Burknął coś, owładnięty bezsilnym gniewem. Ukrywają przed nim kogoś, jednego, a może wielu, jeszcze mu za to zapłacą! Zniszczy każdego z nich, zadręczy powoli, zadając straszliwe męki…
Tengel Zły wstał i ruszył korytarzami. W olbrzymich grotach Postojny panowała cisza, wszyscy turyści już stąd odeszli.
Postawił sobie za cel jak najszybsze dotarcie do Lipowej Alei. Wkrótce jednak się zorientował, że nie osiągnął pełni sił i to będzie stanowić przeszkodę. Ale jego moc i tak była potężna, ruszał więc w drogę bez strachu. Unosząc się lekko nad ziemią, posuwał się naprzód w dość szybkim tempie.
Zmierzch gęstniał, wkrótce zapadł wieczór. Tengel Zły przemierzał pustkowia, ale było to raczej dziełem przypadku niż wynikiem świadomego wyboru. On przecież nie przejmował się ludźmi, nie dbał o to, czy go zobaczą, czy nie.
Gdzieś w górach, w Dolomitach, ujrzał go jakiś pijaczyna, ale dla Tengela nie miało to żadnego znaczenia. Wykrzywił usta w zimnym uśmiechu, w którym nie było ani odrobiny dobroci, radości czy wesołości. Bił z niego triumf, złośliwa satysfakcja z cudzego nieszczęścia.
Kierował się dalej na północ. Wszystko szło gładko, czuł się coraz silniejszy. Na chwilę zatrzymał się w lesie, by dokładniej zaplanować swe poczynania, ale stado wron i kruków przeszkadzało mu tak, że musiał wstać i odgonić ptaki. Większość, rzecz jasna, padła martwa. Straszliwy uśmiech znów pojawił się na jego wargach, wstrętny stwór się upewnił, że nie stracił mocy.
Nieco dalej na północ minął dziwaczny błyszczący powóz bez konia. W środku siedziało dwoje ludzi. W ostatnich latach, kiedy myśli Tengela wędrowały po świecie, zdarzało mu się już widywać podobne pojazdy. Oglądał wiele dziwów, których nie potrafił zrozumieć, choć oczywiście nie chciał się do tego przyznać.
Jeszcze później natknął się na jakąś kobietę. Ach, jakże ona wrzeszczała! Ale wystarczyło, by ledwie syknął, a już padła na ziemię bez życia.
Doskonale!
A potem…
Tenge! Zły kierował się wyłącznie instynktem, pojęcia geograficzne nic a nic dla niego nie znaczyły. Nie miał świadomości, że znajduje się w Niemczech, niedaleko Berlina.
Doszły go stamtąd pewne odgłosy. Dzięki swym wyostrzonym zmysłom mógł stwierdzić, co dzieje się w odległości wielu mil. A to, co wyczuwał, spodobało mu się, pociągało do tego stopnia, że zmienił kurs i postanowił nadłożyć drogi, by się temu lepiej przyjrzeć i przysłuchać.
Niepokoiła go jednak pewna myśl. Jego moc nie była tak potężna, jakby sobie tego życzył. Posuwał się zbyt wolno, a kiedy musiał podjąć większy wysiłek, coś w nim stawiało opór. Jak zatem miał przez dłuższy czas ukrywać się przed Wędrowcem? Próbował stać się niewidzialny dla tamtej kobiety, ale próba niestety się nie powiodła. Nie miał dość sił, czuł się niedoskonały, a to doprowadzało go niemal do szaleństwa.
Dlaczego, dlaczego ten niedołęga nie zagrał na swym dziwacznym instrumencie całego sygnału? Dlaczego nikt nigdy nie ukończy melodii?
On, Tengel Wielki, nie powinien być tak marnie traktowany.
W jaki sposób zdoła zatrzeć za sobą ślady, by Wędrowiec i jego sprzymierzeńcy nie zdołali go odnaleźć?
Wędrowiec w Mroku nie ustawał w poszukiwaniach.
Nietrudno było iść śladem Tengela Złego. Pasmo ohydnego, duszącego smrodu ciągnęło się za nim w powietrzu. Nie był to jedynie odór zasuszonej istoty, która od sześciuset pięćdziesięciu lat tkwiła pod ziemią, choć i ta woń nie była aromatem róż i konwalii. Trawę i drzewa, które Tengel Zły mijał w swej podróży, przenikała przede wszystkim dławiąca, ohydna woń samej esencji zła.
Wędrowiec dotarł do miejsca, gdzie Tengel zatrzymał się na odpoczynek, i zobaczył martwe ptaki. Natrafił także na zmarłą kobietę, zanim ktokolwiek inny ją odnalazł.
I wkrótce potem zorientował się, że Tengel Zły już nie kieruje się ku Lipowej Alei czy Dolinie Ludzi Lodu. Skręcił na wschód, najwidoczniej powziął jakieś inne zamysły.
Wędrowiec przekazał wiadomość Tengelowi Dobremu i jego towarzyszom, po czym ruszył dalej śladem złego przodka.
Tengel Zły ukrył się wysoko w maleńkiej niszy tuż przy wielkiej trybunie. Znajdował się na ogromnym stadionie po brzegi wypełnionym ludźmi.
„Sieg Heil!” wołał, czyniąc gest ręką w stronę trybuny.
Stał tam mały, śmieszny człowieczek, a z jego ust płynął strumień wspaniałych, ociekających nienawiścią słów. Wśród nich Tengel Zły wyłowił takie wyrazy, jak „die Juden” i „Lebensraum”. Słowa te nic mu nie mówiły, w myślach natomiast umiał czytać jak w otwartej księdze. A myśli tego człowieka okazały się nad wyraz zgodne z jego własnymi. Żądza władzy, okrucieństwo, bezwzględność…
Mali ludzie – mali ciałem lub duchem – rzucają niekiedy bardzo długie cienie…
Obok niszy przeszło dwóch umundurowanych mężczyzn, Tengel wcisnął się głębiej. Jeden z nich zwrócił uwagę na nieprzyjemny zapach, drugi zaprotestował przeciwko takiemu określeniu, twierdząc, że to straszny odór, ostry aż kręci w nosie, obrzydliwy, nigdy jeszcze nie czuł czegoś podobnego.
– Nadęte głupki – syknął Tengel.
Znów skoncentrował się na mówcy i jego najbliższych współpracownikach stojących tuż za jego plecami.
Sam mówca nieszczególnie go zainteresował. Okazał się zbyt głupi, niewykształcony, a poza tym budził wesołość swym wyglądem. Nadęte zero, ryczące głośno, ale w środku puste. Obok niego stał wielki, gruby mężczyzna w mundurze obwieszonym błyskotkami. Cienkie wargi Tengela skrzywiły się z pogardą. I jeszcze jeden, chudzielec, który za wszelką cenę starał się wyglądać dostojnie. Obdarzony bystrym umysłem, lecz o zbyt błazeńskim usposobieniu.
Za to tam…
Tak, tamci, stojący nieco dalej, o wiele bardziej mu się podobali. Wysoki oficer z wąsami; przy oczach miał kawałki szkła. Zimny i cyniczny.
On?
Nie, Tengel dostrzegł jeszcze jednego, stojącego niedaleko wysokiego oficera, młodszego, przystojniejszego mężczyznę, zimnego jak lód, zupełnie pozbawionego uczuć, prawie nieludzko bezwzględnego. Takie impulsy odebrał Tengel, starając się przeniknąć duszę tego człowieka. Okrutny, ale jeszcze w niedostatecznym stopniu. Jeszcze nie.
Straszydło znów uśmiechnęło się z zadowoleniem. O, ten człowiek naprawdę mu się spodobał! Już w chwilę później lepiej znał młodego mężczyznę o ostrych rysach. Mały pajac rozdzielał odznaczenia; nazywał je orderami. Kolejno wywoływano mężczyzn i na mundurach każdego pojawiały się nowe błyskotki. Śmiechu warte, pomyślał Tengel. Ale najważniejsze, że upatrzony przez niego młodzieniec także musiał wystąpić z szeregu. Nazywał się Reinhard Heydrich i wyróżnił się chyba w policji. zresztą Tengel z obojętnością przyjmował tę czczą gadaninę. Był jednak przekonany, że na tego człowieka warto postawić, on może zdobyć wielką władzę, jeśli tylko otrzyma stosowną pomoc.
Spotkanie dobiegło końca, wszyscy stojący wcześniej na podium marszowym krokiem minęli zakamarek, w którym ukrył się Tengel. Prastary stwór przyglądał im się spod zmrużonych powiek, ziejąc pogardą dla wszystkich tych nędznych robaków.
Oto i jego wybraniec…
Wędrowiec dotarł do Berlina dzień po tym, jak straszna wiadomość obiegła świat:
Oddziały niemieckie wkroczyły do Pragi, Czechosłowacja przestała być wolnym krajem.
Groźba drugiej wojny światowej zawisła nad ziemią niczym czarna burzowa chmura nad horyzontem.
Wędrowcowi udało się latać tropem Tengela aż do stadionu sportowego w Berlinie. W tym miejscu ślad urywał się całkowicie. Wędrowiec w Mroku nie mógł wprost dać wiary własnym zmysłom.
Читать дальше