– Teraz! – szepnął Heike.
Odwróciła się gwałtownie, jakby usiłowała wyszarpnąć się z jakiejś uwięzi, i wypadła poza obręb koła.
– Zauważyłaś coś? – zapytał Heike.
– Coś jakby szum. Ale w zdenerwowaniu mogło mi się tak wydawać.
– Tak, oczywiście.
Jego twarz w blasku księżyca zdawała się trupio blada. Stali teraz poza magicznym kręgiem, więc Vinga pozwoliła sobie na delikatną pieszczotę, którą Heike natychmiast odwzajemnił. Potem odeszła i usiadła pod alrauną. Dygotała i dzwoniła zębami, narzuciła więc na siebie derkę i skuliła się.
Siedziała nie spuszczając oczu z Heikego, który przyniósł teraz dwa duże worki. Z jednego wyjął różne przedmioty, które znalazł w skarbie Ludzi Lodu i gdzie indziej. Była tam wysuszona kocia głowa, czaszka małego dziecka, zapewne noworodka, który został wyniesiony do lasu i porzucony, by umarł, różne obrzydliwe rzeczy spod szubienicy i wiele, wiele innych, przeważnie starych i wysuszonych.
Wszystko to układał wokół krwawego kręgu. Potem wziął drugi worek i Vinga zobaczyła, że jest w nim ziemia z cmentarza, z najstarszego grobu. Tą ziemią Heike zasypał krwawy zarys kręgu, tak że granice magicznego koła znalazły się pod nią.
Na koniec zwrócił się do Vingi:
– Cokolwiek by się stało, pamiętaj, cokolwiek się stanie, nie wchodź w obręb tego kręgu!
Pchać się prosto na cmentarz? Wchodzić do krainy zmarłych? Vinga nie zamierzała niczego takiego robić!
W bezgranicznej ciszy Vinga usłyszała od strony skały delikatny dźwięk, jakby krople wody padały na ziemię. W ciągu nocy ten dźwięk miał rozbrzmiewać jeszcze wielokrotnie w regularnych odstępach czasu. Może to woda z topniejącego śniegu zbierała się przy jakiejś gałązce, a potem przelewała się przez krawędź skały i spadała w dół?
– Miej się na baczności, Heike – prosiła stłumionym głosem. – Bądź ostrożny!
Skinął jej głową, lecz zbyt był zajęty, by odpowiedzieć. Przygotowania dobiegły ostatecznie końca. Pozostawało mu już tylko mieć nadzieję, że przypomni sobie odpowiednie zaklęcia, kiedy będą potrzebne. Nie było nikogo, kto mógłby go tego nauczyć. Ale kiedyś umiał przecież zaklinać!
Przodkowie moi, błagał w duchu, stojąc nieruchomo i wpatrując się w magiczny krąg. Przodkowie moi, nie opuszczajcie mnie!
Spojrzał pospiesznie na alraunę. I ty mnie nie opuszczaj! Ale przede wszystkim chroń Vingę! Czuwaj nad jej ciałem i duszą!
Popatrzył w górę, trochę przestraszony. Księżyc nie był już taki jasny jak przedtem. Przyczyna była oczywista: kłęby mgły unosiły się znad doliny i chwiały się pomiędzy drzewami niczym pływające w morzu wodorosty.
Vinga także je dostrzegła i przelękła się. Chciała przez cały czas widzieć Heikego, a nie mogła podejść bliżej. Jakąż fantastyczną postacią wydawał jej się teraz Heike! Te jego niesamowite ramiona, zmierzwione włosy, prymitywne niczym u trolla rysy twarzy, te dzikie wilcze oczy, cała wysoka sylwetka, teraz pokryta krwawymi malowidłami, no i nagość, to wszystko robiło ogromne wrażenie. Vinga zauważyła, że Heike już się nie krępuje tym, że jest rozebrany, i porusza się ze swobodą. Stwierdziła też, że podniecenie wywołane jej bliskością wcale jeszcze nie minęło. Ale przecież będzie musiał przejść przez rytuał o silnym zabarwieniu erotycznym. Więc może dlatego jego ciało chce przez cały czas być pobudzone, choć nic pewnego nie wiadomo. Vinga czuła tylko, że obecność Heikego oddziałuje na nią z ogromną siłą i tak chyba musiało być. Jej nastrój także miał niebagatelne znaczenie dla całego przedsięwzięcia.
Heike długo się wahał, koncentrował się, jakby w wyobraźni przechodził przez wszystko, co go czekało, i bał się tego.
W końcu zamknął oczy i przekroczył granice kręgu.
Ból, jakiego doznał, odczuła także Vinga. Widziała, jak Heike wije się i skręca, i miała wrażenie, że ją samą przebija ostra włócznia. A ponieważ jej cierpienie było jedynie odbiciem jego doznań, mogła domyślać się, co on czuje.
Heike klęczał, starał się pokonać boleści. Nagle wyprostował się z wolna i wyciągnął ramiona ku niebu.
Mgła była coraz gęstsza, sylwetka Heikego pojawiała się i znikała. Księżyc świecił teraz wątłym, matowym blaskiem, a wokół jego tarczy pojawił się wieniec; lasu po drugiej stronie polanki Vinga nie widziała wcale.
Wewnątrz kręgu nie działo się prawie nic. Nic zupełnie przez bardzo długi czas…
I nagle Vinga usłyszała słowa. Z ust Heikego padały stłumione, lecz wyraźne. Najpierw nieśmiałe, potykające się, niepewne. Powoli jednak nabierały mocy i Vinga zaczynała je rozróżniać.
Zdań jednak nie pojmowała!
To musi być język naszych najdawniejszych przodków, pomyślała, a włosy zjeżyły jej się na głowie. Język owych potężnych czarowników ze Wschodu! Wciąż jeszcze ziarno ich dziedzictwa żyje w duszach dotkniętych potomków Ludzi Lodu. Ulvhedin także znał zaklęcia. I Mar. Oni przynoszą to ze sobą na świat, słowa kryją się w największych głębiach ich dusz.
Teraz te słowa przychodzą także do Heikego. Nieznane pieśni jego dzieciństwa.
Zdołali dojść tak daleko! Ona i Heike. O tym jednak, co miało stać się później, Heike wiedział niewiele, a Vinga w ogóle nic.
Heike mógł jedynie podążać za rytuałem, który przedstawili mu opiekunowie.
Długo, bardzo długo trwały zaklęcia, a księżyc toczył się swoim zwyczajnym torem po nieboskłonie. Mgła już nie gęstniała, może nawet przeciwnie: zrzedła nieco. Tak więc Vinga widziała przez cały czas Heikego w błękitnej poświacie księżycowej nocy.
Widziała też coś jeszcze, co sprawiło, że poczuła na plecach lodowaty chłód. Wydawało jej się, że coś czy ktoś czai się w ciemnym lesie. Coś, co pojawiło się na świecie przywołane przez postać na polance. Jakby tysiące par oczu obserwowało Heikego i ją z tajemniczych kryjówek pośród cieni na skraju lasu. To nie ludzie, ludzie nie zdobyliby się na tyle wyobraźni, by tu przyjść. Nie były to też zwierzęta.
Innych możliwości Vinga nie chciała rozważać.
Uciekaj! szeptał jakiś ostrzegawczy głos. Uciekaj co tchu! Ratuj życie!
Zmusiła się jednak, by pozostać na miejscu. Ze względu na Heikego.
Nagle zaklęcia umilkły. Heike opuścił swoje wyciągnięte ręce.
Zaczęła się kolejna, jeszcze straszniejsza część tej długiej ceremonii.
Wraz z innymi magicznymi przedmiotami w obrębie kręgu, wyznaczonego krwią i cmentarną ziemią, znajdowało się także siedem niewielkich naczyń. Heike wziął pierwsze z nich, a Vinga je rozpoznała. W naczyniu znajdował się jeden z czarodziejskich wywarów, które wspólnie przyrządzili.
Nie była to najgroźniejsza z mikstur, składały się na nią jedynie nalewki z kilku gatunków rytualnych ziół i wódki.
Heike ujął oburącz naczynie i pił zawartość powoli, wstrzymując dech. Widziała na jego twarzy grymas niesmaku, musiało to być dość gorzkie. Puste naczynie Heike odstawił na ziemię.
Vinga doznawała dziwnego wrażenia. Choć na polance nie widziała nikogo, to jednak zdawało jej się, że dziwne istoty z głębi lasu wychodzą z cienia na otwartą przestrzeń i powolutku zbliżają się do skalnej ściany, pod którą ona się schroniła.
Cóż za szalony pomysł!
Heike wziął drugie naczynie. To także Vinga poznawała, ale tym razem trochę się przestraszyła. Nigdy jej się nie podobały zioła, które wchodziły w skład tej mikstury. Były wśród nich trucizny, dzieciom zabraniano brać je do ust, a nawet w ogóle dotykać. Jagody leśne i ogrodowe, korzenie trujących roślin.
Читать дальше