– Trochę dalej w lesie.
Wkrótce weszli na otwartą leśną polankę pod skalnym urwiskiem. Nie można się było pomylić co do tego miejsca. Po prawej stronie zamykała je górska ściana, poza tym wzniesienie otaczał las. Polanka w części porośnięta była trawą, w części podłoże stanowiła naga skała. Wzniesienie miało kolisty, jakby magiczny kształt, las wokół sprawiał wrażenie zaczarowanego. A wszystko zalane światłem księżyca, sprzymierzeńca wszelkich istot nadprzyrodzonych.
Heike stał przez chwilę, jakby chciał poznać teren wszystkimi zmysłami. Vinga widziała, jak bada wzrokiem polankę, jego dłonie zaciskały się powoli i otwierały, i była to jedyna oznaka ogromnego nerwowego napięcia.
W końcu wiedział już wszystko, co chciał. Odetchnął kilka razy głęboko, a potem powoli zdjął z szyi alraunę. Podszedł do górskiej ściany i na gałązce rosnącego tam jałowca powiesił magiczny korzeń, najcenniejszy amulet Ludzi Lodu. Następnie wziął od Vingi jedną derkę i rozścielił ją na ziemi. Starannie, z wielką troskliwością.
– Tu będzie twoje miejsce, Vingo. Siedź tutaj, kiedy ja będę zajmował się rytuałami. Pod alrauną jesteś bezpieczna.
Bezpieczna przed czym? pomyślała, lecz nie odważyła się zapytać. Nie chciała usłyszeć odpowiedzi.
Heike rozebrał się do pasa. Jego ciało, rozgrzane wspinaczką w ciepłym ubraniu, odczuło nocny chłód niemal jak rozkosz.
– Wiesz, co masz teraz zrobić? – zapytał dźwięczącym metalicznie głosem.
– Tak. Mam wymalować magiczne znaki.
Heike skinął głową. Ze swojego worka wyjął nieduże naczynie z drewna. Vinga rozpoznała je i odetchnęła z ulgą.
– Nie, nie miałem zamiaru tego pić – uśmiechnął się Heike.
Podał jej zaostrzony na końcu patyk i naczynie z miksturą. Potem odwrócił się do niej plecami.
– Jesteś zbyt wysoki – szepnęła.
– Mogę się położyć na brzuchu. A poza tym nie musisz szeptać. Jesteśmy tu sami.
Zdawało się, że zamierza dodać jeszcze: „Tymczasem”. Vinga ucieszyła się, że tego nie zrobił.
To miejsce wywoływało w niej zimne dreszcze, choć wciąż była rozgrzana po szybkim marszu w górę. Owo milczące oczekiwanie, owo nierzeczywiste rozedrganie w przyrodzie… Czuła się tak, jakby ona i Heike wkroczyli w głąb natury, zjednoczyli się z nią.
To była straszna myśl, choć, z drugiej strony, mogłaby się wydawać piękna. Człowiek i Ziemia jako część uniwersum, część kosmosu. Czyż to nie piękne? Tej nocy jednak nie było to takie oczywiste.
Może dlatego, że starali się poznać niewłaściwą część kosmosu? Jego ciemną stronę? Pragnęli dotrzeć do świata, który być może istnieje równolegle z naszym, ale pozostaje niewidoczny?
Właściwie co takiego kryje się w tamtym świecie? Czy naprawdę chciałaby się tego dowiedzieć? I tak, i nie.
Heike położył się na derce pod alrauną. Vinga uklękła przy nim i malowała magiczne znaki na jego plecach i barkach.
Ciemnobrązowa mieszanina w butelce zawierała nie tylko krew. Heike dodał też środki zapobiegające jej krzepnięciu i jeszcze inne, o których wolał Vindze nie wspominać.
– Czy pamiętasz, jak te znaki mają wyglądać? – zapytał, gdy niepewnie przystąpiła do pracy. Drgnął gwałtownie, kiedy patyk po raz pierwszy dotknął jego skóry, a Vinga zrozumiała, że jego nerwy napięte są do ostateczności.
– Oczywiście, że pamiętam. Wszystko będzie dobrze.
Drżącą ręką przesuwała patyk po jego plecach. Kręgi, trójkąty, fale, magiczne słowa, których nie rozumiała, malowała wszystko, co trzeba. Może nie było to piękne, ale przecież nie o to chodzi.
Ze zdumieniem stwierdziła, że obraz pojawiający się na plecach Heikego ma orientalny charakter. Czyżby znowu odległa przeszłość Ludzi Lodu? Skąd czwórka opiekunów to zna? A1e wiedziała przecież z książek o Ludziach Lodu, że Ulvhedin przeklinał w jakimś obcym języku, którego nikt poza nim nie rozumiał a który uważano w rodzinie za język ich pierwt2nych, znających się na czarach przodków. I Mar też znał ten język, zdaniem Heikego, a zresztą Heike sam miewał wizje, pochodzące z bardzo odległej przeszłości. Przechowywał również w pamięci niejasne wspomnienie, że w dzieciństwie śpiewał dziwne magiczne piosenki, których znaczenia nie pojmował.
Przygotowywali się bardzo starannie do całego rytuału, wielokrotnie w ciągu ostatnich tygodni malowali wszystkie te ponure znaki, i ona, i Heike! Tu nic nie mogło być zrobione źle.
– No – rzekła zadowolona. – Wszystko jest na swoim miejscu. A teraz z przodu.
Heike odwrócił się.
– Wystarczy „atramentu”?
– Jest jeszcze mnóstwo.
– To dobrze. Będziemy go potrzebować.
– Och, Heike – roześmiała się Vinga. – Jak ja mam cokolwiek narysować na tych twoich owłosionych piersiach?
– Zrób, co możesz. Nie zabrałem ze sobą brzytwy – odparł rozbawiony.
Westchnęła z rezygnacją i zabrała się do roboty. Jej czułe dłonie dotykały skóry Heikego, który z radością stwierdził, że nie robi na Vindze niemiłego wrażenia.
Zalała go fala bezgranicznej miłości.
Tym razem praca zabrała znacznie więcej czasu. Kiedy Vinga nareszcie skończyła, przyjrzała się swemu dziełu krytycznie:
– No, lepiej nie potrafię. Ale zdaje mi się, że magiczne znaki są też potrzebne nieco… niżej.
Heike poczuł, że się czerwieni, a zarazem pojawiły się wyrzuty sumienia.
– Tak. Ale ja… odkładałem tę niemiłą sprawę, jak długo się dało.
– Dla mnie to nie jest nic niemiłego, ty głuptasie – syknęła ze złością i jednym szarpnięciem zerwała mu pas. – Nie nauczyłeś mnie tych znaków wcześniej, a na dodatek teraz tracisz czas. Już dawno mogłam skończyć, gdyby nie ta twoja beznadziejna wstydliwość! I to przed kim? Przede mną?
Nie przestając mówić, ściągnęła z niego spodnie i kazała położyć się na brzuchu; może to zresztą Heike sam się o to zatroszczył, odwrócił się zręcznie niczym kot.
– Jak to ma wyglądać? – w głosie Vingi nadal pobrzmiewał agresywny ton.
– Bardzo prosto. Wszędzie takie same kreski.
Wyjaśniał, rysując wzory palcem na derce. Vinga zabrała się do pracy, wciąż zirytowana. Kiedy skończyła, a w podnieceniu pracowała szybko, rozkazała mu krótko, żeby się odwrócił na plecy.
– I nie strój tu żadnych fochów – powiedziała. – Widziałam cię już przedtem. I od tamtej pory tęsknię za tobą.
Heike zrozumiał, że ją zranił, i chcąc nie chcąc odwrócił się na plecy.
– No, oto Heike w całej swojej okazałości – powiedziała Vinga. – A poza tym, mój kochany, dlaczego tak się boisz pokazać, jak jesteś zbudowany? Zresztą może to lepiej, że nie chcesz się pokazywać. Wszystkim innym, oczywiście. Ale żeby mnie?
Heike wyjaśnił, co należy jeszcze wymalować. Także nie było to nic skomplikowanego. Vinga zrobiła, co polecił.
– Powinieneś być chociaż odrobinę podniecony – powiedziała z pretensją w głosie. – W każdym razie w chwili kiedy malowałam te półksiężyce na najszlachetniejszej części twojej osoby. Mnie też by wtedy było łatwiej, miałabym więcej miejsca do malowania. Zwłaszcza że twój widok bardzo mnie porusza.
– A jak ci się wydaje, o czym ja myślę, kiedy tak leżę z zamkniętymi oczyma? Wydaje mi się, że pływam w chłodnej źródlanej wodzie, a ona delikatnie pieści moją skórę.
Vinga uśmiechnęła się, udobruchana, i pocałowała go w czubek nosa. Ostrożnie, by nie zniszczyć swojego malarskiego dzieła.
– Nie, przestań! – jęknął Heike. – Muszę być w dobrym stanie.
Читать дальше