Z jednego ze wzgórz wznosił się ku niebu upiorny obłok żółtoszarego pyłu, a wewnątrz migały ostre błyski jak w burzowej chmurze.
– Tam, patrz, tam wysoko! Oni tam są! A w każdym razie coś – wykrztusił Viljar zdławionym głosem.
– Musimy się tam dostać? – zapytała Belinda blada jak ściana.
Rozległ się kolejny krzyk, tym razem ludzki.
– To dziadek – jęknął Viljar z lękiem. – To jego głos. Belindo, konie, szybko! Musimy się wspiąć na górę!
Nie mając odwagi zastanawiać się nad tym, co robią, pomagała mu przy koniach.
– Ale czy naprawdę musimy je wiązać? Chodzi mi o to, że jeśli… – jąkała się.
– Jeśli żadne z nas nie wróci? – dokończył za nią. – Masz rację. Założę bardzo luźne pęta, żeby mogły się w razie potrzeby same uwolnić. No, chodź! A może wolałabyś tu zostać?
– Nie, nie! Przecież muszę się tobą opiekować!
– Och, dziecko drogie – szepnął Viljar.
Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą w gór.
Byli młodzi i silni, wbiegli więc na zbocze znacznie szybciej niż tamci. Ciągle pojawiały się rozjarzone płomienie, a raczej ich refleksy, bo teraz mieli skalną płaszczyznę ponad sobą i niczego widzieć nie mogli.
– Co zrobimy? – zapytała Belinda.
– Bardzo rozsądne pytanie – odparł zasapany po wspinaczce. – Ale jest tylko jedna rzecz, którą możemy zrobić i którą zrobić powinniśmy: zabrać tych dwoje szaleńców stąd jak najszybciej. To zbyt niebezpieczne miejsce!
Kiedy byli już prawie na samej górze, nagle buchnął na nich taki smród, że musieli się zatrzymać. Cały występ skalny był dosłownie spowity jakimś dziwnym dymem czy mgłą, czy może parą, nie potrafiliby określić. Tyle tylko że ta substancja zawierała coś jakby piasek czy kurz. I to on śmierdział tak obrzydliwie. W świetle księżyca zobaczyli Heikego jak, zataczając się, wchodzi tyłem w ten obłok, a ręce trzyma przed sobą, jakby się przed czymś bronił, widzieli też, że obłok ma jakieś centrum, jądro, z którego raz po raz wybuchają zielonozłote płomienie. Na moment obłok się rozproszył i wtedy zobaczyli jakąś figurę, maleńką, ale obrzydliwą, ulokowaną na skale i powoli przybliżającą się do Tuli i Heikego, którzy najwyraźniej nie zamierzali się poddać.
– Dziadku! Tula! – wrzasnął Viljar. – Wracajcie!
Tula odwróciła się ku nim na okamgnienie. Ostrzegawczo wyciągnęła przed siebie rękę.
– Wynoście się stąd! – krzyknęła nieoczekiwanie silnym i władczym głosem. – Nie zbliżać się!
Byli teraz na samej górze. Belinda, śmiertelnie przerażona, ukrywała się za Viljarem.
Heike wyprostował się, wyglądał jak posąg, jak bastion trudny do zdobycia. Wyciągał obie ręce i krzyczał w stronę potwora coś, czego nie rozumieli.
Rozległ się syk i z okropnej paszczy wydobył się kłąb żółtej jak siarka pary. Heike skulił się i chwycił za piersi.
Wtedy Viljar rzucił się na pomoc. Nie powinien był tego robić, ale nie mógł znieść widoku rannego dziadka.
– Wracaj! – krzyknęła Tula.
Belinda pobiegła za nim wołając:
– Nie wolno ci, Viljarze! Nie wolno!
Potwór skierował wzrok w stronę nowych intruzów, uznał ich widocznie za nieszkodliwych i uczynił tylko jeden ruch szponiastą ręką w stronę Belindy, najsłabszej. Obojętny, ale straszliwie skuteczny. Belinda z jękiem upadła na ziemię.
– O mój Boże! – jęknął Viljar i przypadł do niej. – Belindo!
– Odciągnij ją stąd! – wrzeszczała Tula.
Viljar już schwycił dziewczynę i wlókł ją za sobą w dół po zboczu.
– Belindo! – powtarzał wciąż tak żałośnie, że aż się serce krajało.
Ona zaś ledwie była w stanie otworzyć oczy, ale uśmiechała się do niego.
– Będzie… dobrze – zapewniała płaczliwie.
Ale te ostatnie wypadki okazały się brzemienne w skutki. Na moment koncentracja Heikego i Tuli została naruszona, a kiedy ponownie spojrzeli na potwora, zobaczyli, że stoi on tuż obok Heikego i zamierza się na niego szponiastą łapą.
Heike nie zdążył uskoczyć. Ze strasznym krzykiem, przywodzącym na myśl jakąś śmiertelną pieśń, zgiął się wpół, a potem upadł na ziemię. I tak już pozostał bez ruchu.
– Ty diable! – wrzasnęła Tula i starała się odciągnąć Heikego w bezpieczne miejsce.
Ponura istota znowu podniosła rękę. W tej samej chwili Heike pod wpływem nieznośnego bólu ocknął się i otworzył oczy. Teraz to już koniec, pomyślał. Potwór dopadł także Tulę. I dwoje młodych…
Co myśmy zrobili? Ale wtedy usłyszał przerażony krzyk Viljara i spojrzał w tamtą stronę.
Tengel Zły pochylał się, najwyraźniej zamierzając definitywnie z nimi skończyć, a już przede wszystkim z Tulą. Nagle jednak straszna figura cofnęła się gwałtownie. Jednocześnie Heike uświadomił sobie, że Tula odciąga go z całych sił od potwora, ale zobaczył coś jeszcze, coś niewiarygodnego!
Potwór nie był w stanie ich dosięgnąć! Powstrzymywały go cztery czarne cienie, które krążyły nad skałą jak ogromne nietoperze, tłukły go skrzydłami, odpychały z sykiem i parskaniem, a ich czerwone oczy miotały skry.
Były tak duże jak ludzie, ale wyglądały jak bestie. I miały ogromną władzę nad zjawą przedstawiającą Tengela Złego. Zjawa wycofywała się, broniła się z całych sił, pluła, wszystko bez skutku. Została zepchnięta aż na krawędź skalnego uskoku, łomotały w nią potężne błoniaste skrzydła, szarpały ostre szpony. Na oczach Heikego została zrzucona w dół.
Ze śmiertelnym wrzaskiem zjawa zniknęła za krawędzią skalnego nawisu i runęła w otchłań jak cień.
W następnej sekundzie zniknęły także cztery ptaszyska.
– Dzięki! – krzyknęła za nimi Tula w niebieskie przestworza. – Dzięki za pomoc!
Wspólnymi siłami zdołali z Viljarem postawić Heikego na nogi, a potem jak najprędzej zeszli w dół, Heike wspierany przez Tulę, a Viljar z Belindą na rękach.
Nie mówili nic, dopóki nie wrócili do koni.
– To ty nas uratowałaś, Tula – rzekł Heike, kiedy już byli gotowi do drogi.
– No, może nie akurat ja.
– Tak, ale masz potężnych przyjaciół! Którzy coraz bardziej mnie zadziwiają. Dlaczego? Dlaczego cztery demony pomagają Ludziom Lodu? Przeciwko samej istocie zła. Coś mi się tu nie zgadza.
– Może dlatego, żeby im było wolno mieszkać w Grastensholm – rzekła Tula.
– Nonsens! One istniały na długo, zanim ktokolwiek słyszał o Grastensholm. Nie, nie, ja sam wsiądę na konia.
– Nie jesteś w stanie, dziadku – rzekł Viljar bardzo zaniepokojony stanem zdrowia Heikego, który trzymał się na nogach jedynie siłą woli. – Nie powinniśmy byli tu przychodzić, Belinda i ja – tłumaczył się Viljar. – Zaprzepaściliśmy wszystko. Ale alrauna wysyłała sygnały.
– Postąpiliście bardzo słusznie – oświadczyła Tula przytomnie. – Heike i ja natrafiliśmy tam w górze na nieprzebytą ścianę, nigdy byśmy się stamtąd nie wydostali żywi. O, jak przyjemnie jest znowu siedzieć w siodle. Chodźcie, uciekajmy z tej przeklętej doliny, zanim stary potwór znowu ożyje!
Jechała tuż przy Heikem i podtrzymywała go. Belinda dawała sobie jakoś radę sama, przyszła już do siebie po ataku, ale wciąż nie otrząsnęła się z szoku i nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Siedziała w siodle wyprostowana, z przerażonymi oczyma.
Kiedy wyjechali z lasu, Viljar na wszelki wypadek zajął miejsce po drugiej stronie Heikego, Bo stary olbrzym nie wyszedł bez szwanku ze spotkania z Tengelem Złym. Dla wszystkich było oczywiste, że Heike został naznaczony śmiertelnym piętnem.
Читать дальше