Vendel podziękował, mówiąc, że już się najadł, i wstał ostrożnie w obawie, że znów zemdleje. Pożywienie i wypoczynek zrobiły jednak swoje.
Kiedy powoli się podnosił, oczy dziewcząt rozszerzały się zdumieniem. Wydawało im się, że nigdy nie będzie miał końca, był coraz wyższy i wyższy. Kiedy nareszcie wyprostował się na całą swoją długość, usłyszał ich przeciągłe, pełne zdumienia westchnienie. Vendel Grip był wysoki nawet na szwedzką miarę, jakimż więc wielkoludem musiał wydać się tutaj? Podniecone dziewczęta przywołały mężczyzn.
Popatrzyli na niego i wybuchnęli szczerym śmiechem. I oni okazali się mali. Mieli chropowatą skórę, byli chyba w średnim wieku. No, jeden, być może, nieco starszy. Vendel musiał stwierdzić, że ten lud prędko traci urok młodości w surowym klimacie. Starzeli się szybko, skóra marszczyła się niczym kora.
– Tiici? – zapytał starszy, ruchem dłoni wskazując ubranie Vendela.
Vendel popatrzył na niego pytająco. Jurat zaczął obijać się ramionami i udawał; że się trzęsie.
– Tiici? – powtórzył.
Szwed zrozumiał i szybko pokiwał głową. Mężczyzna wydał polecenie jednej z dziewcząt, która natychmiast pobiegła za wzgórze. Pozostałe opowiadały coś, przekrzykując się nawzajem. Prawdopodobnie wyjaśniały, że nakarmiły Vendela. Mężczyźni pokiwali głowami z aprobatą.
Dziewczyna wróciła, niosąc futrzaną kunkę. Vendel przyjął ją z podziękowaniem i spróbował założyć. Po dłuższym naciąganiu, szarpaniu i poprawianiu przez pomocne dłonie, mógł uznać się za ubranego. Niestety, rękawy sięgały mu ledwie do łokci, w ramionach cisnęło, a i z przodu kurtka omal nie pękła. Jurat-Samojedzi zaśmiewali się do łez.
Wkrótce jednak mężczyźni spoważnieli i powiedzieli coś, wskazując na łódź. Vendel zrozumiał, nie wiedział jednak, co uczynić, by sam został zrozumiany. Rozejrzał się dokoła. Niejasno pamiętał, że poprzedniego wieczoru, na wpół nieprzytomny z głodu i wycieńczenia, ujrzał góry na zachodzie. Nie był jednak wówczas w stanie unieść choćby ręki i zmienić kierunku łodzi. Teraz znów widział góry. Daleko na południowym zachodzie tundra wznosiła się ponad linię horyzontu. Czy był to najbardziej na północ wysunięty punkt łańcucha Uralu? Czy może to inne, nieznane mu góry? Wiedział tak rozpaczliwie mało. Powinien był zebrać informacje o północnych regionach jeszcze w Tobolsku, ale wtedy jego ciekawość kierowała się wyłącznie na zachód.
Teraz wskazał najpierw na siebie, a później na zachód. Popatrzył na łódź i za pomocą gestów zapytał, czy może tam dotrzeć wodą. Mężczyźni zrozumieli i z przejęciem odparli, że tego nie da się zrobić. Ale zaproponowali, by im towarzyszył, bowiem oni zmierzają akurat w tę stronę.
Vendel kiwnął głową z wdzięcznością. Potem gestami rąk pokazał, że darowuje im łódź. O to właśnie pytali wcześniej.
Rozjaśnili się i energicznie przystąpili do działania. Ciszę rozdarły niezrozumiałe słowa poleceń. Po wielu targach tubylcy w końcu się domówili: mężczyźni mieli zająć się łodzią, dziewczęta Vendelem.
Pięć sarenek nie miało nic przeciwko temu.
Ciągnęły go i popychały w kierunku wzniesienia, podczas gdy mężczyźni pospieszyli w dół na brzeg rzeki. Vendel pozwolił się prowadzić dziewczętom. Nie miał nic do stracenia, a wiele mógł zyskać.
Ze szczytu wzniesienia, jak okiem sięgnąć, widać było tylko tundrę w całej swej przerażającej krasie. Ale w zacisznym miejscu, ukryte przed zawsze wiejącym wichrem, leżało domostwo mieszkalne, zbudowane z opartych o siebie pni drzew, tworzących stożek i przetykanych korą. Zastanawiał się, czy jest to jedna z ich stałych budowli – dom, który stał tu zawsze, by mieli dokąd wrócić, gdy nadchodziła odpowiednia pora roku. Nie mógł jednak o to zapytać, to było zbyt skomplikowane.
Dostrzegł także psy i sanie z cienkich pni drzew, zachwycające przepięknym wykonaniem. Domostwo otoczone było wysokim, choć rzadkim płotem, który z pewnością nie stanowił ochrony przed wiatrem, lecz być może osłaniał przed śniegiem. A może po prostu służył do zaznaczania własnego terytorium, jako sygnał dla innych plemion, myślał Vendel. W zagrodzie uwiązanych było także kilka reniferów.
Wyniosłość terenu, która wydawała się tu tak nie na miejscu i tak bardzo go zdumiała, wyglądała niby wielki pokład lodu, który wydobywał się spod ziemi. Tundra także nie była jednostajną, szarą płaszczyzną, jak sądził wcześniej. Teraz, kiedy stanął trochę wyżej, zobaczył, że pełno na niej mniejszych i większych pagórków, wiele z nich nadal pokrytych lodem, zwłaszcza w pobliżu miejsca, w którym stali. A daleko na południe, gdzie zagościła już późna arktyczna wiosna, ziemia lśniła wielością barw, trwała istna orgia kolorów rozmaitych gatunków porostów. Był to przepiękny, choć jednocześnie przygnębiający widok. Nie budził już jednak takiej grozy w Vendelu teraz, kiedy miał towarzystwo.
Psy nie zwróciły uwagi na obcego przybysza. Spokojnie leżały na cienkiej warstewce zlodowaciałego śniegu. Były to wielkie, białe, kudłate stworzenia o przebiegłych oczach, ale sprawiały wrażenie dość łagodnych.
Dziewczętom nie zamykały się usta. Chwilami Vendel odnosił wrażenie, jakby się o coś spierały, ale w końcu młodsze zawsze poddawały się gniewnemu mruczeniu starszych. Głównie jednak chichotały, wszystkie uradowane i poruszone swym nieoczekiwanym „znaleziskiem”.
Wspinaczka na wzgórze pozbawiła Vendela sił. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Nigdy w życiu jeszcze nie czuł się tak słaby! I to teraz, kiedy miał wokół siebie całą gromadkę dziewcząt, które tak bardzo go podziwiały!
Zaproszono go do chaty przypominającej raczej szałas. Był prawie pewien, że zastanie w niej jeszcze innych ludzi, ale dziewczęta były najwyraźniej same. Łagodnie zmusiły go, by usiadł na miękkich skórach, którymi pokryta była podłoga. Miał wrażenie, jakby zapadał się w miękki mech. Vendel dał wyraz swemu dobremu samopoczuciu, wzdychając z zadowoleniem i uśmiechając się szeroko. Musiał jednak zwalczać ogarniające go pragnienie, by położyć się na plecach i spać, spać!
Najstarsza z dziewcząt przygotowywała dla niego napój. Jednocześnie weszli dwaj mężczyźni.
Z napojem najwyraźniej wiązało się coś zabawnego. Gwarzyli między sobą, żartując, i Vendel nie mógł uwolnić się od wrażenia, że w rozmowie kryją się erotyczne tony.
Najstarsza dziewczyna podała mu naczynie. Pozostali przyglądali mu się z zaciekawieniem i błyskiem wesołości w oku.
Vendel zrozumiał, że to sprawa honoru, pozostawało mu tylko przyjąć napitek z podziękowaniem.
Cóż to, na miłość boską, mogło być? Gęsta, biaława sfermentowana masa. Czy to dobre? Tego nie wiedział, nigdy bowiem nie smakował niczego podobnego.
Ostrożnie upił kilka łyków, podniósł oczy, kiwnął głową i uśmiechnął się.
Wszyscy westchnęli z ulgą. Później mężczyźni otrzymali jedno naczynie do podziału, a kobiety drugie.
Tak wiele pytań chciał zadać, ale co można powiedzieć, gdy nie rozumie się języka rozmówcy? Pozostało mu tylko jedno: uśmiechać się życzliwie, choć niezbyt mądrze.
Vendel wypił cały napój jednym haustem, być może po to, by przełknąć go jak najprędzej i nie mieć czasu na rozpoznanie smaku. Teraz zauważył, że inni ledwie maczali usta. Zaniepokoiło go to, zwłaszcza że zdawali się ukrywać jakąś tajemnicę, która niewypowiedzianie ich bawiła.
Sprawiali wrażenie bardzo swobodnych. Zmysłowi, przez cały czas posługiwali się mową ciała, z pewnością nasyconą dużą dawką erotyzmu. Miał wrażenie, że bezustannie padają żarty na ten temat, zorientował się też, że dotyczą przede wszystkim jego. A jednocześnie okazywali mu pełen czci szacunek, jak gdyby był wyższą od nich istotą. Ich liczne komentarze, z których nie rozumiał ani słowa, sprawiły, że zaczął czuć się nieswojo.
Читать дальше