– Co ona robi? – niemal bezgłośnie szepnął Vendel do Irovara.
– Usiłuje odszukać zbłąkane dusze – odparł Irovar równie cicho. – Musi odnaleźć dobre duchy, które jej pomogą. Może to być duch niedźwiedzia lub innego zwierzęcia. Duchy przodków lub szamanów. Może nawet uda jej się odnaleźć twoją duszę. Tun-sij twierdzi, że jest dobra. Duchy ją poprowadzą, dopomogą w uzyskaniu odpowiedzi na pytania zadane przez plemię. Prośby dotyczą różnych spraw: powodzenia na polowaniach, odegnania złych duchów. Są tacy, którzy pragną, by dowiedziała się, jaka będzie przyszłość naszego ludu.
Dudnienie bębna było teraz tak ogłuszające, że Vendel musiał odczytywać słowa z ust Irovara.
– A ci chorzy, których dotykała?
– Będzie szukać sił do ich uzdrowienia, do wypędzenia z ich ciał złych duchów choroby. Teraz prosi ducha rzeki, by zesłał nam dobre połowy łososia.
Vendel nie pytał więcej. Nie chciał wiedzieć, dlaczego dotknęła i jego.
Wydawało się, że Tun-sij wyczerpała już wszystkie swoje siły. Poważnie się o nią zaniepokoił. Jej oddech stał się nierówny, z trudem chwytała powietrze, chwiała się na nogach. Wyglądało na to, że stopniowo wpada w trans. Na Vendelu wywarło to wielkie wrażenie, ale dla pozostałych, jak się zdawało, sytuacja była zwyczajna. Bęben dudnił, Tun-sij zachowywała się niby opętana, rzucała się i podskakiwała, tańczyła i kręciła w kółko. I nagle wydarzyło się coś niepojętego, co Vendel mógł wytłumaczyć tylko niezwykłym nastrojem, w jaki i on dał się wprowadzić.
– Nawiązała kontakt z duchami – szepnął Irovar. – Wzięły ją w posiadanie.
Szamanka krzyknęła, wypowiadając jakieś słowa, które zabrzmiały niemal jak rozkazy. I – Vendel mógłby przysiąc, że to prawda – w odpowiedzi rozległo się wołanie. Nadeszło z daleka, od zachodu, straszne, ochrypłe, nieludzkie.
– Teraz przenosi się do innego świata – szepnął Irovar. – Nie, nie ruszaj się, zostaw ją!
Tun-sij upadła na ziemię, chwyciły ją silne drgawki. Po chwili ciało się uspokoiło, leżała nieruchomo.
Umarła, pomyślał przerażony Vendel. Nikt jednak nie reagował.
Całe zgromadzenie czekało.
– Jej dusza znajduje się teraz w świecie duchów – mruknął Irovar. – Tam otrzyma odpowiedź na wszystkie nasze pytania i modlitwy.
Tun-sij leżała na ziemi, zdawało się, całą wieczność, nikt jednak nie przerywał jej transu. Wszyscy z napięciem czekali, aż powróci i opowie o rezultatach swej podróży w zaświaty. Bęben nadal przymocowany był do jej nadgarstka, ale pałka wypadła z dłoni i potoczyła się aż do stóp jednego z mężczyzn. Wpatrywał się w nią, choć nie wydawało się, by traktował to jako zły omen.
Wiatr wył i szeleścił skórami pokrywającymi stożkowate juny. Gdzieś daleko psy walczyły o strawę. Słychać było huk pękających na rzece lodów. Poza tym na pustkowiu panowała cisza. Nikt by nie pomyślał, że zebrało się tu tyle ludzi.
Nareszcie czarne ramię szamanki poruszyło się. Dłoń bezradnie miotała się po ziemi, Vendel spojrzał na Irovara, ale ten nawet nie drgnął, by jej pomóc. Prawdopodobnie było za wcześnie.
Upłynęło jeszcze kilka minut, Tun-sij wstała. Wtedy podniósł się także Irovar i wręczył jej kilka małych przedmiotów, których Vendel z daleka nie mógł rozpoznać. Wzięła je do ręki, a Irovar uwolnił ją od ciężaru bębna.
Stała chwiejąc się. W zamyśleniu przyglądała się podanym przedmiotom, po czym ułożyła je w określony wzór przed kobietą z dzieckiem na ręku. Vendel zorientował się teraz, że były to różnokolorowe kamienie i długi kieł jakiegoś drapieżnika.
Tun-sij pochyliła się nad dzieckiem, ale ponieważ stała zwrócona plecami do Vendela, zasłoniła mu widok i nie wiedział, co robiła. Stała tak długo, mamrocząc monotonnie jakieś słowa, aż nagle się wyprostowała. Zobaczył, że matka dziecka wsuwa coś za pazuchę, najwidoczniej lek.
Starcowi nakazano wysunąć się bardziej na środek. Przemieścił się z trudem. Szamanka usiadła mu na plecach i masując kark i barki mruczała coś jednostajnie. Vendelowi wydawało się jednak, że widzi jakby obojętność w jej poczynaniach. Czyżby uznała, że ten człowiek jest już stracony?
Kobieta wyglądająca na chorą musiała położyć się na plecach. Tun-sij usiadła nad nią i odmawiając rytualne zaklęcia masowała jej klatkę piersiową. Później wręczyła jej środek leczniczy wyciągnięty gdzieś z zakamarków obszernych szat.
Szamanka szybko przechodziła od jednego chorego do drugiego. Jeden z mężczyzn musiał położyć się na wznak, a ona nakazała mu rozpiąć spodnie. Tym razem usiadła tak, by zgromadzeni nie widzieli chorego, odsłaniając tym samym widok Irovarovi i Vendelowi.
Ku bezbrzeżnemu zdumieniu Szweda odmówiła kilka magicznych formuł nad najintymniejszą częścią ciała mężczyzny, która natychmiast urosła do swych maksymalnych rozmiarów.
Irovar szepnął:
– On ma sześć żon, ale ani jednego dziecka. Prosił bogów o płodność.
Tun-sij mocno chwyciła wznoszący się ku niebu członek mężczyzny i dyskretnie na niego napluła. Potem podała mężczyźnie jakąś miksturę. Podniósł się oszołomiony.
Vendel był wstrząśnięty. Jeśli ona ze mną zrobi coś podobnego, to natychmiast stąd uciekam. Bez słowa! pomyślał.
W końcu został tylko on.
Ucieknę, myślał. Ale spod woli Tun-sij niełatwo było się wyrwać. Podeszła do niego, dając mu znak, by pochylił się do przodu.
No, dzięki Bogu, na to mogę się zgodzić. Oparł czoło o kolana z niecierpliwością czekając, co też ona z nim zrobi. Szamanka usiadła mu na plecach, podobnie jak czyniła to z innymi, i wbiła palce w kark i tył głowy. Ale ja nie jestem chory! pomyślał. Przestań!
Ona jednak najwidoczniej miała wobec niego inne plany niż uzdrawianie ciała. Jej dłonie miękko poruszały się wokół czoła Vendela, nie dotykając go. Pozostawały w niewielkiej odległości od skóry, ale czuł płynące od nich intensywne ciepło, które przez skórę i czaszkę przenikało wprost do jego mózgu. Było to przerażające, a zarazem cudowne. Zmysłowe, palące, wszechogarniające. Vendel miał wrażenie, że to niezwykła erotyczna moc, nie pochodząca wszakże od Tun-sij, lecz dzięki jej pośrednictwu docierająca do najgłębszych zakamarków jego duszy i ciała. Pomimo że się opierał, poczuł, że podziałało to na niego tak jak na poprzedniego mężczyznę. Na szczęście siedział skulony, nikt nie mógł tego zobaczyć. Miał jednak nieprzyjemną pewność, że Tun-sij zdaje sobie sprawę z jego kłopotliwego stanu.
Puściła go. Przez cały czas szeptała mu zaklęcia prosto do ucha. Teraz w głowie nadal rozbrzmiewało ich echo, choć nie rozumiał ani słowa.
Szamanka usiadła między nim a Irovarem. Czuli, jak bardzo jest wyczerpana. Obydwaj oparli dłonie na ziemi za jej plecami, by mogła się oprzeć o ich ramiona. Zaczęła opowiadać, co przeżyła w świecie duchów.
Jej głos był zadziwiająco mocny, jakby zebrała wszystkie swe siły po to tylko, by jej słowa dotarły do całego zgromadzenia.
– Tun-sij mówiła długo, Vendel obserwował, jak w miarę jej opowiadania twarze zgromadzonych jaśniały. Przepowiednie mówiły najwyraźniej, że widoki na przyszłość są pomyślne.
Tun-sij była tak wycieńczona, że trzeba było ją zanieść do domu i położyć.
– Ona jest wspaniała – rzekł Vendel.
– Najlepsza w okolicy – potwierdził Irovar uroczystym tonem. – Wielu szamanów musi pomagać sobie tymi czerwonymi, biało nakrapianymi grzybami, które rosną w lasach. Dzięki nim mają wizje. Tun-sij niczego takiego nie potrzebuje. W zimowym obozie zdarza się, że ludzie z innych plemion, Khanti i Mansi, zwracają się do niej o radę. A to nie jest zwykła rzecz!
Читать дальше