– Rozumiesz więc mój lęk przed spłodzeniem dziecka?
Chwyciła go za ramię.
– Ale przecież powiedziałeś, że ktoś złagodził przekleństwo?
– Owszem, ale niedostatecznie. Dzięki Tengelowi Dobremu u dotkniętych pojawiły się i ludzkie cechy. Żyją jeszcze trzy osoby, które w młodości stoczyły wygraną walkę z prawdziwym złem. I oni mieli żółte oczy, właściwe dotkniętym.
Tun-sij zatopiła się w myślach.
– Są wśród nas także znający się na leczeniu – ciągnął Vendel. – Wiedzą wszystko o ziołach i lekach. Samymi dłońmi potrafią leczyć najcięższe choroby.
– Ale nie ty? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Nie, nie ja. A w każdym razie nie bardzo.
Westchnęła z rezygnacją.
– Dlatego proszę cię, Tun-sij, nie wystawiaj swej córki na tak niepewny los.
Wstała, ujrzała bowiem Irovara zbliżającego się szybkim krokiem. Vendel także się podniósł.
– Ty nie rozumiesz – zaczęła szeptem. – Ty niczego nie rozumiesz!
Jej oczy błagały go tak gorąco. Nie zdążyli już jednak powiedzieć sobie nic więcej, gdyż podszedł Irovar.
– A więc tu jesteście? Tun-sij, moja droga, wiesz przecież, że nie powinnaś narażać się na nocny chłód.
– Noc się już skończyła, a ja jestem ciepło ubrana – odparła i zaczęła schodzić w dół. – Chodź, Vendelu, w wiosce nastał już dzień.
Vendel poświęcił dzień na zapoznanie się z terenem. Wciąż szukał możliwości ucieczki. Nawet wyjazd stąd, od tych życzliwych ludzi, nazywał ucieczką. Niezłomna wola Tun-sij krępowała go niczym żelazna obręcz. Młoda Sinsiew patrzyła na niego równie niechętnie jak on na nią, więc konsekwentnie unikali się nawzajem. Jej brat Ngut był bardziej otwarty, nie mówił jednak po rosyjsku, a w dodatku odziedziczył po matce przerażająco przenikliwe oczy, więc Vendel nie nawiązał z nim bliższego kontaktu. Jasne było, że Vendel nie może uciekać łodzią; od zachodu lód ciągle jeszcze pokrywał morze. A czy był w stanie przedrzeć się przez północne bastiony Uralu i straszliwe urwiste wierzchołki nad morzem? Na to także nie było żadnych szans. Jedyne, co pozostawało, to ruszyć ku płaskowyżowi tundry, ale tam, jak powiadano, władało wszechogarniające zło, cokolwiek się za tym kryło.
A gdyby tak zdobył broń?
W ciągu dnia lodowata mgła spowiła poszarpane, ostre szczyty na zachodzie. Vendel pomagał Irovarowi naprawiać sprzęt rybacki. Wykorzystał to jako okazję zdobycia interesujących go informacji.
– Czy tam, daleko, naprawdę mogą mieszkać ludzie?
Irovar odparł niespiesznie:
– Nie nazwałbym ich ludźmi, ale to prawda, że tam mieszkają.
– Ale wziąłeś sobie stamtąd żonę?
– Tak. – Irovar nagle zachichotał. – Ustrzeliłem ją harpunem.
– Co takiego?
– Straciła łódź i dostała się na dryfujący kawałek kry. Była ranna. Wziąłem ją za fokę i strzeliłem do niej. Później się nią zaopiekowałem. Ale wśród tych tam są straszliwe istoty. Kiedyś, dawno, dawno temu, coś się u nich wydarzyło, ale nie wiem co. W każdym razie są i zawsze byli naszymi wrogami. Jedyna pociecha, że jest ich teraz tak niewielu. Nie mają odwagi zaatakować.
– A Tun-sij? Czy ona nigdy nie tęskni?
Irovar popatrzył ku spowitym w mgłę górom.
– Nigdy o tym nie wspomina, ale nie wiem… Sądzę, iż boli ją, że zerwała więzy ze swym plemieniem.
– To całkiem naturalne.
Vendel znów zwrócił uwagę, że choć słońce nie oświetla śniegu, wydaje się, iż nad wielkimi lodowcami unosi się różowa poświata. Wspomniał o tym Irovarowi.
– Masz rację – przyznał Nieniec. – Te góry zwą się Taran-gai. Kraina Szkarłatnego Śniegu. Usiłowałem to zbadać już dawniej, ale tak po prostu jest: śnieg ma tam lekko czerwonawą barwę. Tun-sij wierzy, że na śniegu rosną kwiaty.
Vendel uśmiechnął się. Nie mógł wiedzieć, że Tun-sij nie była daleka od prawdy. Istnieje bowiem pewien gatunek alg, które potrafią zagnieździć się na wiecznym śniegu.
Znów posłał niechętne spojrzenie w tamtym kierunku. Nie pojmował, jak ludzie mogą mieszkać w tych górach, stromych i dzikich. Nagle poczuł, jak coś ściska mu serce. Współczucie przyprawiające niemal o łzy. Czy może to było coś innego? Żal albo po prostu tęsknota?
Nie, nie potrafił tego określić.
W ciągu dnia, gdy krążył po wiosce, usłyszał nagle cichutkie „pst!”
Zza odchylonej zasłony, służącej jako drzwi jednej z jun, wyjrzało pięć wesołych, uśmiechniętych twarzyczek. Kiedy się zbliżył, zaraz został wciągnięty do środka.
– Tu mieszkacie? – zapytał i musiał powtórzyć pytanie gestem.
Odpowiedział mu chichot. Nie, nie, tylko dwie z nich tu mieszkały z rodziną. Ale rodzina była teraz daleko, więc…
Pociągnęły Vendela na posłanie ze skór, ale on nie miał ochoty zostać zaskoczony przez krewniaków. Uściskał je tylko wszystkie po kolei i dał znak, że musi iść dalej. Rozradowane buzie natychmiast posmutniały.
Biedne dziewczęta, myślał, gdy udało mu się wyjść, tym razem zachowując cnotę. Co mogę dla nich zrobić? Jestem za nie odpowiedzialny, ale czy jestem w stanie coś uczynić, by ich życie stało się jaśniejsze, nabrało sensu?
Kiedy Irovar przedstawił mu najbliższych sąsiadów i krewniaków, Vendel uświadomił sobie, że ludzie z wioski nie mówili wcale o tym, co zajmowało Irovara i jego żonę. Co prawda Vendel nie rozumiał wiele, ale Irovar chętnie podjął się roli tłumacza i okazało się, że tematy ich rozmów ograniczają się wyłącznie do polowań i ewentualnie łowienia ryb. Liczyli na palcach jednej ręki, w razie potrzeby korzystając jeszcze ze stóp. Ich myśli nieodmiennie krążyły wokół codziennej pracy, rodzin i sąsiadów; dalej ich horyzonty nie sięgały. I trudno się temu dziwić. Powodzenie na polowaniu, dzieci, choroby, słońce, gwiazdy i księżyc… lub czy pogoda nazajutrz będzie dostatecznie dobra, by ustawić nowy szałas. To było najważniejsze. Irovar i Tun-sij bywali w świecie, poznali sposób myślenia innych ludów. Teraz Vendel lepiej rozumiał poważanie, jakim cieszyli się w wiosce.
Wkrótce miał zrozumieć jeszcze więcej. Kiedy późnym popołudniem – tu nad brzegiem Oceanu Lodowatego trudno było zorientować się w porach dnia i nocy – powrócił do domu Irovara z kolejnej wyprawy, zastał nieoczekiwany widok.
Na środku stała Tun-sij z ramionami wyciągniętymi na boki, a jej mąż ubierał ją w przedziwny strój.
– Wejdź, Vendelu – powiedział Irovar. – Przygotowuję Tun-sij na wieczór. Jej samej nie wolno dotknąć żadnej z części ubioru.
Vendel wpatrywał się w nich zdumiony. Spostrzegł jeszcze coś innego. Zasłona, oddzielająca ukrytą część pomieszczenia, została odsunięta, a to, co za nią ujrzał, przyprawiło go o dreszcze.
Wizerunki bogów, symbole wyrzezane w drewnie i kłach morsa, ogromny płaski bęben, ozdobiony najprzeróżniejszymi znakami, grzechotki z kości, czaszki zwierzęce i ludzkie i cała mnogość przedmiotów niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia.
– Tun-sij jest naszą szamanką – oznajmił Irovar z dumą. – Dziś wieczorem odprawi rytuał. Będzie prosić o dobre lato i o wiele innych rzeczy. Niedługo przybędą tu ludzie.
To prawda, Vendel widział już kilku mężczyzn siedzących przed chatą.
Szamanka?
– Ale przecież ona jest kobietą! I w dodatku innej wiary!
– Szamanizm jest religią całej Syberii – wyjaśnił Irovar. – I wcale nie jest rzeczą niezwykłą, że kobiety zostają szamankami. Tun-sij została do tego zrodzona. Ale wielu zostaje szamanami dopiero po poważnej chorobie, chorobie umysłu. Po matce rolę przejmie Ngut, on również ma wrodzony dar. A Tun-sij wyuczyła go praktyk szamanów. Jesteśmy więc ważną rodziną.
Читать дальше