Wiele innych młodych dziewcząt z wioski czyniło wobec niego gesty zachęty. Rumieniąc się ze wstydu uświadomił sobie, że jego pięć małych przyjaciółek z pewnością rozgłosiło wszem i wobec o jego zaskakujących możliwościach jako kochanka, a zwłaszcza o fizycznych atrybutach, z którymi jurackie nie mogły się równać. Było to dla niego ogromnie kłopotliwe, tym bardziej że wyraz twarzy Sinsiew świadczył o pogardzie, jaką dziewczyna żywi dla jego wyczynów w drodze nad Morze Karskie.
Tun-sij nie pokazywała się tego dnia. Leżała, wycieńczona obrzędem, który odbył się poprzedniego wieczoru. Vendel miał ochotę z nią porozmawiać, ale Irovar odradzał. Prosił, by dał jej jeszcze jeden dzień.
Vendela dręczyła niemożność podjęcia decyzji co do swej najbliższej przyszłości. Jego niezłomne dotychczas postanowienie, by spieszyć do domu w Szwecji tak szybko jak nogi poniosą, przesłoniła cała gama nowych spraw. Taran-gai. Musiał na własne oczy ujrzeć tę krainę, jeśli w ogóle krainą można nazwać kilka szczytów. Musiał pomówić z tymi, którzy tam mieszkają, zdobyć rozsądniejsze wyjaśnienie niż te bajdy o nieśmiertelnym Tan-ghilu, które przekazała mu Tun-sij. Chciał porównać historię obu ludów. Może wspólnie zdołają znaleźć rozwiązanie, uwolnić od przekleństwa ciążącego nad Ludźmi Lodu.
No i jeszcze dopiero co zrodzone uczucie do Sinsiew. Vendel wiedział, że jest ono całkiem niepodobne do tego, jakie żywił wobec Marii Skagh. Nie było to już młodzieńcze zadurzenie, lecz odwieczna siła, która wreszcie zaczynała dochodzić w nim do głosu. Nie potrafił jej powstrzymać, nawet gdy starał się z całej mocy.
A ona…? Zimna niby lód! Wiedział już, ku komu zwróciło się jej serce, ku młodemu pasterzowi. Vendel nie potrafił ocenić, czy jej miłość jest odwzajemniona, ale Sinsiew zawsze pojawiała się w pobliżu młodego pasterza, gdziekolwiek ten się ruszył.
Nie pomagało mu wcale, że pięć dziewcząt kręciło się wokół niego jak pszczoły koło ula. Vendel nie chciał okazywać im niechęci, ale ich uwielbienie ogromnie go zawstydzało, zwłaszcza gdy Sinsiew znalazła się niedaleko.
Nie mógł pojąć nagłej zmiany nastawienia w stosunku do Sinsiew. Był teraz jak zauroczony, a przecież zrazu wydawała mu się skwaszona i nudna. Nie pomagało tłumaczenie, że miłość do dziewczyny takiej jak ona, z obcego, dalekiego kraju, z innej kultury, nie ma przyszłości. Miłość nigdy nie idzie w parze z rozsądkiem.
Na długie chwile potrafił zapomnieć o podróży do domu. A kiedy przypominał sobie o tym, czuł się boleśnie rozdarty.
Raz spotkał Sinsiew między chatami, właściwie wpadli na siebie, i Vendel pomyślał: Teraz mam szansę, by zrobić na niej wrażenie, powiedzieć coś miłego, by zwróciła na mnie uwagę!
Co jednak można powiedzieć, gdy zna się tylko dwadzieścia słów w obcym języku! Naturalnie odebrało mu mowę, czyż bowiem mógł rzec: „Tu w ogrodzeniu brakuje jeszcze brzozowego pnia”? Było ta jedynym całe zdanie, jakie umiał wypowiedzieć w języku Nieńców. Zwłaszcza że ogrodzony wybieg dla zwierząt znajdował się w drugiej części obozu…
Zdobył się więc jedynie na głupkowaty uśmiech, który tylko pogłębił jej pogardę dla niego. Vendel był zrozpaczony przez całe popołudnie.
Tego dnia nie wyruszył w podróż do domu. Nie wyruszył też następnego ani jeszcze następnego. Zetknął się twarzą w twarz z codziennym twardym życiem Nieńców. Pomagał tam, gdzie mógł być przydatny, oczywiście zawsze członkom rodu Irovara. Podczas pracy chwytał nowe słowa i wyrażenia i coraz bardziej zbliżał się do ludzi. Konsekwentnie jednak odmawiał udziału w polowaniu. Z konieczności uczestniczył w połowach łososia, ale za każdym razem, gdy wyciągał rybę, z krwawiącym sercem prosił ją o wybaczenie.
Zdawał sobie sprawę, że myślistwo i rybołówstwo w tych warunkach stanowią absolutną konieczność. Tutejszy lud nie znał chleba. Jak zresztą Nieńcy mogli uprawiać zboże? W tajdze i tundrze udawała im się zebrać nieco ziół, ale miały one głównie lecznicze przeznaczenie. Odżywiali się wyłącznie jagodami i pokarmami pochodzenia zwierzęcego.
Odmawiając udziału w polowaniu, Vendel utracił nieco z szacunku, jakim go tu darzono, to pewne, ale pochodził z Ludzi Lodu i po Silje odziedziczył głębokie zrozumienie dla zwierząt i ich życia. Nic na to nie mógł poradzić, że za każdym razem, gdy był świadkiem zabijania zwierzęcia, reagował niemal chorobą.
Irovar był bardzo bogatym człowiekiem, posiadał pięć tysięcy reniferów. Właściwie więc Sinsiew stanowiła dobrą partię. Gdyby byli zalotnicy! Tylko w klanie Irovara znajdowali się jeszcze młodzi, nieżonaci mężczyźni, a im nie wolno było zawrzeć małżeństwa z jego córką.
Sinsiew nie chciała nikogo innego, tylko swojego kuzyna, ale o tym związku nie mogło być mowy i Irovar poważnie obawiał się, że młodzi odbiorą sobie życie z powodu nieszczęśliwej miłości. Co prawda w grę wchodzić mogło jeszcze dwóch mężczyzn z innych klanów, ale jeden z nich był już bardzo stetryczały i miał trzy żony, a drugiemu jeszcze mleko nie wyschło pod nosem.
Vendel pojawił się więc niczym książę z bajki.
Był nim dla wszystkich innych dziewcząt, tylko nie dla Sinsiew.
Widział, że matka dziewczyny, Tun-sij, przygląda się córce czujnie, badawczo. I pewnego dnia nagle pojął wszystko. Wzbudziło to w nim gniew tak wielki, że postanowił rozmówić się z szamanką, w czasie gdy pletli sanie przed chatą.
Bez wstępów napadł na nią, wzburzony.
– A więc to tak! To właśnie uczyniłaś wtedy, podczas obrzędu! Zwróciłaś me pożądanie ku Sinsiew!
Tun-sij uśmiechnęła się kpiąco.
– Byłam wspaniała, prawda? Sam to powiedziałeś.
– Tak, ale nie przypuszczałem… Do czego doprowadziłaś, czarownico? Zatrzymałaś mnie tutaj, sprawiłaś, że zapomniałem o domu, o rodzicach. Dlaczego? Dlatego, że nie możesz znieść myśli, iż twoja córka pozostanie niezamężna?
Odwróciła się i dalej plotła sanie.
– Szczęście mojej córki nie ma z tym nic wspólnego. Ani też twoje szczęście czy moje. Zbyt mało znaczymy w porównaniu z tym, co musi się stać. Masz poślubić moją córkę, Vendelu, a moim obowiązkiem jest do tego doprowadzić.
Vendel gotował się ze złości.
– Dobrze, ale nawet jeśli ja jej zapragnę, to co z tego? Ona mnie nie chce! Zwróć więc także jej oczy na mnie, żeby była w tym chociaż odrobina sprawiedliwości! A może masz zamiar uśmiercić jej kuzyna? To byłoby proste, prawda?
Wiedział, że mówi teraz bardzo niemądrze, ale nigdy jeszcze nie był do tego stopnia rozgniewany. Nie pozwoli sobą kierować!
– Tu nie jest potrzebna żadna magia – odparła spokojnie. – Jesteś młody i przystojny. O ile znam Sinsiew, już jest tobą oczarowana.
– Ha! – wykrzyknął Vendel.
– Nie przypadła jej natomiast do gustu twoja przygoda z dziewczętami w drodze do nas. Sinsiew jest dumną kobietą. Pragnie męża, który będzie nietknięty.
Vendel uderzył się pięścią w czoło.
– Ze wszystkich nieznośnych kobiet musiałem zakochać się w tej najbardziej nieznośne! Byłem nietknięty aż do tamtej nocy. I chciałbym ujrzeć mężczyznę, który oparłby się pokusie w takich okolicznościach.
Za ich plecami rozległ się chłodny głos:
– Ośmieszyłeś się przed całą wioską, przestając z tymi rozpustnicami.
Vendel zerwał się na równe nogi. Przed nim stała Sinsiew. Z wyrazu jej twarzy, bardziej niż z pojedynczych słów, które zdołał wyłowić ze zdania, zrozumiał, co powiedziała.
Читать дальше