– Stójcie! Stójcie! – wrzeszczał Dan, ale nikt go nie słuchał. Przerażony gwałtownością tamtych, biegł za nimi. Mimo wszystko w obojgu płynęła ta sama krew. Potomkowie Ludzi Lodu nie powinni walczyć ze sobą!
Ulvhedin dogonił Ingrid na rozległej łące. Odwróciła się wtedy i zaczęła go okładać sakwą.
– To jest moje, dobrze o tym wiesz – wysyczał niczym wąż, chwytając ją za rękę.
– Ale to ja znalazłam skarb! – krzyczała Ingrid. – Sol mi go dała.
Sol? Dan był wstrząśnięty. Czy ta dziewczyna naprawdę postradała rozum?
Ulvhedin stanął jak wryty, ale żelaznego uchwytu nie rozluźnił.
– Sol? To kłamstwo!
– Nie, to prawda! Prosiłam ją o pomoc i ona wskazała mi drogę.
– Jak to? W jaki sposób?
– Przyszła do mnie. I zaprowadziła mnie do Lipowej Alei.
– Widziałaś ją?
– Z bliska nie. Ona jakby płynęła przede mną. Potem pokazała mi kryjówkę i zniknęła.
Ingrid mówiła ciężko dysząc, podniecona walką.
– Kłamiesz – rzekł Ulvhedin groźnie. – Dom w Lipowej Alei zawsze jest zamknięty.
– Ale ja dobrze wiem, gdzie wisi klucz.
W Ulvhedina znowu wstąpiło życie.
– Tak czy inaczej skarb jest mój. Nie miałaś prawa…
– Puść mnie! Ja go potrzebuję.
Skarbu? Dana przeniknął zimny dreszcz.
– Natychmiast przestańcie! – wrzasnął.
Oboje odwrócili się do niego.
– Nie mieszaj się! – warknął Ulvhedin. – Ty sam poruszyłeś to paskudztwo, więc trzymaj się teraz z daleka.
– Ja? – spytał Dan ze złością, ale nikt go już nie słuchał, bo Ulvhedin znowu zaczął się szamotać z Ingrid, próbując jej wyrwać sakwę. Ona walczyła jak dziki kot, biła, drapała i gryzła. Upadli na ziemię, potoczyli się po zboczu, oboje tak samo rozwścieczeni.
W końcu oczywiście Ulvhedin uzyskał przewagę. Nagle jednak Ingrid przycichła na chwilę i tylko mamrotała coś pod nosem.
Ulvhedin krzyknął, zwinął się z bólu i puścił ją.
Momentalnie zerwała się na równe nogi i rzuciła się do ucieczki.
– Posługujesz się czarami, ty wiedźmo! – zawył Ulvhedin. – Poczekaj, dostaniesz za swoje!
Podniósł się i przez chwilę stał bez ruchu. Zaraz potem Dan miał okazję się przekonać, jakim doświadczonym czarownikiem jest Ulvhedin. Na jego oczach przemienił się w ogromny lodowaty posąg, otoczony przemarzniętą mgłą. Pochylił głowę i mruczał coś niezrozumiale.
Ingrid przystanęła. Odwróciła się i jak zahipnotyzowana przyglądała się Ulvhedinowi. Dan miał wrażenie, że skamieniała – bezradna, oszalała ze strachu.
Trwało to chwilę, po czym Ulvhedin powrócił do normalnej postaci. Zbliżał się do Ingrid, żeby zabrać sakwę, która upadła na ziemię, gdy Dan zawołał:
– Dość tego! Zachowujcie się jak ludzie! To jest moja ekspedycja, moja wyprawa, a wy przyczepiliście się tylko dlatego, że trawi was pragnienie, żeby dostać się do Doliny Ludzi Lodu! Czego tam szukacie? Żadne z was nawet tego nie wie!
Ulvhedin wydął górną wargę i wydał krótkie warknięcie.
– Ja wiem! Ale Ingrid nie ma pojęcia, co chciałaby tam znaleźć. Ty, Dan, masz szaloną ideę, żeby odszukać grób Tengela Złego. Jak tego dokonasz? Bez nas? Ty, zwyczajny śmiertelnik!
– No, no – odparł Dan – nie będziemy się tu teraz ogłaszać nieśmiertelnymi, nikt w to nie wierzy.
Ulvhedin podszedł bliżej.
– Jesteś niegłupi chłopak – powiedział. – Podziwiam cię za to. Masz rację, my oboje wkręciliśmy się do twojej wyprawy. Ale zawrzyjmy teraz pokój, wszyscy troje, i pomagajmy sobie w przyszłości.
– Mówisz tak, jakbyś to ty miał skarb – syknęła Ingrid ze złością. – Ale to ja miałam go pierwsza.
– Posłuchaj no, ty mała wiedźmo – rzekł Ulvhedin łagodnie. – Gdybyś mnie nie uprzedziła, miałbym go teraz ja. Alv, twój ojciec, chciał mi go dać. Dziś rano byliśmy w Lipowej Alei. Miałem go tam dostać, bo on jest mój, dobrze o tym wiesz.
– Och – szepnęła Ingrid z poczuciem winy. – Czy ojciec wie, że zabrałam skarb?
– No pewnie, a co myślałaś? Czy ty wiesz, jakie zmartwienie na nich ściągnęłaś? Mam polecenie sprowadzić cię z powrotem. Natychmiast!
– Nie! – jęknęła Ingrid. – Będę przecież pomagać Danowi w zbieraniu roślin.
Ulvhedin uśmiechnął się sceptycznie.
Ingrid powróciła odwaga.
– Posłuchaj mnie, ty bestio. Jedziemy na tym samym wózku, i ty, i ja. Przyrzekam nie naruszać reguł, jeśli ty przyrzekniesz to samo. Tylko mnie ze sobą zabierzcie! Jeśli nie… Och, zlitujcie się nade mną!
Co ich tak wabi i przyciąga z taką palącą siłą, że odmienili się do tego stopnia? myślał Dan, przerażony.
– Chyba nie chcę was ze sobą zabrać – powiedział.
Odwrócili się gwałtownie.
– Musisz! – zawołali jednocześnie.
– Naprawdę możemy sobie nawzajem pomagać – przekonywał Ulvhedin. – Z czasów, gdy samotnie ukrywałem się w górach, wiem, gdzie jakie rośliny rosną. Ingrid jest zręczna i pojętna. A ty…? Jeżeli naprawdę masz zamiar dotrzeć do Lodowej Doliny, musisz zabrać nas ze sobą.
W przeciwnym razie możesz po prostu zabłądzić.
– A wy nie możecie?
– Owszem, ale my wyczuwamy niebezpieczeństwo na odległość, a ty tego nie potrafisz.
Dan wahał się.
– Być może masz rację. Ale rodzice Ingrid? I Elisa? Nikt nie powinien cierpieć z powodu naszych szaleństw.
– Elisa mi ufa. A Alvowi i Berit obiecałem, że przyprowadzę Ingrid całą i zdrową do domu. Oni, podobnie jak ja, wiedzą, że być może nie stanie się to natychmiast.
Jak on się pięknie wyraża, pomyślał Dan, z trudem powstrzymując uśmiech. Ani słowa o tym, które z nich będzie trochę dłużej poza domem.
– W porządku, chyba możemy się zdecydować… – powiedział, a w westchnieniach tamtych dwojga nietrudno było zauważyć ulgę. – Przy jednym będę się jednak upierał.
– Co takiego?
– Że to ja będę się opiekował tą sakwą.
Oboje otworzyli usta, żeby zaprotestować, po czym popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Dan także się uśmiechał.
– Postanowione! – oświadczył Ulvhedin, a Ingrid przytaknęła. – Ale czy ty powinieneś, Dan?
Spojrzał na nich poważnie.
– Ja wiem, że ten skarb może kogoś dotkniętego dziedzictwem przemienić w dzikie zwierzę. Wiem jednak także, że członkowie naszego rodu są ludźmi bardzo honorowymi. Załóżmy więc, że ja będę się opiekował skarbem, dopóki będziemy zbierać rośliny, dobrze? Kiedy już dojdziemy do Lodowej Doliny, nie miałbym odwagi mieć go przy sobie, choćby z obawy o własne życie.
– Niegłupio – zgodził się Ulvhedin. – Do tej pory coś na pewno wymyślimy.
Ingrid spoglądała tęsknie na sakwę.
– Chcecie powiedzieć, że po drodze nie będziemy mogli ani trochę poeksperymentować? Teraz, kiedy wszystko mamy do dyspozycji?
– Nie mamy – mruknął Ulvhedin tak cicho, że nikt go nie usłyszał.
– Eksperymentować będziemy później – oświadczył Dan pojednawczo. – Jeśli nasza współpraca będzie się układać dobrze, nie będę miał nic przeciwko temu, żebyście przyjrzeli się nieco lepiej tym kosztownościom.
Oboje sprawiali wrażenie zadowolonych z tej odpowiedzi.
Ponieważ wszyscy troje byli teraz rozbudzeni, postanowili jechać jeszcze kawałek, zanim ostatecznie znajdą miejsce na odpoczynek. W najciemniejszej porze nocy jechali w milczeniu na północ jak trzy cienie w zaczarowanym krajobrazie.
Nikt nie wie, jak wielki strach przepełniał serce Dana tamtej nocy, gdy jechał pomiędzy tymi dwoma niezwykłymi kociookimi istotami, pochodzącymi ze świata znajdującego się gdzieś pomiędzy rzeczywistością a krainą magii.
Читать дальше