Przekradł się ostrożnie jeszcze kilka metrów w przód, potem sprawnie uskoczył w bok a skrył się za wielkim głazem. Przed nim, na wywróconej brzozie, plecami do Jona siedział przestępca. Ściągał but. Tak, to na pewno pęcherze! Żadnej strzelby przy nim nie było widać, ale jeśli ma jakąś ukrytą broń…
Bez trudu mógłbym go teraz zastrzelić, pomyślał Jon i wycelował. Przy tej czynności zawsze ogarniało go niewypowiedzianie rozkoszne uczucie. Ale to nie byłoby polowanie, tylko rzeź. Gra cokolwiek nieuczciwa. Chociaż to potwór, który nie zasługuje na to, by żyć, musi mieć szansę obrony. Jon zaczął rozważać następne posunięcie. Jeśli podkradnie się bliżej, wtedy chłopak może się odwrócić z pistoletem w ręku. Wszystko zależy od tego, kto zdąży strzelić pierwszy. Jon mógł też zawołać: „Ręce do góry!” Chłopak pewnie rzuciłby się do ucieczki. A wtedy… bang! Jon nie był pewien, które rozwiązanie jest najlepsze. A może…
Nagle drgnął. Usłyszał, jak chłopak mówi obojętnie:
– Możesz stamtąd wyjść, ty za kamieniem. Nie jestem uzbrojony.
Jon zmarszczył brwi, potem wstał i podszedł bliżej, cały czas trzymając palec na spuście.
– Nie boję się ciebie, łajdaku – syknął.
Chłopak odwrócił się i popatrzył na Jona.
– Doprawdy? Tak mi się wydawało, inaczej byś we mnie nie mierzył.
Jon, nadal czujny, opuścił strzelbę. Chłopak miał ze dwadzieścia lat, był dość przystojny.
– Słyszałem, jak przed chwilą strzeliłeś – powiedział. – Dobrze, że przyszedłeś.
Jon zmieszał się. Nie przewidział takiego rozwoju wypadków.
– Dlaczego? – spytał krótko.
Olav Nilsen wzruszył ramionami.
– Głodny jestem. Otarłem nogę. Masz coś do jedzenia?
– Właściwie dobrze by ci zrobiło trochę się przegłodzić, rozpieszczony smarkaczu, ale jestem chrześcijaninem. Masz! – Jon sięgnął do torby z prowiantem i rzucił chłopakowi kanapkę. – To znaczy, że dobrowolnie wrócisz do więzienia?
Chłopak zerknął na strzelbę.
– Dobrowolnie? A mam jakieś inne wyjście?
Jon mocniej ścisnął broń.
– Możesz próbować!
– Pójdę z tobą, choćby po to, by cię rozczarować – zaśmiał się Olav.
– Rozczarować? Co masz na myśli? – Jon pokraśniał ze złości.
– I tak tego nie zrozumiesz. Lepiej się rozejrzyj. Teraz co prawda jest mgła, ale rano było w górach przepięknie. Widziałem jelenia z ogromnym porożem, pławił się w jeziorze. Cudowny widok!
Jon miał nadzieję, że chłopak wreszcie coś zrobi, przestanie tylko siedzieć i gadać.
– Tak, tu są piękne tereny łowieckie.
– Chcesz powiedzieć, że zastrzeliłbyś jelenia? Do licha, ale jesteśmy podobni!
– Podobni? My? – wybuchnął on. – Między nami nie ma nawet odrobiny podobieństwa, zapamiętaj, to sobie! Jestem uczciwym, prawym człowiekiem, a nie gangsterem!
– Chodzi mi o to, że obu nam potrzebne jest napięcie. Ty polujesz na zwierzęta. My, w mieście, próbujemy znaleźć je gdzie indziej. Zwierzęta wolno zabijać, kraść samochody – to nielegalne. Sądziłem, że tu, w górach, jest czysto i pięknie, ale jedyną osobą, którą spotkałem, jesteś ty… czyli… ludzie wszędzie potrafią nisko upaść.
Jon otworzył usta, by zaprotestować, ale nagle nie potrafił znaleźć żadnego kontrargumentu. I jak wszyscy ograniczeni ludzie, którzy mają świadomość, że przegrali, zdecydował się użyć przemocy. Pięściami albo strzelbą wbije chłopakowi do głowy, że on, Jon, jest o wiele lepszym człowiekiem niż ten łajdak z miejskich slumsów. Już miał wrzasnąć, że przecież polowanie jest dozwolone, ale chłopak sam to przecież powiedział. Chciał wykrzyczeć mu, że przecież bliski był udziału w morderstwie, lecz przypomniał sobie swój własny strzał, który oddal w kierunku brzozowego lasku.
Nie mógł pojąć, dlaczego jego piękna, droga, ukochana strzelba z celownikiem nagle zaczęła palić go w ręce. Krzywiąc się z bólu upuścił ją na ziemię.
W następnej sekundzie Olav Nilsen już trzymał strzelbę w dłoni. Celował w Jona jego własną bronią!
– Przeklęty wiejski głupek! – Na ustach chłopaka pojawił się drwiący uśmieszek. – Jak można być tak sentymentalnym, żeby uwierzyć w taką durną gadaninę!
Jon czuł, jak strach ściska mu gardło. Nie potrafił już rozsądnie myśleć.
– O, tak – powiedział Olav. – Tak lepiej. Odwróć się.
Jon usłuchał. Myślał o swej rodzinie, która została w wiosce, i przeklinał słabość, jaka ogarnęła go przed chwilą. Podejmuje ostatnią próbę, rzucił:
– Wiemy więc, kto jest największym łajdakiem.
– Owszem – chłodno odpowiedział Olav Nilsen.
Nagle Jon usłyszał za sobą jakieś poruszenie. Przerażony chłopak wrzasnął, upadł jak długi na ziemię, strzelba wypaliła, a echo wystrzału rozniosło się wśród skalistych zboczy.
Jon się odwrócił. Dziewczyna, najbrzydsza, jaką kiedykolwiek w życiu widział, siedziała na plecach Olava Nilsena, chowającego nos w mchu.
– Oddaj strzelbę! zażądał Jon, uznając dziewczynę za sprzymierzeńca.
– Nie! – sprzeciwiła się młoda czarownica. – Chcecie się dowiedzieć, kto jest największym łajdakiem? Największy łajdak zginie.
– Nie! – zawołał Jon, zasłaniając twarz rękami.
Powietrze rozdarł świst. Jon podniósł głowę i zdążył zobaczyć, jak jego najcenniejszy skarb, strzelba z celownikiem, zatacza nad nim ogromny łuk i wpada do jeziora na środku doliny Geitebotn.
Wpatrywał się w niską, niesamowicie brzydką dziewczynę, zaskoczony, rozgniewany, czując jednocześnie ogromną ulgę.
– Powiedziałam, że największy łajdak zginie – oświadczyła, uśmiechając się krzywo. – Zbyt wielką pokusą była dla was obu. I czym jesteście bez niej?
Jon próbował zripostować, ale nie potrafił. Strata strzelby mocno go zabolała.
– Do diabła, będziesz mi musiała za nią zapłacić!
Olav Nilsen opamiętał się pierwszy i rzucił do ucieczki. Skierował się ku wyżynie, ale pojmano go szybciej niż się spodziewał. Już za chwilę dwaj mężczyźni przytrzymali go za kołnierz. Obdarzany zdolnością jasnowidzenia Nataniel bez trudu odnalazł zbiegów.
– Ojciec! – zdziwiła się Tava. – I Nataniel! Co tu robicie?
– Szukamy ciebie – surowo odparł Rikard Brink. – Widzieliśmy i słyszeliśmy, co się tu przed chwilą wydarzyło. Pójdziemy teraz wszyscy razem do wioski.
– Ona wyrzuciła moją cenną strzelbę – poskarżył się Jon.
Próbował nadać swemu głosowi groźny ton, ale mu się nie udało.
– Widziałem – rzekł Rikard. – Zwrócę panu pieniądze, radzę jednak wydać je na kwiaty, słodycze albo ubranie dla rodziny.
Jon nie odpowiedział, poznali jednak po jego minie, że pomyślał: „Zrobię, jak mi się podoba”.
– Zajmiesz się mężczyznami, Rikardzie? – spytał Nataniel. – Ja porozmawiam trochę z Tovą.
Rikard skinął głową. Nataniel odczekał chwilę i w pewnej odległości poszedł za nimi z dziewczyną.
Z początku nic nie mówili, w końcu jednak Tova mruknęła:
– Tonący zawsze chwyta się brzytwy.
– Wiem – przyznał Nataniel. – Takim jak ty czy ja niełatwo jest znaleźć osobę, która przyjmie naszą miłość.
Tova zerknęła na niego z ukosa. Czyżby porównywał się do niej? Chyba oszalał!
– My stoimy z zewnątrz – dopowiedział. O, Ellen, Ellen, pomyślał z bólem.
– Masz rację – przyznała Tova. – Myślałam, że on mnie lubi. W takiej sytuacji można dla drugiego człowieka zrobić wszystko, prawda?
Читать дальше