Dotarła do rzadziej zaludnionych okolic, gdzie wśród starych, zdziczałych jabłoni i rosochatych wiśni kryły się tylko puste już czerwone chaty komomików. Otaczała ją przyroda przez lata nie tknięta ręką człowieka, pozostałość po czasie, który minął.
Niedaleko niej drogą jechał na rowerze jakiś mężczyzna. Właściwie nadjechał z przeciwka, ale dziewczynka nie zwróciła na to uwagi. Nieznajomy, zrównawszy się z Karine, zawrócił i podążył za nią.
Dziewczynka uznała, że jest stary, ale tak naprawdę nie skończył jeszcze trzydziestu lat. Widziała go po raz pierwszy.
Karine nie została obdarzona jak jej siostra Mari nadzwyczajną, fascynującą urodą, ale wcześnie zaczęła się rozwijać. Jej ciało nabierało kobiecych kształtów, co wyraźnie widać było pod za małym już sweterkiem.
Mężczyzna zaś był typem charakteryzującym się, jak to się określa w języku prawników, „niedorozwojem emocjonalnym”. Umysł miał jak najbardziej w porządku, ale nie potrafił zapanować nad swoimi pragnieniami i podporządkować się normom obowiązującym w uporządkowanym społeczeństwie.
Nawiązał rozmowę z Karine, która prędko doszła do wniosku, że ma do czynienia z sympatycznym człowiekiem. Tak wiele wiedział o zwierzętach, o przyrodzie! Dziewczynkę ogarnął zapał, bardzo chciała pokazać mu prześliczną, ukwieconą łąkę. On chętnie na to przystał, może nawet wmówił sobie, że to dziewczynka pragnie jego towarzystwa. Tacy ludzie bez trudu potrafią odwrócić kota ogonem.
Łąki nie było widać z drogi. Skręcili na niedużą ścieżkę, zostawili rowery na jej skraju, a potem poszli po delikatnej wiosennie zielonej trawie, zdobionej fiołkami i jasnożółtymi pierwiosnkami. Gdzieniegdzie zaczęły się pokazywać krwawnice, a gromady małych muszek unosiły się nad łąką niczym powiewający welon. Wiatr ucichł, był ciepły, cichy wiosenny wieczór, powietrze przenikało tysiąc zapachów.
– Proszę zobaczyć! – zawołała Karine. – Boża krówka!
Pozwoliła, by stworzonko wspięło się jej na rękę.
– A tu masz przywrotniki – odparł mężczyzna, siadając na trawie. – Czyż natura nie jest wspaniała?
– O tak, przecudna – odpowiedziała Karine. Mężczyzna gestem wskazał, by usiadła obok niego, przycupnęła więc na trawie, cały czas z biedroneczką na ręce. – Ale czasami wydaje mi się, że wszystko rozwija się zbyt przypadkowo.
– Jak to? O co ci chodzi?
– Tyle jest wokół niesprawiedliwości, tyle niepotrzebnego cierpienia.
– Takie już jest życie – odparł sentencjonalnie. – Tak, pięknie tutaj. Wiesz, na co mam ochotę?
– Nie?
– Położyć się na plecach i spać tak przez całą noc. O świcie słuchać kukułki, patrzeć na pajęczynę pokrytą kroplami rosy, błyszczącymi w pierwszych promieniach słońca.
– O, tak – dziewczynce rozbłysły oczy. – Ja też bym tak chciała.
– No, to zróbmy tak.
Na buzi Karine odmalował się lęk.
– Muszę wracać do domu, rodzice nie wiedzą, gdzie jestem.
– Nie miałem na myśli całej nocy – roześmiał się mężczyzna. – Ale przez chwilę możemy spróbować.
Opadł na trawę ze śmiechem, Karine, nieco zawstydzona, ale i uradowana, poszła za jego przykładem.
– Och, zgubiłam biedronkę – poskarżyła się i chciała szukać stworzonka.
– Nic nie szkodzi, da sobie radę – stwierdził beztrosko i kiedy dziewczynka znów ułożyła się na trawie, wsunął rękę pod jej kark. Karine wcale się to nie spodobało, zawsze stroniła od ludzi i nie nawykła do fizycznego kontaktu z obcymi. Ale ten pan przecież taki był do niej podobny w swym zachwycie nad przyrodą, więc, wprawdzie niechętnie, przystała na to. Leżała sztywna jak kołek, starając się zachować dystans.
Tymczasem mężczyzna spokojnie opowiadał o swych kontaktach z naturą, o dzikich zwierzętach, jakie zdarzyło mu się spotkać, i wreszcie Karine nieco się odprężyła. Jak cudownie jest leżeć na trawie i patrzeć w chmury! Łąkę otaczał wieniec brzóz, ale delikatne listki nie poruszały się ani trochę. Wokół było tak cicho, tak spokojnie. Cały świat gdzieś odpłynął.
Obcy uniósł głowę, odwrócił się w stronę Karine i palcem pogładził ją po opalonym gładkim policzku.
– Masz takie piękne oczy – szepnął.
– Naprawdę? – spytała niepewnie. Bardzo nie odpowiadała jej aż taka bliskość. Mężczyzna ułożył ciało tak, że biodrem dotykał jej nogi. – Chyba muszę już iść do domu – stwierdziła drżącym głosem.
– Zaraz pójdziemy – obiecał.
Karine spojrzała mu prosto w oczy. Miała wrażenie, że dostrzega w nich wyraz niepewności, tak jakby nie mógł wytrzymać jej wzroku, choć jednocześnie, co ją zaskoczyło, wyczuwała bijącą od niego stanowczość.
– Naprawdę muszę już iść!
Przekręcił się, niemal całkowicie nakrywając ją ciałem.
– Biedronka! – krzyknęła Karine. – Ach, proszę, niech pan się tak nie opiera, jeszcze ją pan zgniecie!
– Daj spokój z biedronką! – syknął przez zaciśnięte wargi.
Ale Karine zdołała już się odwrócić, korzystając z tego, że mężczyzna uniósł się na dłoniach i kolanach. Na czworakach ruszyła na poszukiwanie biedronki, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie jej zagraża.
W następnej chwili silne ramiona objęły ją żelaznym uściskiem i zerwały bieliznę. Krzyknęła, jakoś się wyślizgnęła i zaczęła pełznąć do przodu. Jednak już za moment napastnik znów był przy niej i przyciskał do odsłoniętego podbrzusza. Przerażonej Karine zabrakło tchu w piersiach. Nie rozumiała, co się dzieje, pragnęła tylko uciec stąd jak najprędzej, bo to było straszne, okropne! Nie chciała dotykać jego skóry i wcale nie wydawał się jej już taki sympatyczny.
– Spokojnie, przeklęta dziewucho! – syknął.
Dziewczynce udało się odczołgać na odległość kilku kroków. Pogniotła przy tym fiołki, co sprawiło jej ogromną przykrość. Napastnik jednak był szybszy, za moment znów zamknął ją w żelaznym uścisku.
– Nie, och, nie! – krzyknęła.
Mężczyzna dłonią zakrył jej usta. Karine obróciła się na plecy. Nie powinna była tego robić, miał ją teraz tak, jak tego chciał. Wpatrywała się w jego dzikie, nieubłaganie zdecydowane oczy.
– Niech mnie pan nie zabija – załkała, sparaliżowana strachem.
– Wcale nie mam takiego zamiaru, do diabła! – prychnął w odpowiedzi.
To, co stało się później, nie zapisało się w jej pamięci. Był to bowiem szok tak straszny, że jej świadomość całkowicie go zatarła. Pamiętała jedynie zaginioną biedronkę i to, że później leżała na ukwieconej łące, samotna, zakrwawiona, z nieznośnym bólem w podbrzuszu. Nie rozumiała, co się wydarzyło.
Z tego też powodu nie powiedziała nic rodzicom, poza tym krępowała się przyznać, gdzie ją boli, pamiętała tylko, że z płaczem starała się oczyścić, wycierała bieliznę, na której pojawiła się krew i jeszcze coś innego, nieznanego i obrzydliwego. Czuła rozpaczliwy wstyd i strach, że tak bardzo spóźni się do domu.
Karine niewiele wiedziała o życiu, zdołała więc wymazać potworne wydarzenie z pamięci i tak naprawdę nie pojmowała, co ją spotkało.
Sprawy przybrały gorszy obrót wtedy, kiedy skończyła dwanaście lat.
Wszystkie dzieci wybierały się właśnie do fotografii, ale Karine była w okropnie złym humorze, mama bowiem żądała, by na tę okazję włożyła koniecznie sukienkę, której dziewczynka nigdy nie lubiła. Rankiem więc, ubrana w spodnie-ogrodniczki i ukochaną bluzkę w niebieską kratkę, wymknęła się z domu, by w samotności na dworze wyładować gniew.
Читать дальше