Viljar przez chwilę patrzył na jej miłą, ufną buzię. Co ona chciała powiedzieć? „Co ja mam do stracenia?” albo może: „Co ja mam tu sama do roboty?” Nie, w to ostatnie raczej nie wierzył.
– No dobrze, w takim razie chodź! – rzekł tonem, w którym było i zdenerwowanie, i czułość, za co został nagrodzony spojrzeniem wyrażającym niemal psie oddanie.
W czasie pospiesznych przygotowań do drogi Viljar raz jeszcze spojrzał w górę ku rzece, tym razem starał się ocenić sytuację i możliwość przeprawy.
– Wiesz, Belindo…
Natychmiast znalazła się przy nim. Tak blisko, że musiała odchylić głowę w tył, żeby widzieć jego twarz.
– Tak?
Starał się zachować powagę i nie roześmiać z tego jej posłuszeństwa.
– Zastanawiam się nad taką sprawą. Heike i Tula poszli piechotą, ponieważ bali się, że konie będą im tylko sprawiać kłopot. W każdym razie Heike tego się bał. Ale przecież ty też widzisz, że wzdłuż brzegu rzeki można przejechać konno. Prawda?
Spojrzała tam, gdzie pokazywał. Księżyc świecił teraz jaśniej, a jego blask odbijał się od lodu.
– Tak. Po prawej stronie.
– Wobec tego weźmiemy wszystkie cztery konie, bo musimy się tam dostać jak najszybciej. A poza tym niebezpiecznie jest zostawiać zwierzęta bez opieki.
Belinda rozejrzała się przerażona po pustkowiu. Wilki? Niedźwiedzie? Rysie, a może żbiki?
– Tak, zabierzmy je – powiedziała.
Wkrótce potem posuwali się wąskim pasmem ziemi nad rzeką wzdłuż liczącego sobie tysiące lat lodu. Powietrze było ciężkie od wilgoci i zimne, ale księżyc także tutaj oświetlał im drogę na tyle, że mogli spokojnie iść. Akurat tutaj jechać się nie dało.
Viljar odczuwał przemożną potrzebę otoczenia ramieniem drobnych pleców Belindy, żeby ją chronić przed wszelkim niebezpieczeństwem. Tę biedną małą istotę, tak ufnie wkraczającą u jego boku do strasznej doliny, o której nie wiedziała prawie nic. A szła tylko dlatego, że on idzie.
Heike i Tula dotarli do doliny wczesnym przedpołudniem. Poczuli się wtedy tak, jakby spalili wszystkie mosty i wszelkie ludzkie sprawy zostawili za sobą. Jakby zostawili za sobą cały świat. Dolina Ludzi Lodu była odrębnym światem, odrębnym stanem, odrębną jakością, inaczej nie byli w stanie wytłumaczyć tego oszałamiającego wrażenia, jakiego doznali na jej widok.
– Czujesz powiew historii? – mruknęła Tula tuż obok miejsca, gdzie kiedyś znajdowała się lodowa brama.
– Owszem – odparł Heike wzruszony. – Więc oni tutaj żyli? Nieszczęsne wyrzutki świata, potomstwo naszego przerażającego pradziada?
Nieświadomie oboje starali się nie wymawiać imienia Tengela Złego.
– Czego ty się właściwie spodziewasz po tym eksperymencie? – zapytała Tula. – Chodzi mi o to, że przecież żadne z nas nigdy nie wygra z nim walki. Wprost przeciwnie. On bez najmniejszego trudu pokona zarówno ciebie, jak i mnie.
– Wiem. Ale nie mogłem nie spróbować, Tula. Mam nadzieję, że może przynajmniej uda mi się odnaleźć miejsce, gdzie jest zakopane to jego naczynie. Żeby ułatwić życie naszym następcom. Ale bardzo mi brak alrauny.
– Poradzimy sobie bez niej. Tylko o jednej rzeczy nic wolno ci zapominać – powiedziała z pogróżką w głosie. – Ja zamierzam wrócić do Grastensholm! Żaden mały drań nie może mnie pokonać!
– Ani mnie – uśmiechnął się Heike cierpko. – Bo na co by się zdało znalezienie naczynia, gdybyśmy nie mogli nikomu o tym powiedzieć?
– No właśnie! To od czego zaczynamy?
Długo rozglądali się po dolinie, przypatrywali się otaczającym ją potężnym górom. Wiedzieli, że miejsce, którego szukają, musi leżeć wysoko. Wobec tego przeszukiwali wzrokiem zbocza.
– Wiesz, co ja myślę? – zapytał Heike. – Myślę, że wszystko tutaj porósł las. Od setek lat nie pasły się tu ani większe, ani mniejsze zwierzęta. Za czasów Ludzi Lodu wszystko wyglądało inaczej.
– Jak my tu coś znajdziemy? Te brzozowe zagajniki tak się rozrosły!
– Widzę też kępy wielkich sosen. Ziemia musi tu być żyzna. Nic dziwnego, że nasi utrzymali się tak długo.
Znowu uważnie przepatrywali zbocza. Bardzo niewiele pozostało tu pamiątek po przeszłości. Nic, co by mogło wskazywać drogę.
– Myślę, że nie powinniśmy popadać w sentymentalizm – powiedziała Tula. – Proponuję iść prosto do celu.
– Dobrze – zgodził się Heike. – Byłoby przyjemnie rozejrzeć się, jak Ludzie Lodu kiedyś żyli, ale nie mamy czasu. Pierwsze, co powinniśmy zrobić, to odszukać grób Kolgrima pod skalnym uskokiem.
– Tak. A potem będziemy posuwać się dalej od szczytu tego nawisu. Podobnie zrobił Ulvhedin. Ale tak był odurzony narkotykami, że nie pamiętał potem, gdzie to było.
Droga pod górę okazała się mozolną wspinaczką przez stary brzozowy zagajnik. Pnie drzew poszarzały ze starości, gałęzie były czarne, pokrzywione, niemal pozbawione liści. Wystarczyło mocniej pchnąć pień, żeby się ze skrzypliwym trzaskiem zwalił na ziemię, tak bardzo były spróchniałe. W górach jesień już się kończyła, ostatnie złote liście ledwo się trzymały gałęzi i przy każdym podmuchu wiatru spadały z szelestem. Ziemia w zagajniku porośnięta była miękkim mchem, który też już stracił kolor. Na początku wspinaczki mijali coś, co musiało być porośniętymi mchem resztkami zabudowań. Tula zatrzymała się i coś tam szeptała, nie powiedziała Heikemu, co robi, a on nie pytał.
Znalezienie właściwego wzgórza w tej leśnej okolicy okazało się sprawą bardzo skomplikowaną. Wczesnym popołudniem jednak stanęli u stóp kolejnego wzniesienia, sami już stracili rachubę, którego.
– Tutaj leży Kolgrim – oświadczył Heike. – Tutaj wibracje śmierci są niewiarygodnie silne, choć wszystko wokół zarosło.
– Nie wszystko – zaprotestowała Tula. – Został wolny od trawy trójkąt, pewnie ten sam, o którym piszą w księgach. Ale krzyża, który Dan postawił na grobie, nie ma.
– Może też niezbyt dobrze go umocował – powiedział Heike. – Ale teraz musimy iść dalej. Dzień coraz wyraźniej chyli się ku zachodowi.
Od dawna wyczuwali coś jakby opór. Słaby, kiedy weszli w dolinę, narastający w miarę, jak zbliżali się do celu. Opór, złość, która teraz niemal nie pozwalała im oddychać. Oto są, dwoje obciążonych dziedzictwem potomków Ludzi Lodu, na terytorium Tengela Złego. Gdzieś tutaj, w tej okolicy, ukrył naczynie z wodą zła. Jego duch, siła jego myśli strzeże tego miejsca. Fantom, niemal tak samo silny jak on sam. Zarówno Tula, jak i Heike przez całe życie byli poddawani działaniu siły myśli Tengela Złego, wiedzieli, że jest ogromna i śmiertelnie groźna.
Teraz ją wyczuwali. Tak mocno, jakby była rzeczywistą mocą, szczelnie owijającą ich ciała, jakby była cieczą, wypełniającą ich bez reszty. Ostrą, trującą i ciężką od nienawiści. Gdziekolwiek Tengel Zły się teraz znajdował, w Słowenii czy gdzie indziej, to wiedział o ich obecności w Dolinie Ludzi Lodu. Widział ich z tego miejsca, w którym spoczywał, oni zaś odczuwali coraz wyraźniej, że bardzo go to denerwuje. Zwyczajni śmiertelnicy, którzy zapuściliby się do tej zapomnianej doliny i wędrowali wśród owych ponurych gór, nie mieli dla niego znaczenia. Poza tym raczej nie należało się obawiać, że znajdą ukryte naczynie, a po drugie zła siła Tengela bez trudu mogła ich unieszkodliwić, gdyby stali się zbyt natarczywi. Ale ci dwoje obciążeni dziedzictwem? Ci odszczepieńcy, którzy opowiedzieli się po stronie dobra, przychodzili tu, żądni walki ze złem… W każdym razie Heike. Tula była przypadkiem z pogranicza. Ale tutaj nie przyszła, żeby popierać Tengela Złego. Wprost przeciwnie! I nieśli ze sobą wodę Shiry.
Читать дальше