendel był chyba poruszony najbardziej ze wszystkich. On i Sinsiew wybrali się w odwiedziny do jej rodziców i tam żarliwie dyskutowano o niewiarygodnym wydarzeniu.
– Możemy jechać z nimi do Archangielska! – wołał Vendel. – Wezmą mnie za Rosjanina, nie będą mieli podejrzeń. Ale Sinsiew nie chce.
– Nie, nie chcę stąd odjeżdżać. Nie wierzę w świat, o jakim opowiada Vendel. Chcę zostać tutaj!
Vendel był zrozpaczony.
– Sinsiew, zrozum, że nigdy już nie będziemy mieli takiej możliwości.
Ona jednak mocniej zacisnęła usta i stanowczo pokręciła głową. Z bólem w sercu Vendel opuścił jurtę, musiał wyjść na powietrze. Zdecydowany był, że zabierze ją ze sobą.
Kiedy wyszedł, Tun-sij usłyszała nowinę. Sinsiew spodziewała się dziecka.
Szamanka opadła na posłanie i przymknęła oczy.
– A więc dobrze, moi drodzy. Niczego więcej już nie pragnę. Irovarze, idź pomówić z naszym zięciem. Chcę porozmawiać z synem na osobności. Sinsiew, ty pójdź z ojcem. I wmów Vendelowi, że z nim jedziesz.
Irovar posłusznie wyszedł. Jego proste, wierne serce było ciężkie od smutku. Z wyraźną niechęcią Sinsiew udała się w ślad za ojcem. Tun-sij, z trudem dobywając słów, zwróciła się do syna:
– Ngut, ty musisz to zrobić, jesteś mojego pokroju, mój synu. A potem… Wielka łódź odpływa za trzy dni. Zadbaj o to, by Vendel się na niej znalazł! Nie jest już nam potrzebny, teraz stałby się dla nas jedynie ciężarem. Ale twoja siostra, Sinsiew, zostanie tutaj. Ona jeszcze nie wypełniła swego zadania. Nie będzie żałować męża. Podczas wielkich uroczystości było tu kilku mężczyzn, którzy zwrócili na nią uwagę. Teraz jest rozdarta. Vendel nie jest mężczyzną dla niej, miał misję do spełnienia i wywiązał się z niej. Czy zajmiesz się tym?
Читать дальше