– Ależ… czy jesteś pewna, że to było właśnie tutaj? – zdziwił się Nataniel, kiedy wysiedli z samochodu.
– Absolutnie! Tym razem nie mam najmniejszych wątpliwości.
– Ale… To znaczy, że musiałaś minąć tory kolejowe! Nic o tym nie mówiłaś.
Ellen zdziwiona rozejrzała się dokoła. Stali teraz dość wysoko, widok rozciągał się na kilometry. Pod nimi w dole biegły tory.
– To zupełnie nieprawdopodobne! – zakrzyknęła. – W ogóle tego nie pamiętam, a przecież musiałam… musiałam przejść przez stację, Natanielu! I nie widziałam żadnej stacji, przysięgam!
– Znów ta panika – mruknął Nataniel.
Ellen nie była tego wcale taka pewna. Może kryło się za tym coś więcej? Ale co – tego nie potrafiła powiedzieć, przemilczała więc swoje wątpliwości.
Odetchnęła głęboko i powiedziała stanowczo:
– Chodź, wjedziemy na tę ścieżkę. To tutaj wyszłam. Będziemy musieli przebyć tę drogę „od tyłu”, ale nic innego nie wymyślimy.
Początkowo Ellen kroczyła pewnie, jakby zmierzała ku określonemu celowi. Potem jednak zaczęła się wahać.
– Zdumiewające – oświadczyła wreszcie.
– Co takiego?
– Musiałam zabłądzić… Ale nie, to na pewno ta droga. Nie pojmuję…
– Czego nie pojmujesz? – pytał Nataniel cierpliwie.
– Głowę bym dała, że były tutaj małe niskie domki. Wiem, bo właśnie wtedy doszłam do siebie i przytomnie spojrzałam na świat. Próbowałam się zorientować, gdzie jestem… Dlatego wiem tak dokładnie, że tu właśnie wyszłam. Ale gdzie się podziały te domy? Powinny tu być!
– Może je zburzono?
Ellen podniosła głowę i popatrzyła na czubki drzew.
– A te świerki? Wyrosły takie wielkie przez dwanaście lat? Niemożliwe! Jeden z domów stał dokładnie w miejscu, gdzie teraz rośnie to drzewo.
– Niewiele wiem o tempie wzrostu świerków, ale ten olbrzym to na pewno nie młodzieniec. To rzeczywiście dziwne, Ellen. Pójdziemy jeszcze trochę, może wpadniemy na właściwy trop?
– Dobrze. Zejście w dolinę jest kawałek dalej, zaczyna się…
Urwała. Wyszli z lasu i stali przed wielką łąką, za którą rozciągała się dolina zamknięta stromymi zboczami. W jednej chwili szary letni wieczór rozweseliły barwne polne kwiaty.
– Nie – szepnęła Ellen. – Nic nie rozumiem. Tu nie było żadnej łąki, tylko bagniska i las, a to, co widzisz przed nami, było kiedyś ugorem.
– Widocznie w ciągu ostatnich dwunastu lat zlikwidowano go i zasiano łąkę.
– Możliwe, ale popatrz na wioskę! Tam w dole, w tym lasku na prawo, po raz pierwszy ogarnęło mnie to uczucie lęku i zmusiło do ucieczki. Czy widzisz to co ja?
Nataniel pokiwał głową zamyślony.
– Wybrałaś całkiem idiotyczną drogę, dlaczego biegłaś aż tu na górę? Musiałaś minąć nie tylko linię kolejową, ale także szosę numer sześćdziesiąt, nie mówiąc już o wielu dużych gospodarstwach!
– Ale ja niczego nie zauważyłam, Natanielu, niczego! Jedynie las, mokradła, pustkowia i tylko kilka małych szarych chałup, których już nie ma. Co to ma znaczyć?
Nataniel patrzył na nią z powagą. Wyraz jego oczu zdradzał, że w głowie zaczęło mu świtać straszliwe podejrzenie.
– To niemożliwe – powiedział do siebie.
– O czym myślisz? – spytała Ellen pobielałymi wargami.
– Czy naprawdę mogło tak być? – Nataniel cały czas głośno myślał. – Prawdą jest, że mnie może się to przytra6ć. Ale Ellen? Nieprawdopodobne!
– Przestań mnie straszyć!
– Ale przecież ona też pochodzi z Ludzi Lodu… A nie mam odrobiny wątpliwości, że jest to właśnie to miejsce. Wiesz, co myślę? – zwrócił się wreszcie do dziewczyny. – Sądzę, że kierując się w to miejsce po drodze przeszłaś w całkiem inne czasy. Musiałaś się przenieść w okres, kiedy to się naprawdę wydarzyło. Cofnęłaś się o sto lat, może nawet więcej, nie wiem dokładnie. Jeśli mogłaś zobaczyć Linde-Lou, mogłaś doświadczyć niepojętych przeżyć i tutaj. Te domy, które widziałaś, nie były duże?
– Małe, takie jak najstarsze chaty, które zachowały się po dziś dzień.
– Nie widziałaś torów kolejowych – mówił zamyślony – ani budynku stacji, ani żadnych innych domów, ani szosy. Może dlatego, że tego tu wówczas nie było? To znaczy było, ale przesłonięte dla twoich oczu. Widziałaś wszystko tak, jak wyglądało kiedyś.
– Chcę wracać do domu – poprosiła Ellen żałośnie.
Nie słuchał jej, zatopiony we własnych myślach.
– Coś musiało się wydarzyć tu, w tej dolinie. I na drodze przez las, daleko stąd. Sądzę, że nieszczęśnicy wplątani w tę historię przywiedli cię tutaj, abyś im pomogła…
Wołanie niemych głosów.
Ellen, wrażliwa Ellen o gorącym sercu. Gnana potrzebą niesienia pomocy wszystkim cierpiącym.
Fale wibracji jej dobroci i miłosierdzia docierały aż do świata duchów.
Spotkali się wzrokiem, te same myśli krążyły im po głowie. Gdyby tylko Nataniel wyciągnął rękę i w geście pociechy pogładził ją po policzku, momentalnie, bez wahania, rzuciłaby mu się w ramiona.
Nie zrobił tego jednak. Był silniejszy niż ona, pod każdym względem.
Ellen zapatrzyła się w dolinę, z której wyszła jako dziecko. Miejsce budziło grozę. Wysokie, strome, niedostępne zbocza, zbudowane z poszarpanych skał i obluzowanych kamieni.
– Teraz nie słyszę żadnego wołania – powiedziała ze zdziwieniem.
– Ja także o tym myślałem. I ja nic nie słyszę, niczego też nie wyczuwam. Żadnego strachu, żadnej atmosfery zła. Tylko spokojne wyczekiwanie, jak gdyby ktoś czegoś się spodziewał…
Tak, i Ellen tak to odbierała. Potajemne czekanie.
Nataniel podniósł głowę.
– No, znów zaczyna padać, a ja zostawiłem płaszcze od deszczu w samochodzie. Poczekaj tutaj, zaraz je przyniosę.
Ellen skinęła głową. Przed nią rozciągała się prześliczna łąka, zejście do doliny było oddalone o jakieś pięćdziesiąt metrów. Nie wyczuwała, aby groziło jej jakieś niebezpieczeństwo.
Nataniel zniknął w lesie dzielącym ich od szosy. Ellen zadarła głowę, wystawiła twarz na pieszczotę lekkich, miękkich kropli deszczu.
Ogarnęła ją osobliwa słabość…
Może lepiej nie patrzeć tak w górę.
Nagle zmarszczyła brwi. Gwałtownie opuściła głowę.
Zaparło jej dech w piersiach.
– Natanielu! – spróbowała zawołać, ale spomiędzy warg wydobył jej się zaledwie żałosny pisk.
Zakończyło się potajemne oczekiwanie. Ellen zrozumiała, że to obecność Nataniela powstrzymywała dotychczas owo straszne, które miało się stać. Teraz, kiedy Nataniel odszedł, Ellen, którą duchy prosiły kiedyś o pomoc, została sama na ich terytorium.
Wokół niej zaczęły wyrastać kłujące krzaki, tak że musiała usunąć się na bok. Łąka zniknęła, na jej miejscu rosły teraz spragnione słońca świerki, z bagniska tu i ówdzie wyzierały olbrzymie głazy.
Drzewa i krzewy popychały ją naprzód, coraz bardziej przesłaniając drogę, którą odszedł Nataniel. Ellen mogła posuwać się tylko w głąb doliny. Opierała się, ale przesuwały ją do przodu, wyrastały za jej plecami i popędzały, aż wreszcie znalazła się w dolinie. Rozdzierającym krzykiem przywoływała Nataniela.
Z oddali, jakby z innego świata, dobiegło ją jego zrozpaczone wołanie:
– Ellen!
Więcej już go nie słyszała. Była sama w odległym, dawno minionym czasie.
A wokół niej rozbrzmiewały tylko potworne, dzikie, pełne skargi okrzyki duchów.
Gdy Ellen zrozumiała, że nie może powrócić do Nataniela i do teraźniejszości, straciła nad sobą panowanie. Uciekała w dół, coraz dalej w głąb doliny, jedyną drogą, jaka się przed nią otwierała. Krzyk nie opuszczał jej ani na moment, biegł razem z nią po skałach.
Читать дальше