– Ja… nie bardzo rozumiem, co się stało – szepnęła skrępowana. – Czy to Stary Eirik się nam ukazał?
Viljar jęknął pełen wyrzutów sumienia.
– Dziecko drogie, jak my się z tobą obchodzimy! Wciągamy cię w najokropniejsze przeżycia, jakich człowiek w ogóle może doświadczyć, pozwalamy ci oglądać rzeczy przekraczające zdolności ludzkiego pojmowania, uważamy za normalne, żebyś w tym wszystkim uczestniczyła, i nie wyjaśniamy ani słowa!
– Masz rację – powiedziała Tula. – To okropne. Viljarze, dzisiejszej nocy ty zajmiesz moje łóżko. Ja będę czuwać przy Heikem, a ty opowiesz tej dzielnej, oddanej nam dziewczynie całą straszną historię Ludzi Lodu! Masz na to całą noc, jeśli taka będzie potrzeba, ale musisz wytłumaczyć jej wszystko bardzo dokładnie.
– Bardzo dobrze, tak powinieneś zrobić – poparł Tulę Heike.
Viljar był na siebie wściekły. Oto on, ten szlachetny i tyle rozumiejący, za jakiego się w głębi duszy uważał, zachowuje się dokładnie tak jak wszyscy, których krytykował i którymi pogardzał: absolutnie nie liczy się z Belindą, jakby była człowiekiem o mniejszej wartości.
Wstał.
– Chodź, Belindo – powiedział łagodnie. – Porozmawiamy sobie. Będziesz mogła pytać o wszystko, nad czym się z pewnością wielokrotnie zastanawiałaś.
Objął jej drobne ramiona i poprowadził do pokoju pań.
Zrobiła się późna noc. Viljar i Belinda leżeli w ubraniach, każde na swoim posłaniu z rękami pod głową, i Viljar opowiadał. Belinda słuchała, a od czasu do czasu zadawała jakieś uściślające pytania. W końcu Viljar zwrócił do niej w ciemnościach twarz.
– Rozumiesz teraz trochę więcej z tego wszystkiego?
– Tak – odparła drżącym głosem, a potem westchnęła tak ciężko, że serce się krajało: – Nieszczęsne kobiety, które rodzą te straszne, obciążone dziedzictwem dzieci. I nawet ich nie mogą zobaczyć!
Viljar także westchnął. Słowa Belindy sprawiły, że poczuł dławiącą pustkę w gardle. Bezradny wyciągnął rękę i poszukał jej dłoni. Powoli uniósł ją do ust. Poczuł, że drży, ale zauważył też, jaka jest silna i ciepła.
– Dobranoc, Belindo – powiedział przyjaźnie i poczuł się nagle bardzo, bardzo zmęczony.
– Dobranoc, Viljarze – odparła, a jej głos brzmiał cieniutko i jakoś bardzo żałośnie.
Mimo zmęczenia Viljar leżał i myślał o Belindzie. Czuł, jak bardzo jest mu potrzebne jej ciepło, jej bliskość, ona cała. I wiedział, że by go przyjęła, choć została wychowana tak surowo. Nie opierałaby się. Wiedział o tym, bo jej oczy w każdej chwili tej wspólnej podróży wyrażały coraz większą tęsknotę i… miłość.
W żadnym razie jednak nie wykorzystałby jej słabości. To nie leżało w jego naturze. Nie mógł jej także wziąć w ramiona, przytulić i powiedzieć, jak bardzo jest do niej przywiązany, bo nie byłby później w stanie się opanować.
Teraz chciałby wyjść z tego pokoju, wrócić do Heikego, ale nie mógł. Bo to by zraniło Belindę, a poza tym jego własne łóżko było zajęte przez Tulę.
Czuł gorąco i był pewien, że bije ono od tej małej istoty na sąsiednim posłaniu. Od tej, która miała tyle do ofiarowania, ale nikogo, komu mogłaby to wszystko dać.
Viljar nie mógł być tym, który przyjmuje jej ciepło, bo zniszczyłby w ten sposób całą jej przyszłość. Zranienie Belindy było ostatnią rzeczą, której by pragnął.
Pod sam koniec podróży, gdy już wkrótce mieli zobaczyć pierwsze zabudowania parafii Grastensholm, Belinda zawołała z wozu:
– Zatrzymajcie się! Heike potrzebuje pomocy!
Przestraszeni otoczyli wóz, Tula wyjmowała lekarstwa.
– Podsadźcie go! Żeby miał świeże powietrze.
Heike widział ich niewyraźnie, słyszał głosy jak z oddali. Dlaczego się zatrzymali? Przecież do domu już tak blisko!
Skąd tyle ludzi na skraju drogi? Dlaczego stoją w świeżym śniegu? Towarzysze podróży rozpłynęli się jakby we mgle. Obcy zbliżali się do wozu…
Uśmiechali się przyjaźnie.
– Witaj, Heike z Ludzi Lodu – powiedział jeden z mężczyzn, którego Heike dobrze znał. – Czekaliśmy na ciebie bardzo długo!
– Tengel Dobry – szepnął Heike z uśmiechem. – I mój przyjaciel Wędrowiec? I Dida… Ingrid… Ulvhedin. Villemo. Trond! I Sol, i… jesteście wszyscy!
– Dla nas to wielki dzień – rzekł Wędrowiec, ujmując dłoń Heikego. – Nikt nie jest tu serdeczniej witany niż ty!
Heike widział Shirę i Mara, znowu zobaczył Tarjeia i jego serce przepełniła wielka radość. Witali go wszyscy jak wytęsknionego przyjaciela!
On sam zdumiony spoglądał na swoje ciało. Ręce, sylwetka, ubranie, wszystko należało do młodego człowieka. Podobnie jak inni zgromadzeni był znowu w swoich najlepszych latach. Wiedział, że ma za sobą długie i bogate życie. A teraz oto zaczynał nowe, nie mniej bogate!
Troje współtowarzyszy podróży stało przez jakiś czas wokół wozu, nie będąc w stanie się poruszyć.
Heike, jeden z największych synów Ludzi Lodu, umarł.
Zdawało się, że najwyższym wysiłkiem woli trwał przy życiu jak długo to było możliwe, chciał wrócić do domu, żeby nie czynić im kłopotu podczas drogi. Ale do samego końca zabrakło mu sił.
Spodziewali się tego. Śmiertelny oddech Tengela Złego poranił go aż do kości, a mimo to czuli, jakby się ziemia pod nimi rozstąpiła. Heike był z nimi zawsze. Zawsze gotów nieść pomoc, jeśli ktoś znalazł się w potrzebie. Do kogo mają zwrócić się teraz?
Poczuli się rozpaczliwie osamotnieni.
Pojechali wprost do Lipowej Alei. Chcieli jak najszybciej spotkać rodziców Viljara. Nie przynosili dobrych nowin, ale Eskil i Solveig i tak byli wdzięczni, że syn wrócił do domu.
Tula dziwnie przycichła. Obejmowała wszystkich po kolei, dziękowała Viljarowi i Belindzie za wspólny czas, potem pomachała ręką na pożegnanie i poszła do Grastensholm. Długo patrzyli w ślad za nią, nie bardzo rozumiejąc, co zamierza.
– O co jej chodziło, kiedy mówiła, że powinienem skarb i alraunę oddać Sadze? – zastanawiał się Viljar. – Przecież wiem, że w przyszłości Saga ma to dostać, ale na razie wszystko należy do Tuli. – I nagle zrozumiał. – O, mój Boże – szepnął. – Muszę za nią biec!
Ale Tula była już daleko, koło starego dworu. Viljar biegł i wołał, ona jednak odwróciła się tylko raz i pomachała mu. Zobaczył, że zatrzymała się na chwilę przed schodami i patrzyła na dom.
Potem weszła do Grastensholm.
Nigdy więcej nie widziano Tuli wśród żywych. Nigdzie we dworze nie pozostał po niej najmniejszy nawet ślad.
Pogrzeb Heikego był niezwykle uroczysty. Nie będzie żadną przesadą powiedzieć, że przyszła cała parafia. Ziemię pokrył tymczasem śnieg, wszędzie było biało i cicho.
Viljar stał nad grobem w milczeniu. Myślał o tym, że dziadek nie umarł. Tacy jak on nie umierają. Heike nie tylko miał przetrwać w pamięci bliskich, ale miał się na tamtym świecie spotkać z podobnymi sobie przodkami Ludzi Lodu. Tymi, którzy czuwają nad kolejnymi pokoleniami. Viljar wiedział, że dziadek cieszył się na to spotkanie, sam mu to kiedyś powiedział już dawno temu, a wnuk był pewien, że dziadek zostanie tam wyjątkowo serdecznie przyjęty.
Belinda także była na cmentarzu. Viljar przywitał się z nią, a ona uścisnęła mu rękę i wyraziła swoje współczucie w żałobie. Konwencjonalnie, trochę sztywno.
Tego samego dnia, kiedy wrócili z Doliny Ludzi Lodu, do Lipowej Alei przyszli rodzice Belindy. Oświadczyli, że zabierają ją do Elistrand i żeby nie było więcej żadnych szalonych wypraw! Viljar nie umiał znaleźć rozsądnego powodu, dla którego mógłby ją zatrzymać, musiał pozwolić jej odejść. Był tak wstrząśnięty śmiercią dziadka i losem Tuli, że nie potrafił trzeźwo myśleć.
Читать дальше