– Tun-sij – rzekł zgnębiony. – Oznajmij swej zadzierającej nosa córce, że proszę o jej rękę.
Tun-sij przetłumaczyła dosłownie.
Sinsiew odpaliła bez wahania:
– Powiedz tej tyce, że chcę mieć męża, który będzie mnie godzien. Nie takiego, który ugania się za dziewczętami. Nie takiego, który nie ma ani jednego renifera i boi się polować. Który nigdy nie złowił wieloryba ani nawet foki, który boi się wbić nóż w łososia i nie potrafi nawet pochwycić cielęcia renifera.
Kiedy matka przetłumaczyła jej słowa, Wendel odparł sucho:
– Wydaje mi się, że są jeszcze inne wartości poza uśmiercaniem żywych stworzeń. Na przykład dobroć, życzliwość, ufność i miłość. Ale, rzecz jasna, jeśli ważniejsze jest dla ciebie bogactwo i nieroztropne ryzykanctwo, to znaczy, że nic mi po tobie.
Sinsiew wybuchnęła niczym beczka z prochem.
– Jeśli chcesz mnie dostać, będziesz musiał pokazać, co potrafisz! Mam poza tobą wielu zalotników.
Obrażone „Ach, tak?” było jedyną odpowiedzią, na jaką Vendel potrafił się zdobyć.
– Wyobraź sobie, że tak właśnie jest!
Tun-sij, dzielnie usiłująca nadążyć z tłumaczeniem, co przy jej znajomości rosyjskiego było naprawdę godne podziwu, powiedziała z cieniem rozpaczy w głosie:
– Niech Irovar rozsądzi. Irovarze!
Mąż jej nadszedł spokojnym krokiem i Tun-sij wyjaśniła mu przedmiot sporu.
Kiwnął głową.
– Obawiam się, że będziesz musiał stanąć o nią w zawody. Taki jest nasz obyczaj, gdy kilku stara się o tę samą dziewczynę. A ten stary, o którym ci mówiłem, także o nią prosił.
Z powodu reniferów? pomyślał Vendel szyderczo.
– Wobec tego Tuu też musi być wolno konkurować o mnie – zawołała Sinsiew.
– Nie bądź głupia – ostudził ją Irovar. – Tuu jest twoim kuzynem.
Sinsiew obstawała przy swoim.
– A jeśli wygra, czy wtedy mnie nie dostanie?
– Nie będzie brał udziału w turnieju.
– Wobec tego ja się na to nie godzę.
Vendel wstał, prostując się na całą swą długość.
– Nie martw się, Sinsiew, nie spieszy się. Zanim uderzę w konkury, muszę zadbać o przyszłość moich małych przyjaciółek. Nie mam zamiaru tak po prostu się z tobą ożenić i skazać je na samotność przez całe życie.
– Ciekawe, gdzie masz zamiar szukać dla nich mężów?
– Zamierzam pomówić na ten temat z twoją matką. Jestem za nie odpowiedzialny. Jeśli nie znajdę im męża, sam je wezmę. Postaram się o to, by miały dzieci i były bezpieczne. Potem opuszczę wasz kraj i powrócę do siebie, do domu.
W oczach Sinsiew pojawił się jakby cień lęku.
– Możesz walczyć o mnie. Ale musisz też postarać się o to, by zwyciężyć. Inaczej uciekniemy razem z Tuu.
– Uciekniecie? – powtórzył Irovar z pociemniałą twarzą.
Sinsiew odwróciła się do ojca.
– Albo razem poszukamy śmierci.
Vendel powiedział szybko:
– Sądzę, że nie mówisz tego poważnie, Sinsiew. Inaczej nie przejęłabyś się tak, gdy powiedziałem, że ożenię się z dziewczętami. Ilu właściwie chciałabyś mieć mężów?
– Tak właśnie mówiłam, Vendelu – powiedziała Tun-sij po rosyjsku. – Ona ma do ciebie słabość. Chce tylko, byś pokazał, że jesteś odważny i silny. To jej wystarczy.
Sinsiew, kiedy powtórzono jej słowa Vendela, obraziła się i uciekła, przemykając między domami jak cielę wypuszczone wiosną na pastwisko.
– Ona ma dopiero szesnaście lat – Irovar po ojcowsku próbował usprawiedliwić córkę.
– A poza tym jest z naszego rodu, Vendelu, nie zapominaj o tym – rzekła Tun-sij. – Z Ludzi Lodu. Zrozumiałam, że i u was niektórzy są bardzo porywczy.
– To prawda – przyznał Vendel, patrząc w ślad za uciekającą dziewczyną. – Wiele było podobnych do niej. Samodzielnych, opornych, trudnych do okiełznania. Ale ja mówiłem poważnie, Tun-sij. Pragnę porozmawiać z tobą o przyszłości tych pięciu samotnych dziewcząt. Irovarze, ty także możesz tego posłuchać, jeśli masz ochotę. Przyda nam się twoja pomoc, gdy trudno nam będzie się porozumieć.
Irovar usiadł przy nich. Tego dnia nie było tak ciepło, słońce skryło się za chmurami, a wiatr od razu stał się bardziej dokuczliwy. Vendel poczuł, że marzną mu palce. Nie miał jak oni futrzanych rękawic, skóra na dłoniach była więc czerwona i popękana z zimna.
– Tun-sij, wspomniałaś, że lud, który mieszka w Taran-gai, wymiera. Czy z tego samego powodu, co wy? Czy także zostały tam same kobiety?
– Wprost przeciwnie! Gdyby tak było, nie groziłoby im wymarcie. Pośród nich jest za mało kobiet, na tym polega ich tragedia.
– No, to wszystko jasne!
Małżonkowie popatrzyli na niego, nic nie rozumiejąc. Vendel wyjaśnił:
– Zapytałem kiedyś, czy wszyscy, którzy tam mieszkają, to bestie, a ty gwałtownie zaprotestowałaś, mówiąc, że to zwykli ludzie żyjący w surowym klimacie i nieprawdopodobnie ciężkich warunkach.
– To fakt.
Irovara ni stąd, ni zowąd pochwycił atak kaszlu.
– No, żeby tacy znów zwyczajni…
Ostre spojrzenie żony sprawiło, że urwał w pół zdania.
– Tun-sij, chciałbym, żebyś poszła ze mną do Taran-gai – ciągnął z ożywieniem Vendel. – Chcę ujrzeć tych ludzi na własne oczy, nie oddam bowiem moich małych przyjaciółek byle komu. Jeśli tamci mężczyźni zgodzą się, zapytam dziewczęta…
– One nigdy się na to nie zdecydują – krótko orzekł Irovar.
– A ty? Ożeniłeś się z jedną z nich – przypomniał Vendel. – Czy ktoś w twoim plemieniu narzeka na Tun-sij? Uważa ją za niebezpieczną?
– Szanują ją – z zadumą przyznał Irovar. – I to jest prawdziwy szacunek.
– Sam widzisz! Sądzę, że lęk przed Taran-gai bierze się głównie z przesądów i nieświadomości. Dwieście lat temu w Norwegii, w Trondelag, było dokładnie tak samo. Wszyscy śmiertelnie się bali Doliny Ludzi Lodu i prześladowali jej mieszkańców tylko dlatego, że ci znali się na czarach. Ale kiedy wreszcie rodzina Tengela Dobrego wydostała się stamtąd i osiedliła wśród zwykłych ludzi, zyskała ogromny szacunek z powodu swej dobroci i mądrości.
Tun-sij wpatrywała się weń rozjaśnionymi oczyma.
– Tak jakbym słyszała o losach mego ludu. Vendelu, wyruszymy najszybciej jak się da!
– Nie masz sił na tak długą podróż – zaprotestował Irovar.
– Zawsze znajdzie się siły na to, czego się naprawdę pragnie – odparła. – Dlaczego mielibyśmy zwlekać? Dziewczęta weźmiemy ze sobą, niech zobaczą, co je czeka!
– Nigdy się na to nie zgodzą.
– Przecież będzie z nami Vendel. Pojadą za nim, byle tylko znaleźć się w zasięgu jego męskości.
Podczas gdy Vendel starał się opanować nagłe zawstydzenie, dyskusję zakończył Irovar, który kategorycznie sprzeciwił się zabieraniu dziewcząt na tak przerażającą wyprawę. O dziwo, Tun-sij uległa jego woli. Vendel nie spodziewał się tego, ale fakt ów wiele mu powiedział o miłości, jaką ta władcza kobieta żywiła do męża.
Okazało się to jeszcze wyraźniej, gdy Irovar dość ostrożnie zapytał:
– A ja? Czy mam tu siedzieć i czekać?
W oczach Tun-sij pojawiło się ciepło, jakiego Vendel nigdy jeszcze nie widział.
– Ty? Wiesz przecież, że nie wytrzymam nawet godziny bez ciebie.
Pocieszyło to Irovara.
– Ale nie pójdę w góry! Byłem tam już kiedyś, raz, by pokazać twym rodzicom, że jestem ciebie wart!
– Nigdy źle o tobie nie mówili. A więc ustalone. Przygotujmy się do podróży. Wyruszymy, gdy słońce na dobre zagości na niebie i nie będzie musiało walczyć z północnym wiatrem. Vendelu, pójdę teraz pomówić z dziewczętami. A ty ostatnią noc przed wyprawą powinieneś spędzić z nimi.
Читать дальше