Vendel wiedział, że Khanti i Mansi to nazwy Ostiaków i Wogułów używane przez nich samych. Obydwa słowa znaczyły „człowiek”.
Irovar przetłumaczył żonie pochwały Vendela. Wyczerpana pokiwała głową.
– Słyszałam – odparła krótko, ale Vendel dostrzegł na jej zmęczonej twarzy cień radości.
Irovar wraz z dziećmi wyszedł spuścić łódź na wodę.
Vendel ofiarował się zaopiekować przez ten czas Tun-sij i nagle pojął, że tego właśnie wszyscy pragnęli, najbardziej chyba ona sama.
Może i był tchórzem, ale nie ośmielił się zapytać, co z nim zrobiła. W milczeniu usiadł niedaleko jej posłania, gotów czuwać nad nią w czasie snu. Węzełek miał już przygotowany do podróży.
Tun-sij jednak wcale nie miała zamiaru spać. Była teraz tak blada, że sprawiała wrażenie, iż ma się do czynienia z żywym trupem. Chociaż polarny wiatr osmagał jej skórę, nadając brązową barwę, pod lekko błyszczącymi oczami widniały cienie. Już wcześniej Irovar zajął się jej szamańskim strojem i powiesił go na miejscu, za zasłoną ze skóry renifera. Pomieszczenie znowu wyglądało całkiem zwyczajnie.
– Nie zakończyliśmy naszej porannej rozmowy – powiedziała Tun-sij.
– Tak, wiem. Miałem do ciebie wiele pytań.
– To, co opowiadałeś o Ludziach Lodu, rozbudziło moją ciekawość. A czy ty chcesz usłyszeć moją historię?
– Czekam na nią.
Pokiwała głową. Przez chwilę leżała nieruchomo na plecach, wpatrzona w sufit.
– Wygnano nas – Tun-sij rozpoczęła opowieść. – Nasz biedny, nieszczęśliwy lud został wypędzony ze starego kraju z powodu swych umiejętności.
– Jaki to był kraj?
– Nie wiem, Vendelu. Leżał daleko na wschodzie. Kiedy moi przodkowie tu przybyli, ich wędrówka trwała już od niepamiętnych czasów.
Mongołowie? zastanawiał się. Istniały pewne cechy, które by na to wskazywały. A mimo wszystko chyba nie. Jakim językiem przemawiał w transie Ulvhedin? Ugryjskim?
– Twój lud… czy ktoś pozostał na wschodzie?
– Nie, to była tylko mała grupa, szczątkowa część plemienia, które od tysięcy lat prześladowano z powodu czarodziejskich sił i magicznych mocy.
Vendelowi przebiegł po plecach dreszcz.
– Ale nie wszyscy tu zostali? Irovar wspomniał, że po prostu przemieszczali się tędy. W górach Taran-gai zostało tylko czworo.
– Tak. Cztery kobiety. Z dziećmi. Właściwie więc było ich więcej niż czworo.
– A reszta?
– Skierowała się na zachód. Nikt nie znał ich losu.
Vendelowi z trudem przychodziło mówienie.
– Irovar… a może ty? Nie, raczej Irovar wspominał, że pośród was były jakieś potworne istoty.
– Nie było tak od początku, ale kiedy przybyli do Taran-gai, zaczęły dziać się straszliwe rzeczy. Zostali tu dość długo.
– Jakie straszliwe rzeczy?
– Zaraz usłyszysz. W podróż, która ciągnęła się wiele lat, wyruszył z nimi pewien mały chłopczyk, stworzenie na wskroś złe. Powiadają, że obce mu były takie uczucia, jak życzliwość czy litość. Kiedy miał około piętnastu lat, uczynił jedną z kobiet ciężarną. W naszym plemieniu było to niewybaczalne przestępstwo. Dziewczyna została odrzucona przez swoją społeczność. Tu właśnie musiała rozstać się ze współplemieńcami, a wraz z nią zostały jeszcze trzy kobiety po to, by jej pomóc, a tak naprawdę dlatego, że nie miały już sił na dalszą wędrówkę. Dwie z nich także spodziewały się dziecka, a wszystkie trzy były wdowami, ich mężowie zginęli niedługo przedtem. Te cztery kobiety stały się zalążkiem plemienia w Taran-gai. Z czasem ich dzieci pożeniły się między sobą i znów spłodziły dzieci. Znali się na czarach, ale byli zdolnymi, pracowitymi ludźmi. A potem dotknęła ich przekleństwo.
– Jakie przekleństwo?
Tun-sij odetchnęła głęboko.
– Okazało się, że ten, który był synem złego chłopca, nosił w sobie złe dziedzictwo. On sam był zwykłym człowiekiem, ale i on miał syna. A ten okazał się potworem!
Vendel wahał się dłuższą chwilę. W końcu jednak zapytał cicho:
– Czy miał żółte oczy?
– Tak, powiadają, że miał wilcze oczy. A po nim przychodziły na świat, nie w każdym pokoleniu jak u was, lecz od czasu do czasu, złe istoty. Nieludzie, potwory!
Vendelowi wydawało się, że w jurcie nagle zrobiło się niezwykle duszno, tak trudno było mu oddychać. Kilkakrotnie przełknął ślinę, czując, że Tun-sij czeka, by zadał jej pytanie.
W końcu wydusił je z siebie:
– Ten młody chłopiec, piętnastolatek, który wędrował wraz z twoim ludem… który wraz z nimi wyruszył na zachód… czy znasz jego imię?
– Tak.
Vendel jeszcze raz odetchnął głęboko i zapytał:
– Jak się nazywał?
– Zwał się Tan-ghil.
Tan-ghil! Tengel?
– Tengel Zły – szepnął.
– Tak, ale mylisz się, mówiąc, że nawiązał kontakt z waszą złą siłą, Szatanem, tam u was. Nie było tak. Tego, co naprawdę straszne, dokonał już tutaj, w Taran-gai,
– Ale kociołek, który zakopał? Czy to także wymyślono?
– Nie. Zakopał w ziemi naczynie: jakie, nie wiem. I musicie zrobić, co w waszej mocy, by je odnaleźć. Ale nieprawdą jest, że w środku są zioła i resztki wywaru. To jest zupełnie co innego.
– Co takiego?
– Nie ma czasu, by teraz to wyjaśniać. Oni niedługo wrócą, a i ja jestem już bardzo zmęczona.
– Rozumiem. Powiedz mi tylko, dlaczego tak ważne jest, byśmy odnaleźli owo naczynie? Czy dzięki temu uwolnimy twój i mój ród od przekleństwa?
Tun-sij przymknęła oczy i odpowiedziała skinieniem. Była już teraz tak słaba, że trzymała dłoń Vendela w swojej, jakby chcąc czerpać siłę od niego.
– I to także. Musimy być wolni. Ale najważniejsze jest, by… zniszczyć Tengela Złego.
– Teraz cię nie rozumiem.
Jej palce wpiły się w jego dłoń.
– Jeszcze tego nie zrozumiałeś? Nikt z was tego nie pojął? Tengel Zły, nasz Tan-ghil, wcale nie sprzedał SWOJEJ duszy waszemu Szatanowi. On sprzedał swoich potomków, by w zamian otrzymać wieczne życie.
– Chcesz powiedzieć, że…
– Tengel Zły nadal żyje.
Jedyne, co Vendel był w stanie po dłuższej chwili wydusić z siebie, było niewyraźne i bardzo szwedzkie:
– Chyba oszalałaś?
Tun-sij naturalnie nie zrozumiała. Czekała w milczeniu.
W końcu odezwał się po rosyjsku:
– Ja nie mogu uwierit'!
Ona tylko wzruszyła ramionami. Vendel leżał na skórach reniferowych, wsparty na łokciu, i przyglądał się jej z niedowierzaniem. Tun-sij spoczywała jak przedtem ze wzrokiem utkwionym w otworze w dachu.
Usiłował ją przekonać:
– Tun-sij, nie mówisz chyba poważnie!
Powoli zwróciła ku niemu zmęczone oczy.
– Uważasz, że opowieść o Ludziach Lodu brzmi rozsądniej? Sprzedać Szatanowi duszę w zamian za bogactwo?
– Masz rację – przyznał Vendel zastanowiwszy się chwilę. – Ale wszystko, co łączy się z Ludźmi Lodu, jest niepojęte.
– Tak. Ponieważ Ludzie Lodu dotknęli źródeł życia.
Nic więcej na ten temat nie powiedziała. Vendel spytał więc zaczepnie:
– Mówisz, że sprzedał swych potomków, by w zamian cieszyć się życiem. Ale komu ich sprzedał?
– Shamie. Śmierci. Wolą Shamy było uczynić z nich narzędzia, które zdobywałyby dla niego przedwcześnie zgasłe istnienia. Takie bowiem Shama kocha najbardziej. Zamienia je później w kwiaty w swoim ogrodzie. Piękne, czarne kwiaty.
Ogród śmierci? Vendelowi zakręciło się w głowie.
– A więc potrzebni mu byli pomocnicy? Mordercy, innymi słowy? Nie, Tun-sij, to brzmi zbyt nieprawdopodobnie!
Читать дальше