Żeby wszystko zło spadło na niego! Nie chciała go więcej widzieć. I tak poślubi Tuu!
Kim właściwie był Tuu? Przez moment nie mogła przypomnieć sobie jego twarzy.
Jak wszyscy wdzięczyli się do tego Vendela! Nawet mężczyźni! Cóż on takiego niezwykłego uczynił?
Sinsiew nie rozumiała, że podziw Vendela dla jej współplemieńców, którzy radzili sobie w nieludzkich warunkach, uszczęśliwiał ich i radował w tym samym stopniu, co jego życzliwość, zainteresowanie, spokój i pogoda.
Dziewczyna nie rozumiała także, że agresja, którą w niej budził, wynika z jej dążenia do samodzielności. Ponieważ była jeszcze niedojrzała, dawała temu wyraz przez przekorę, starając się za wszelką cenę myśleć inaczej niż pozostali i zachować własną, niepowtarzalną osobowość. Nie była jeszcze w pełni ukształtowaną indywidualnością, ale pochodziła z Ludzi Lodu, a w rodzie tym zawsze znaleźli się tacy, którzy chadzali własnymi drogami. Dlatego właśnie nie mogła przyłączyć się do wielkiego tłumu adoratorów Vendela.
Nie chciała dostrzec jego cnót. Mogła myśleć jedynie o tym, co dziewczęta mówiły o jego fizycznych zaletach.
O, wstydzie!
Cieszyło ją jedno: że chciał wydać je za Taran-gaiczyków. Doskonały pomysł. Dobrze im tak. I czy to nie znaczyło, że miał ich już dość?
Coś jednak łkało w jej duszy. Czyż ona nie powinna być pierwsza? Jedyna?
Sinsiew z zawstydzeniem stwierdziła, że jej myśli znów podążają w niewłaściwym kierunku.
Musi wyjść za mąż za Tuu i nikt nie może jej powstrzymać.
Nikt, oprócz niej samej…
Przekleństwo! Rozgniewały ją jej własne myśli, nad którymi nie była w stanie zapanować.
Vendel nagle zjawił się obok. Jej pierwszym odruchem była ucieczka, ale nie chciała dawać mu powodu do takiej satysfakcji. Jeszcze by pomyślał, że umyka ze strachu przed nim. Stała więc, starając się uspokoić gwałtowne uderzenia serca.
– Witaj, Sinsiew – rzekł przyjaźnie w jej języku. Poznał już sporo słów i mógł nawet prowadzić dłuższą rozmowę z Juratami. – Czy to nie wspaniałe?
Stali obok siebie, rozglądając się po obozie. Goście zaczęli już przybywać i wszędzie wokół osady Juratów pojawiały się nowe prowizoryczne domostwa. Sinsiew rozpoznała znaki plemienne, które ustawiono przed miejscem ofiarnym. Oprócz znaków trzech plemion mieszkających tu latem ujrzała totem Juratów osiadłych u stóp Uralu. Łatwo go było rozpoznać po ozdobach z jelenich rogów i rzemieniach z jeleniej skóry powiewających w nigdy nie zamierającym wietrze znad Oceanu Lodowatego. Charakterystycznym znakiem plemienia Sinsiew były rogi renifera, a ich sąsiadów – kły morsa i kręg wieloryba. Znalazł się tam jeszcze jeden talizman, którego Sinsiew nigdy dotąd nie widziała. Należał do dalekich sąsiadów z drugiej strony Obu, Eńców, zwanych także Jenisej-Samojedami. Doszły ich słuchy o zawodach, poprosili więc o zgodę na udział, chcąc przełamać izolację, w jakiej żyły wszystkie ludy w tej północnej krainie wiecznego zimna. Ich prośba została przyjęta i teraz symbol plemienia wznosił się dumnie nad innymi – była to czaszka budzącej grozę pantery śnieżnej, dobrze widoczna pomiędzy powiewającymi kawałkami skór. Właśnie wnosili plemienny totem ludzie z Salechard; ich zwierzęciem był sam król Północy – niedźwiedź. Wiedziano też, że ostatni, Jamał-Samojedzi, którzy za swój symbol przyjęli wilka, są już w drodze.
Pozostawali jeszcze Taran-gaiczycy. Nie wiadomo było, czy przybędą. Wielu szczerze w to wątpiło.
Vendel ponownie przemówił do niej:
– Dlaczego nie chcesz mnie poślubić, Sinsiew?
Starała się nie polubić jego łagodnego, przyjaznego głosu, w odpowiedzi tylko parsknęła.
Uśmiechnął się wszechwiedząco.
– Robisz tylko to, co sama postanowisz, prawda?
Przeklęty, czyżby umiał odczytywać jej myśli? I jak on mówi? Nie zna nawet naszego języka, na cóż on komu?
Vendel mówił dalej:
– Ale jeśli ty sama zdecydowałabyś się wyjść za mnie, bez niczyich nacisków, albo gdyby ci tego wręcz zabroniono, zgodziłabyś się?
Popatrzyła na niego. Pomysł wydał się jej niezwykle obiecujący.
– Widzę, że spodobałoby ci się przeprowadzenie twej woli – powiedział. – Ale ja nie ożenię się z tobą, jeśli będziesz stawiać tak proste warunki. Prosiłem o twą rękę, by zrobić przyjemność twojej matce, i dlatego, że ciebie chcę. Bogowie jedni wiedzą, jak bardzo pragnę wrócić do domu. Ale ty mnie powstrzymujesz…
Z trudem docierało do niej, co mówił, gdyż jego mowa składała się wyłącznie z pojedynczych, nie odmienianych słów. Nagle jednak z goryczą stwierdziła, że bardzo chce zrozumieć wszystko, co do niej mówi. Wszystko!
Jej oczy rozpaczliwie poszukiwały Tuu, jak gdyby chcąc u niego znaleźć nową siłę. On jednak był zajęty czyszczeniem ryb przed jurtą, Sinsiew czuła więc jedynie nieodparty pociąg ku stojącemu u jej boku mężczyźnie. Jej ciało, przepełnione tęsknotą, było niczym parujący, rozgrzany kociołek, w którym szumiało i buzowało. One go nie obchodzą, przeleciało jej przez głowę. Matka mówiła, że wziął je z litości, bo było mu ich szkoda. Nigdy przedtem nie dotknął kobiety.
Gdybym więc była z nim… Byłabym jego pierwszą.
Tak jak język nieustannie dotyka złamanego zęba, tak ona nieustannie powracała myślą do tej kwestii, pocieszając się, że tylko przypadek zrządził, że nie ona znalazła się na miejscu dziewcząt.
Nie wiedziała o planach, jakie wobec niej ma Vendel. O tym, że pragnie zabrać ją ze sobą do domu, pokazać, jak żyją inni ludzie, jak cudownie i ciepło może być w Skanii. Że chce ofiarować jej nowe, inne życie.
Bez względu na to, jak bardzo związał się z tym ludem, Vendel nie miał zamiaru zostawać tu przez całą wieczność. A żona zwykle podąża w ślad za mężem, prawda?
Cóż, niewiele wiedział o Sinsiew.
Powiedział ostrożnie:
– Twoja matka jest bardzo chora, Sinsiew. Gorąco mnie prosiła, bym ożenił się z tobą podczas tych uroczystości.
Połowa Sinsiew dziko zaprotestowała, druga połowa odczuła cudowne podniecenie.
– Wiem o tym – odrzekła krótko. – Ojciec wybuduje nam nowy dom. Wszyscy chcą decydować za mnie. Czy ja nie mam nic do powiedzenia?
Uśmiechnął się na dźwięk jej po dziecinnemu rozzłoszczonego głosu.
– Owszem, masz. Dla mnie znaczenie ma tylko twoje zdanie.
Popatrzyła w stronę Tuu. Nim musiałaby się dzielić z trzema innymi. I na pewno doszłoby do wielkiej awantury, gdyby rzeczywiście zmusiła rodziców do przyzwolenia na to małżeństwo. Być może nawet wyrzucono by ich z plemienia? A jeśli nie zgodzi się na Vendela…? Będzie zmuszona poślubić tego suchego starca, który ma już trzy stare żony. A Sinsiew nie należała do tych, które byłyby w stanie dzielić się swym mężczyzną z innymi. Pragnęła być tą jedną jedyną.
Rozgniewana na cały świat, lecz zdecydowana, by nie stracić twarzy, parsknęła:
– Dobrze, jeśli mnie chcesz, ta idź i zabij wilka!
– Nie – odparł Vendel.
– A morsa?
– Jeszcze mniej chętnie. Aż tyle dla mnie nie znaczysz, bym z twego powodu uśmiercał niewinne zwierzęta.
Upokorzona Sinsiew niemal wyła z wściekłości:
– No to pokonaj pięciu mężczyzn w walce wręcz. Pokaż, że do czegoś się nadajesz!
Vendel popatrzył na drobnych mężczyzn, zawzięcie ćwiczących się w walce na placykach nie opodal.
– Ja, przy mej o wiele większej wadze i bez wątpienia większej sile, miałbym mierzyć się z nimi?
Dobroduszny Vendel nie miał w sobie ani odrobiny ducha walki.
Читать дальше