– Widzę, że z trudem trzymasz się na nogach. Masz boleści?
– Straszne!
– Mdli cię?
– Przez cały czas. Bez przerwy.
– Rozumiem cię. Ja także, choć niczego nie piłam, mam mdłości na samą myśl o tych napojach. I boję się, bo przecież tam było tyle trucizn!
– Ja też się boję. Naprawdę nie czuję się dobrze.
To było widoczne. Głęboko wpadnięte oczy płonęły gorączkowo. Blada jak ściana twarz poorana była głębokimi bruzdami, Heike wyglądał o dziesięć lat starzej. Ręce, a właściwie całe ciało nie przestawało dygotać.
Głos Vingi brzmiał łagodniej i było w nim więcej troski niż zazwyczaj:
– Teraz pójdziesz ze mną do domu i zostaniesz tam, dopóki całkiem nie wydobrzejesz i nie odpoczniesz.
W odpowiedzi Heike skinął tylko głową. Nawet nie próbował protestować.
Gdy ruszyli w dalszą drogę, Heike zatoczył się i z trudem odzyskał równowagę. Vinga podbiegła natychmiast, by go podtrzymać.
– Dziękuję – szepnął, prostując się. – Nic takiego nie może mieć miejsca. Muszę być silny, przynajmniej do chwili, kiedy zostaniemy sami, ty i ja.
Więc jednak zostaną sami? Brzmiało to uspokajająco. Vinga miała nadzieję, że nastąpi to wkrótce!
Znajdowali się na dole w lesie. Teraz trudniej było wyszukiwać drogę, ponieważ księżyc schodził już ku zachodowi. Heike poprosił Vingę, by się nie odwracała, ale nawet nie musiała tego robić. Czuła wyraźnie, że tamci nieustannie depczą im po piętach. Ogromny tłum cieni z przeszłości parafii Grastensholm. W ciągu dziejów zebrało ich się naprawdę dużo. Nie, nie, ona śni! Coś takiego może być jedynie snem! Albo…?
Musiało więc paść nieuchronne pytanie:
– Heike… Dokąd oni teraz pójdą?
– Do Grastensholm, przecież wiesz.
– Wiem. Ale dziś jeszcze nie możemy ich tam wprowadzić! Bo to ty musisz tam z nimi wejść, prawda?
– Tak. Gdy tylko znajdą się we dworze, będę mógł ich zostawić samych. Bo oni dobrze się tam czuli i wiedzą, co teraz mają robić.
– Opowiedziałeś im o Snivelu?
– Tak. Rozmawiałem z nimi, kiedy ty leżałaś nieprzytomna, moja mała bohaterko.
– Och, cóż za słowa! Bohaterka! Akurat bohaterką czułam się najmniej!
– Właśnie dlatego nią byłaś. Ale, jeśli chcesz, mogę znaleźć inne określenie. Ty mała, wierna towarzyszko. Lepiej tak?
– Owszem, to uznaję. Och, Heike, nie mdlej znowu! Heike! Trzymaj się na nogach – szeptała i podtrzymywała go z rozpaczliwą determinacją. – O, tak, Bogu dzięki, nie upadłeś. Nie wolno ci mnie tak straszyć! Oni nie mogą widzieć, że jesteś słaby, wiesz o tym. Ja, cóż za okropna myśl, ale ja nie mogę zostać z nimi sama w lesie. Oni natychmiast by się na mnie rzucili!
– Ja także się tego boję. Ale znowu czuję się nieźle, to był tylko napad bólu brzucha. Już więcej cię nie zawiodę.
Ponownie ruszyli w drogę.
– Och, jak to wszystko się skończy? – jęczała Vinga cichutko, tak by idący z tyłu jej nie słyszeli. – Ale ty chyba nie zamierzasz włamać się do Grastensholm dziś w nocy? Nie byłbyś w stanie tego zrobić.
– Nie – przyznał. – Akurat teraz marzę tylko o łóżku.
– I pewnie o balii wody przedtem. Wygląda na to, że bardzo ci to potrzebne.
– Nie, nic podobnego. Woda nie jest niezbędna.
– No dobrze, więc co zamierzasz zrobić z nimi na razie? – powtórzyła, wyraźnie zniecierpliwiona. – Nie sądzę, bym zniosła sytuację, gdy oni będą mi biegać po pokojach w Elistrand.
– Nie, co do tego już się z nimi umówiłem – uśmiechnął się, ale, mój Boże, jakiż to był żałosny uśmiech! Jakby nie był w stanie nawet poruszyć wargami.
– Umówiłeś się? Możesz się z nimi porozumiewać? Zadawać pytania i otrzymywać odpowiedzi?
– Owszem! Oni mają nawet coś w rodzaju przywódcy.
– Naprawdę? A zresztą, poczekaj, ja chyba nawet wiem, kogo masz na myśli.
– No właśnie, to ten wysoki wisielec.
– Tak, natychmiast zauważyłam, że on cieszy się autorytetem. Sprawia zresztą wrażenie inteligentnego, ale chyba nie jest specjalnie miły. Taka roztrwoniona inteligencja, która zeszła na manowce.
– Cii! – syknął Heike surowo. – On ci depcze po piętach.
Ciarki przeszły jej po plecach. Od krzyża po korzonki włosów.
– O, ale to on sam musi wiedzieć – odparła głośno, z uporem. – Ludzie inteligentni na ogół zdają sobie sprawę ze swoich błędów. I na ogół są do nich bardzo przywiązani.
Heike zdenerwowany poprosił ją, by umilkła. Ale ona nie chciała. Wszystko, przez co przeszła, wzbudziło w niej agresję.
– No więc w końcu są oni po naszej stronie, czy nie? Skoro są, to wiedzą, że nie chcemy im wyrządzić krzywdy.
– Tak, to prawda, ale nie należy ich bez potrzeby drażnić.
– Nie odpowiedziałeś mi jeszcze, co zamierzasz z nimi zrobić teraz!
– Nie odpowiedziałem, bo ktoś mi wciąż przerywa – syknął.
Vinga zrozumiała, że tak nie wolno. To, że ona straciła odwagę, to nic, ale Heike nie może sobie na to pozwalać. I ze względu na własne dobro, i ze względu na tych tam, którzy tłoczą się za ich plecami. On musi nad nimi panować. Ujęła więc rękę Heikego i poprosiła o wybaczenie. Otrzymała je, oczywiście, natychmiast.
– No dobrze, jak się z nimi umówiłeś?
– Będą czekać na skraju lasu do jutra, do północy. Snivel wyjeżdża dzisiaj do Christianii, wiem o tym od kilku dni. Czyli dom w Grastensholm będzie pusty.
– Ale jak się tam dostaniesz?
– Czyż my oboje kiedyś tam nie weszliśmy?
– Przez dach? Z całą tą gromadą? Oszalałeś? W takim razie na mnie nie licz!
– Wcale też nie zamierzałem cię zabierać.
– Ach, tak? – Vinga znowu stała się agresywna.
– Tak. Ja też nie wejdę do domu, muszę im tylko pokazać drogę.
– To świetnie! Ale oni… Czy oni nie umieją przenikać przez ściany, wchodzić przez dziurki od klucza i tym podobnie? Koniecznie potrzebują pomocy?
– Niektórzy pewnie umieją, nie wiem. W każdym razie nie wszyscy. Poza tym muszą mieć moje pozwolenie na wejście do dworu.
– Dlaczego?
– Dlatego, że ktoś z naszego rodu rzucił kiedyś zaklęcia na Grastensholm, Lipową Aleję i Elistrand, co sprawiło, że żadne takie istoty nie mogą się tutaj osiedlić. Mówi się, że zrobił to Ulvhedin w latach młodości. Potem, jak wiesz, żałował tego i nawet pozwolił Ingrid posługiwać się szarym ludkiem. Ale pozwolenie miało moc tylko za jego życia. Teraz potrzebne jest moje.
Vinga zastanawiała się przez chwilę.
– To znaczy Elistrand jest wolne?
– Owszem. Żadne z nich nie może tam wejść.
Vinga głośno odetchnęła. Cudownie jest mieć jakieś schronienie. I Heike także się z tym zgadzał.
Księżyc zniknął za horyzontem, więc z największym trudem odnajdywali drogę w ciemnym lesie. Szli po omacku, potykając się co chwila, a Vinga doznawała nieprzyjemnego wrażenia, że horda za nimi ma pyszną zabawę, patrząc na nieporadne wysiłki dwojga żywych.
Chciało jej się płakać.
Nareszcie znaleźli się na równinie! Przez chwilę bała się, że zabłądzili i będą tak krążyć do końca świata, a za nimi chmara duchów. Ale w takiej okolicy jak ta trudno było zabłądzić. Jedyne, co mieli do zrobienia, to zejść w dół po zboczu, a tam już nic nie przesłaniało widoku w dolinę. I tam też w końcu trafili.
Heike wyglądał nędznie. Musiała go podtrzymywać wielokrotnie w ciągu tej wędrówki. Teraz jednak wyprostował się i władczym głosem przemawiał do postępującej za nimi gromady.
Читать дальше